„Wiecznie brakowało mi kasy, ale nie wiem jak dorobić. Rodzina mówi, że wybrzydzam, ale ja po prostu nic nie umiem”

Kobieta nie mogąca znaleźć pracy fot. Adobe Stock
„Długo szukałam zajęcia, w którym byłabym dobra. Okazało się, że problem nie tkwi w rynku pracy, tylko we mnie”.
/ 23.04.2024 13:31
Kobieta nie mogąca znaleźć pracy fot. Adobe Stock

– Żebym i ja mogła sobie jakoś dorobić – powiedziałam smutno do mojej siostry, która od pewnego czasu do swojej pielęgniarskiej pensji dokładała to, co zarabiała, robiąc żelowe paznokcie.

Pewnego dnia oznajmiła, że idzie na kurs, a parę miesięcy później już obsługiwała swoje pierwsze klientki, znajome ze szpitala, w którym od lat pracowała. To była cała Bogna. Imponowała mi swoją zaradnością. Może nie zbijała na tym kokosów, ale spokojnie wystarczało jej na różne kobiece przyjemności.

Musiałam zaciskać pasa

Tymczasem ja od dawna musiałam sobie odmawiać niemal wszystkiego. Moja sytuacja finansowa nie przedstawiała się za wesoło. Z niezbyt wysokiej urzędniczej pensji trudno mi było się utrzymać, a co dopiero mówić o jakiś babskich luksusach, które mi się marzyły: nowy sweterek czy para pięknych czółenek.

– Mogłabym znaleźć sobie jakieś dodatkowe zajęcie, bo mam przecież wolne popołudnia, tylko jakie? – zastanawiałam się głośno, ale nijak nie potrafiłam znaleźć dziedziny, w której byłabym dobra.

– Zajmij się, tak jak ja, paznokciami – Bogna szybko podchwyciła temat, bo zawsze działa jak błyskawica.

Ostudziłam jednak jej zapał, przypominając, jaka ze mnie fajtłapa, jeżeli chodzi o różne prace manualne.

– Nie pamiętasz, z jakim trudem przychodziło mi namalowanie zwyczajnej laurki na Dzień Matki? – zaśmiałam się gorzko i dodałam, że jako manikiurzystka miałabym chyba tyle reklamacji, że musiałabym jeszcze z własnej kieszeni sporo dokładać do tego biznesu.

To może malowanie na szkle. To chyba łatwiejsze? – Bogna nie dawała za wygraną, ale był to tak samo nietrafiony pomysł, jak ten z tipsami i chociaż chodziło w nim tylko o to, by na wazonach rysować fantazyjne esy-floresy, wiedziałam, że w moim przypadku to także jest strzał kulą w płot.

– W grę wchodzi jeszcze składanie długopisów, ale z tego, co wiem, trzeba niezłe ilości przerobić, żeby zapłacili ledwie parę groszy, albo adresowanie kopert – mówiłam ze smutkiem, bo dziewczyny z mojego biura, które też interesowały się tymi tematami już u źródła zasięgnęły języka i były rozczarowane niskimi stawkami.

No, to już sama nie wiem, co ci poradzić? – chociaż Bogna nie należy do osób, które szybko się poddają, tym razem załamała ręce. – Może będziesz wyprowadzała psy sąsiadów? – zapytała z nadzieją, a ja parsknęłam śmiechem, bo już wyobraziłam sobie siebie, jak biegam wokół osiedla z kilkoma psami na smyczy.

– Daj spokój, może jeszcze wymyślisz, żebym w mojej kawalerce otworzyła hotel dla czworonogów? – powiedziałam z rezygnacją i dodałam sfrustrowana, że chyba jedyna nadzieja na podreperowanie mojego budżetu to zamożny sponsor.

– Nie myślisz, że oni wolą młodsze?

– Bogna, jak to ona, żartem próbowała rozładować atmosferę, ale mnie zupełnie nie było do śmiechu.

Były chęci, brakowało pomysłów

Miałam czas i byłam chętna do pracy, jedyny problem tkwił w tym, że nie mogłam znaleźć dla siebie ciekawego zajęcia.

