Wydałam z siebie głębokie westchnienie, otwierając oczy. Przede mną kolejny nużący i mozolny dzień, który spędzę wpatrzona w monitor. Od jakiegoś czasu Marek wciąż truje mi dupę, że nie mam nic do roboty. Skoro i tak siedzę na tyłku w chałupie, to podobno mogłabym chociaż ogarnąć ten bajzel albo ugotować jakiś obiad. Ale do tego to ja się zwyczajnie nie nadaję. No ale on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy brał mnie za żonę.
Kiedyś miałam taki okres, że chciałam coś upichcić, ale on tylko narzekał na moje dania. Innym razem wzięłam się za porządki, a ten ciągle czepiał się, jak to robię. To jaki sens ma się starać, jak nie usłyszę nawet jednego miłego słowa? Poza tym, ile można kisić się w kuchni albo latać z mopem po domu? Wolę już poszukać czegoś ciekawego w sieci. Czasami można wygrzebać naprawdę odjazdowe fotki albo muzykę. Potem wrzucam takie perełki na Facebooka, żeby znajomi też mieli ubaw. Ale po jakimś czasie to również zaczyna mnie nudzić…
Wszyscy byli bardzo zajęci
Najchętniej to bym się z kimś umówiła, pogadała trochę, wyskoczyła na miasto. Zupełnie jak kiedyś. Problem w tym, że nikt nie ma teraz czasu. Wszystkie moje kumpele są teraz strasznie zalatane!
– Słuchaj, chciałabym się spotkać, ale mam masę rzeczy na głowie… – zaczęła wyliczać Zośka, kiedy któregoś dnia zaproponowałam jej wypad do pubu.
Nawet nie wsłuchiwałam się w to, co mówiła, bo wiedziałam, że to tylko puste wymówki.
– Iza, sorry, ale praca mnie przydusza, a mój szef nigdy w życiu nie zgodzi się na urlop w tym momencie! – wykrzyknęła Mela, kiedy wspomniałam o pomyśle tygodniowego wypadu nad wodę. – Wierz mi, strasznie mi przykro i z chęcią bym pojechała, ale po prostu nie dam rady.
– Daj spokój! Jak się czegoś naprawdę chce, to da się wszystko załatwić – burknęłam z pretensją w głosie, bo to nie pierwszy raz, gdy słyszę od niej odmowę.
– Idź do roboty, to przekonasz się na własnej skórze, czy faktycznie wszystko da się załatwić – rzuciła z przekąsem.
Chciałam czegoś innego
Ostro się wtedy pokłóciłyśmy, bo przecież Ola była jeszcze za mała na przedszkole, więc aż za dobrze zdawałam sobie sprawę, jak wygląda harówka od rana do nocy… No ok, przyznaję – sprzątaczka do nas przychodziła, żarcie braliśmy na wynos, a ciuchy często prała teściowa, ale oprócz tego skupiałam się wyłącznie na córeczce. W końcu po to zaszłam w tę ciążę, czyż nie? Miałam serdecznie dosyć słuchania, że nic nie robię ze swoim życiem, więc postanowiłam zrobić... Olę. Ale muszę przyznać, że dość szybko znudziło mi się bycie matką. Zanim jeszcze się urodziła, zaczęłam tego żałować.
Swoją drogą, do tej pory nie osiągnęłam upragnionej wagi. No trudno, najwyraźniej taki mój los, skoro non stop sięgamy po jakieś obrzydliwe fast foody, latamy do pizzerii czy knajpy z chińską kuchnią za rogiem. Sugerowałam Markowi, abyśmy przerzucili się na zdrowsze jedzenie. Gdzieś w okolicy niedawno podobno ruszyła fajna knajpka, gdzie ponoć serwują eko dania. Ale on wciąż powtarza tę samą śpiewkę:
– Stówka dziennie na jedzenie? Nigdy w życiu! Za dużo kasy!
Ech, mój mąż jak zwykle zaciska pasa. Ciągle narzeka, że wszystko kosztuje krocie. A przecież ma dobrze płatną fuchę i niezłą kasę zarabia, no nie? Mógłby raz na jakiś czas sypnąć groszem.
Ciąża mnie wykończyła
Jak to było być w ciąży? Po prostu masakra! Non stop bez energii i w podłym nastroju, ledwo się człowiek mógł ruszyć, plecy i stawy dokuczały. Już na starcie postanowiłam, że nigdy więcej nie dam się w to wrobić. A co było najbardziej do bani? Imprezy! Bo akurat łaziłam z tym brzuchem w lecie, jak jest ciepło i kumple robią grille i inne balangi pod chmurką. Nie miałam możliwości skosztować nawet odrobiny czerwonego trunku czy zaciągnąć się dymkiem.
Kiedy córka przyszła na świat, wcale nie zrobiło się lżej. O samym rozwiązaniu nie wspomnę ani słowem, bo nawet myśleć mi się nie chce o tych momentach. Ale potem to dopiero… W jak koszmarnych okolicznościach zmuszone są egzystować kobiety z niemowlakami — to wprost przeraża! Przebywałam w ciasnej klitce razem z pięcioma pannami i ich pociechami. Jakby tego było mało, przy każdej z nich prawie non stop kręcił się facet albo narzeczony, więc łatwo pojąć, co tam się działo — ścisk i harmider! Jasne, próbowaliśmy załatwić dla mnie prywatną salę, ale co się okazało? Nie ma szans! Tkwiłam więc w tym piekiełku przez cztery doby z rzędu.
Czułam się tak połamana, że brakowało mi energii, by cokolwiek porobić przy córci. Wszystko spadło na Marka. I słusznie. Chłop powinien wspierać małżonkę przy dzieciaku!
