„Dla biologicznej matki byłem tylko rekwizytem do wyłudzenia pieniędzy na ulicy. Oddała mnie bez mrugnięcia okiem”

Mężczyzna, którego zostawiła matka fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Gdyby nie to, że z wyglądu tak bardzo różniłem się od moich rodziców, pewnie nigdy bym się nie domyślił, że nie jestem ich biologicznym dzieckiem”.
/ 15.02.2022 09:50
Mężczyzna, którego zostawiła matka fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

„Kto nie ma korzeni, temu nie wyrosną skrzydła” – tak mówiła moja babcia. Powtarzała te słowa bardzo często, jakby chciała, żebym dobrze je zapamiętał. Moi rodzice się wtedy denerwowali i szybko zmieniali temat rozmowy. Najwyraźniej byli trochę źli na babcię:
– Oj, mamo – mówili. – Nie psuj dzieciakowi w głowie. Te twoje przysłowia były dobre w dziewiętnastym wieku. Teraz jest inny świat.
Ale babcia nie dawała się zagadać.
– Każdy człowiek powinien wiedzieć, kto i po co go zasiał na tej ziemi. Ukrywanie takiej prawdy to wielki grzech.

Moja babcia to praktykująca katoliczka, więc na pewno w ciszy konfesjonału przekonsultowała tę sprawę ze swoim spowiednikiem i była nieprzejednana:
– Świerk, choć wielki i potężny, wichura łatwiej wywróci niż wiotką brzozę, bo brzoza ma korzenie głęboko wrośnięte i rozłożyste... A świerk jest przyczepiony do ziemi płytko i niezbyt szeroko.
Słuchałem tych wywodów i przekomarzań, nie mając pojęcia, że mnie dotyczą. Dziwiłem się tylko, dlaczego te dyskusje o drzewach budzą tyle emocji w moich rodzicach, że mama ma policzki czerwone jak piwonia i bierze proszki na uspokojenie, a tata wychodzi na balkon i pali papierosy, co zdarzało mu się jedynie wtedy, gdy był bardzo zdenerwowany.

Miałem wszystko, czego potrzebują dzieci

Wyrozumiałą miłość, spokój, ciepły dom, miłą, życzliwą rodzinę dostarczającą mi w nadmiarze zabawek, często bez żadnej okazji i przyczyny. Byłem zdrowy, zręczny, wesoły i bardzo ładny. Na fotografiach z dzieciństwa widzę drobną, jasnowłosą mamę i ojca, też z blond czupryną. Ten kruczowłosy chłopczyk, na którego patrzą z taką miłością wygląda, jak mały gawron w gnieździe białych mew. Kompletnie do nich nie pasuje.

Ale ja wówczas tego nie zauważałem. Podobały mi się błękitne oczy mojej mamy, ale i moje czarne jak węgiel, były fajne. Współczułem rodzicom, kiedy się opalili na czerwono i piekła ich, na co dzień biała i delikatna skóra, bo ja byłem śniady jak czekolada, i słońce najwyżej tę czekoladę zmieniało z mlecznej w gorzką. Oni oboje mieli kłopoty z zębami, wiecznie narzekali i co rusz biegali do dentysty. A ja miałem zęby jak porcelana i kość słoniowa – równe, duże, zdrowe... I tak jest do tej pory.

To chyba przez te zęby zacząłem podejrzewać, że coś jest ze mną nie tak. A babcia jeszcze te moje wątpliwości podsycała. A może zaczęło się to dużo wcześniej? W każdym razie, odpędzałem od siebie takie myśli, nawet jeśli przychodziły mi do głowy.

Jako nastolatek zacząłem mocno główkować

Fizyczne różnice między mną a moimi rodzicami stawały się coraz wyraźniejsze, więc nie mogłem ich nie dostrzegać. Parę razy zapytałem:
– Mamo, skąd u mnie takie długie nogi? Ojciec jest krępy i krótki, ty też masz metr sześćdziesiąt w kapeluszu, a ja rosnę i rosnę...
A ona odwracała kota ogonem.
– Czy to źle?! – odpowiadała pytaniem na pytanie. – Chyba dobrze, że będziesz wysoki. Może cię wezmą do jakiejś drużyny koszykarskiej? Może nawet pojedziesz do Ameryki?!
Czasami mówiła tak, jakby chciała uprzedzić moje marudzenie:
– Chyba się zapatrzyłam na jakiegoś kominiarza, bo ty, synku, taki czarny jesteś... My z ojcem jak białe bułki, a ty jak grahamka.

Nie odpowiadała mi wprost, zawsze jakoś kluczyła i odwracała moją uwagę. Była w tym mistrzynią. Potrafiła nawet odpowiadać na pytania, których jeszcze nie zdążyłem zadać.
– Spójrz, to jest wujek Janek – mówiła, pokazując mi jakieś stare zdjęcia. – Był bardzo muzykalny, grał na wszystkim, co mu wpadło w rękę i pięknie śpiewał. Chyba po nim masz taki głos i słuch...