– Ale, ale… – zaczęła moja siostra i przypomniała mi, że gdy kończyłam liceum, poważnie myślałam o pracy w przedszkolu.

– No i co z tego? Mam dorabiać jako przedszkolanka-amatorka? – zapytałam kwaśno, ale ona miała już pewien plan.

Możesz przecież opiekować się dziećmi! – krzyknęła uradowana, że wreszcie znalazła coś dla mnie.

Faktycznie, lubiłam maluchy, szybko nawiązywałam z nimi kontakt i byłam niestrudzona w wymyślaniu gier i zabaw, ale czy to wystarczy, by na tym trudnym rynku znaleźć pracę, i to nie na pełen etat, tylko po godzinach? Nie byłam przekonana, czy pomysł Bogny jest realny.

– Zalogujesz się na którymś z portali zrzeszających nianie i gotowe, na pewno szybko znajdziesz pracę – dla mojej siostry wszystko było takie proste.

Zrobiłam, jak mi radziła. Jednak tak jak się spodziewałam, moja skrzynka mailowa świeciła pustkami, a telefon uparcie milczał. Ani jedna mama nie zainteresowała się moją ofertą. A reklamowałam się jako młoda, pełna energii i niedroga opiekunka. To jednak nikogo nie przekonywało. Takich jak ja było bowiem wiele.

– Jak ktoś szuka opiekunki, to głównie po to, żeby mieć z kim zostawić dziecko, gdy idzie do pracy, a ja wtedy sama siedzę za swoim biurkiem – wyjaśniałam zdenerwowana Bognie, która nie wierzyła, że popyt na nianie jest taki lichy. – Poza tym trzeba mieć referencje. A ja nie mam! – wykrzyczałam.

Całą frustrację wyładowywałam na mojej, w sumie niczemu niewinnej, siostrze. Chyba po prostu mściłam się za nadzieje, które we mnie rozbudziła.

– To od samego początku był głupi pomysł! – krzyczałam.

– Ja tylko chciałam ci pomóc – tłumaczyła zmieszana.

Rzadko się kłóciłyśmy, ale teraz sytuacja przyjęła taki obrót, jakiego żadna z nas się nie spodziewała.

– Mam tego dość! – powiedziałam zdecydowanie i już byłam gotowa faktycznie dać sobie spokój z szukaniem dodatkowego zarobku.

Jednak kiedy parę dni później zobaczyłam Bognę w swoich drzwiach, nie musiała nic mówić, żebym wiedziała, że ma dla mnie jakąś dobrą nowinę. Jej mina zdradzała wszystko.

– Słuchaj. Dla chcącego nic trudnego! – zaczęła.

Okazało się, że moja siostra rozpuściła wici w szpitalu, w którym pracuje, o tym, że szukam pracy jako opiekunka. Razem z nią pracuje przecież mnóstwo dobrze zarabiających lekarek, chcących mieć od czasu do czasu wolne popołudnie czy weekend. Ktoś zaufany, lubiący dzieciaki był dla nich na wagę złota.

– Jesteśmy gapy, że wcześniej na to nie wpadłyśmy! – ganiła się i wyjaśniła, że kilku paniom dała już mój numer telefonu.

Byłam zaskoczona, bo pierwsze zlecenie dostałam już po paru dniach, a po kilku następnych – kolejne. Sprawdziłam się i zdobyłam sympatię moich pracodawczyń, które polecają mnie swoim przyjaciółkom. Dzisiaj niemal każdy weekend spędzam z dziećmi lekarek i dzięki temu mam na swoje fanaberie: szminki, broszki, nowe dżinsy. A wszystko, dzięki mojej siostrze. Miała rację – dla chcącego nic trudnego!

Sabina, 30 lat

Czytaj także:
„Rodzina traktowała mnie jak pokojówkę i kucharkę. Byłam o krok od tego, by rzucić wszystko i już nigdy nie wracać”
„Gdy zmarł mój mąż rodzina uznała, że też jestem martwa. Mam 57 lat, ale najchętniej pochowaliby mnie razem z nim”
„Krótko po ślubie mąż pokazał swoje prawdziwe oblicze. Uciekłam od tego tyrana, ale ciągle czułam się jak w potrzasku”

Redakcja poleca

REKLAMA