Nie miałam zamiaru jej karmić
Dałam kiedyś szansę karmieniu piersią. Jeden, jedyny raz. W ogóle mi to nie podeszło. Ola tak mocno się wczepiła, że okazało się to piekielnie bolesnym przeżyciem. Oświadczyłam wtedy, że to mój pierwszy i ostatni raz. Od tamtej pory sięgamy po sztuczne mleko dla niemowląt. Ale czy mi to coś dało? Niewiele… Koszmar zaczynał się, kiedy zaspana musiałam zwlec się z wyrka w środku nocy i je przyrządzać.
Wszystko zaczęło się od wizyty w kuchni, gdzie doprowadzenie wody do właściwej temperatury stanowiło pierwszy krok. Kolejnym etapem było dokładne połączenie proszku z wodą i przelanie mieszaniny do buteleczki. W tle przez cały czas rozbrzmiewał płacz malutkiej oraz pretensje obudzonego Marka.
– Zrób coś, żeby była cicho! Rano muszę wcześnie wstać do roboty! – darł się, co strasznie działało mi na nerwy.
No bo co? Mam tak po prostu nic nie robić? Przecież ta mała piekielnica wydzierała się mniej więcej co kwadrans, a ja przebywałam z nią całymi dniami! Tak czy inaczej, nie sądźcie, że pozwoliłam na takie traktowanie! Umówiliśmy się, że będziemy na przemian reagować na potrzeby dziecka. Ja jednej nocy, mój facet drugiej. Dla równego podziału obowiązków. W rzeczywistości to on wstawał częściej. Serio, nie miałam na to sił.
Dziecko mi przeszkadzało
Jeśli chodzi o mieszanki mleczne, którymi karmiłam moją córeczkę, to miały one jedną zaletę. Mogłam dość szybko wrócić do normalnego życia towarzyskiego. No wiecie, luz blues i takie tam. Gorzej, że teściowie nie zawsze byli chętni, żeby zająć się małą… Jak już wcześniej wspominałam, mieszkają tuż obok nas, bo kiedy braliśmy z Markiem ślub, to pomogli nam w zakupie małego mieszkanka w ich bloku. Na początku mama Marka była zachwycona rolą babci i sama nas namawiała, żebyśmy sobie wychodzili w soboty i niedziele.
– Wy się o nic nie martwcie. Wracajcie, kiedy będziecie mieli ochotę – powtarzała. – My tu sobie świetnie poradzimy z opieką nad naszą piękną wnusią!
Jak dotąd często polegaliśmy na jej wsparciu. Ostatnimi czasy dało się jednak zauważyć, że zajmowanie się małą sprawia jej coraz mniej radości. Choćby parę dni temu, gdy planowaliśmy wypad na imprezę, skarżyła się na ból głowy. Koniec końców przez calutki weekend byłam uziemiona z Olą. Nigdzie nie mogłam się ruszyć, poza jakimiś durnym spacerem.
Nie mam bladego pojęcia, co jest z tymi ludźmi. Dokładają mi coraz to nowych zadań! A na dodatek stwierdzili, że czas, żebym ruszyła tyłek i poszła do pracy. Choć w zasadzie to mój własny pomysł, bo już dłużej nie wytrzymam, siedząc bezczynnie w tych czterech ścianach. Jak człowiek kisi się tak od rana do nocy w domu, a kumpele są rzekomo zbyt „zapracowane”, by wpaść choćby na chwilę, to można dostać kręćka.
Zaczęłam szukać pracy
Kiedy tylko było to możliwe, wysłaliśmy Olę do przedszkola. Skończyła niedawno trzy latka, to świetny moment. Poza tym przyda jej się trochę kontaktu z rówieśnikami. Dzięki temu mogę na spokojnie rozglądać się za robotą. I szukam, ale kiepsko mi to wychodzi. Już dziewięć miesięcy wysyłam CV i nic. No, prawie nic, bo raz zaprosili mnie na rozmowę… Jak usłyszałam, ile chcą mi płacić, parsknęłam śmiechem i się zmyłam. No bo przecież za takie marne grosze to nawet z wyra nie warto zwlekać tyłka! Potem ze dwa, może trzy razy jeszcze mnie zapraszali, ale wszędzie zadawali to samo pytanie: „Co pani porabiała przez te dwanaście lat od zakończenia edukacji?”
Prawdę mówiąc, miałam okazję zgłębiać wiedzę na paru fakultetach. Niestety, żadnego z nich nie udało mi się ukończyć, bo jakoś brakowało mi zapału (ale o tym to lepiej nie wspominać), trochę się bawiłam (o tym też cisza), próbowałam znaleźć jakąś fuchę (tu muszę przyznać, że troszkę minęłam się z prawdą), a później zostałam mamą i skupiłam się na opiece nad moim maluszkiem (i to akurat jest stuprocentową prawdą).
Bardziej męczy mnie inne pytanie, mianowicie: „Jakie ma pani umiejętności?” Kto jest tak tępy, żeby to wymyślić?! Bo zgłaszając się do jakiejś pracy, chyba chcę się czegoś nowego dowiedzieć, prawda? Potrafię korzystać z komputera, a oprócz tego mam w sobie dużo energii i chęci do robienia różnych rzeczy. Wszyscy mówią, że to za mało.
Iga, 30 lat
Czytaj także: „Matka co roku czeka na mój test ciążowy na Dzień Babci. Zwodzę ją, a ona wierzy w moje smutne bajeczki”
„Syn zamyka mnie w domu i zabiera emeryturę. Nie mogę się doczekać śmierci, by wreszcie uwolnić się od tego darmozjada”
„Syn zdradził synową, ale to ja cierpiałam. Przez jego wybryki nie pozwalała mi widywać wnuków”