Nie wiem, jak długo by to trwało i czy w ogóle dowiedziałbym się prawdy o sobie, gdyby nie palec opatrzności, wobec którego człowiek jest bezradny.

Na podeszwie prawej stopy zrobiła mi się ni stąd, ni zowąd czarna kropka. Nie większa niż ziarenko pieprzu. Tak wyglądała przez jakiś czas, bo później zaczęła się szybko powiększać i rozlewać. Już nie wyglądała jak pieprz, ale raczej jak rozgotowana fasola o nieregularnych brzegach. Nic mnie nie bolało, więc pewnie, gdyby nie ta upalna niedziela na działce, jeszcze długo nikt by o niczym nie wiedział.

Położyłem się na leżaku i oparłem bose stopy o gładki, miły pień brzozy. Mama kręciła się wokół mnie – podwiązywała róże, przynosiła jakieś napoje, jak zwykle zajęta i rozgadana. Ale nie mogła nie dostrzec plamy na stopie, którą ja lekceważyłem, bo mi w żaden sposób nie przeszkadzała.
– Co ty masz na nodze, synku? – zapytała z niepokojem. – Dawno ci się to zrobiło? Byłeś z tym u jakiegoś lekarza? Czy to cię boli, piecze, szczypie? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
A później już wołała:
– Ryszard, chodź tu szybko i zobacz, co to jest? Weź okulary. I szybko dzwoń do Wieśka – to wprawdzie ginekolog, ale chyba coś wie o normalnej medycynie.

To było ostatnie spokojne popołudnie w moim dotychczasowym życiu. Od tej sekundy, w której moja mama zobaczyła dziwną plamę na mojej stopie, wszystko się zmieniło.

Mama mówi, że poczuła nagłe ukłucie w sercu i paraliżujący strach. Podobno pociemniało jej w oczach i osłabła do tego stopnia, że musiała usiąść na parę sekund. Ale szybko się zebrała, bo pojawiła się w niej pewność, że musi mieć bardzo dużo siły, ponieważ nadchodzą ciężkie i ważne chwile.

Już następnego dnia zaciągnęła mnie na specjalistyczne badania i od tej pory była przy mnie w najgorszych momentach. W życiu nie pomyślałbym, że jest taka silna i twarda. Nie popłakała się nawet wtedy, gdy już nie było wątpliwości, co mi jest i że mam niewielkie szanse, żeby w ogóle z tego wyjść... Gdyby nie ona i nie wsparcie mojego ojca, nie dałbym rady przetrwać tego wszystkiego.

Zawsze wiedziałem, że bardzo mnie kochają

Ale wtedy zobaczyłem, jak silna i bezwarunkowa jest to miłość, chociaż nie jestem ich biologicznym dzieckiem. Co do tego nie było już wątpliwości – wszelkie badania, jakie przeszedłem, to wykluczyły i nie można było tego dalej ukrywać. Bardzo kiepsko się czułem, ale kiedy tylko miałem siłę i okazję, zaczynałem prosić, żądać, marudzić, żeby mi powiedzieli, kim są moi rodzice i skąd ja w ogóle jestem?

Wydelegowali kogoś, kto według nich zrobi to najlepiej. Przy moim łóżku usiadła babcia, i jak to zwykle ona, zaczęła swoja bajkę o drzewach.
– Wiesz, skarbie – zaczęła, a przez cały czas swojej opowieści trzymała mnie za rękę. – Każde drzewko ma dwa systemy korzeniowe: jeden jest w centrum, bo dzięki niemu drzewko w ogóle stoi i rośnie, a drugi, znajdujący się w obwodzie, karmi je, poi, dostarcza witamin i potrzebnych minerałów, no i broni przed wichurą. Ten drugi system rozrasta się jak liny kotwiczne. Dzięki niemu drzewo jest bezpieczne i może rosnąć. Jak myślisz, który system jest ważniejszy i bardziej potrzebny?
– Co ty próbujesz mi przez to powiedzieć, babciu?
– Przecież dobrze wiesz, co ci chcę powiedzieć. Kochanie, nic nie wiem o twoich centralnych korzeniach, ale doskonale znam te obwodowe. To twój ojciec i moja synowa, czyli twoja mama. Najwyższy czas, żebyś wreszcie poznał prawdę o nich i o sobie.

Babcia dużo mi opowiedziała, a całej reszty się domyśliłem, bo przecież dobrze znam moich rodziców, więc mogę sobie tylko dośpiewać, jak było.

Była wyjątkowo mroźna i śnieżna zima, a moja prawdziwa matka, a może zupełnie inna kobieta, siadała na schodach kościoła z brudnym zawiniątkiem w ramionach. Podobno najgłośniej popiskiwałem i popłakiwałem, kiedy kończyły się i zaczynały msze święte. Ludzie wówczas bywali najbardziej hojni, więc bardzo możliwe, że specjalnie mnie doprowadzano do rozpaczliwego kwilenia, żeby wzruszyć rozmodlone serca wychodzących z kościoła.

Z moją przybraną matką to się udawało na pewno. Ojciec opowiadał mi, że nie spała po nocach, chodziła od okna do okna i sprawdzała temperaturę na zewnątrz.
– Boże kochany – mówiła. – Jutro będzie na pewno grubo poniżej zera i śnieg zapowiadają od rana... Przecież ta biedna dziecina zamarznie.Co za bieda musi wyganiać matkę z dzieckiem na taką pogodę?!

Rodzice już wtedy wiedzieli, że nie mogą mieć własnych dzieci, więc pewnie moja mama z tego powodu była jeszcze bardziej wrażliwa na los wszystkich maluchów, którym działa się krzywda. A według mojej mamy, mnie krzywdzono bardzo. W końcu nie mogła dłużej biernie na to patrzeć i postanowiła temu zaradzić.

Zawsze była pomysłowa i miała bujną wyobraźnię – nawet mówiło się, że powinna pisać scenariusze polskich seriali, bo wtedy byłyby ciekawsze. Więc tym razem wymyśliła i przeprowadziła taki plan, po zrealizowaniu którego stałem się ich dzieckiem spłodzonym i urodzonym legalnie – zgodnie z boskim i ludzkim prawem.

Mama mówi, że tamta kobieta, która mnie im sprzedała, nie była moją prawdziwą matką, że byłem dla niej po prostu rekwizytem, przy pomocy którego wyłudzała od ludzi pieniądze. Ale jak było naprawdę? Kto to może wiedzieć.

Dziś rozumiem, że gdy moja mama zapragnęła i postanowiła, że będę jej synem, nie było dla niej takiej przeszkody, która mogłaby ją powstrzymać przed realizacją zamiaru. Obserwuję ją, jak teraz walczy o mnie w chorobie, więc domyślam się, jakich wtedy dokonywała cudów i jak potrafiła zamknąć usta wszystkim, którzy mieli choć cień wątpliwości, czy jestem jej dzieckiem.

W każdym razie wiem na pewno, że jestem trochę starszy, niż odnotowano w kościelnych i państwowych metrykach. Ale to nie jest duża różnica, bo mama opowiedziała mi, że jak pierwszy raz rozwinęła sztywne od brudu szmatki, zobaczyła malusieńkiego, słodkiego niemowlaczka, który dopiero co przestał być noworodkiem. A kiedy mnie przytuliła, wiedziała już, że nigdy nikomu nie odda swojego dziecka.

Robiła wszystko, bym czuł się kochany. I nie pozwoliła, by ktokolwiek zasiał w moim sercu wątpliwości, że nie jestem ich dzieckiem. Przeprowadzali się trzy razy. Teraz wiem, że zacierali ślady, bo tak chciała moja mama. Rzuciła dobrą pracę, żeby mnie nie spuszczać z oka, zmusiła ojca, żeby rzucił palenie, bo ważne było świeże powietrze w domu i pieniądze na moje potrzeby. Nauczyła się szyć, szydełkować, robić na drutach. To wszystko specjalnie dla mnie. Całe swoje życie mnie podporządkowała, a ojciec jej chętnie w tym towarzyszył. Byli bardzo szczęśliwi, bo i wreszcie mieli swojego tak upragnionego i wymarzonego syna.

Dali mi szczęśliwy, ciepły i pełen miłości dom

Nigdy nie rozumiałem tego lepiej niż tam, na szpitalnym łóżku, w chorobie, którą wspólnie z rodzicami próbowałem pokonać. Udało się. Nie wiem co prawda, na jak długo. Remisje różnie trwają. Żyjemy, ja i moi rodzice, w ciągłym strachu, że choroba może w każdej chwili wrócić. Ale na razie jest dobrze.

A babcia miała rację. Od kiedy poznałem swoje korzenie, to i skrzydła zaczęły mi rosnąć, bo zacząłem komponować. Na razie małe formy, ale to, co robię, wszystkim się podoba, nawet tym, którzy znają się na muzyce. Więc, może naprawdę coś z tego będzie?

Moim rodzicom podarowałem na gwiazdkę piękne drzewko bonsai. Jest uformowane tak, że przypomina skrzydlatą istotę – anioła albo ptaka? Doskonale widać również korzenie, mocne i silne, jakby były zrobione z kamienia, ale także te delikatne i cieniutkie jak jedwabne niteczki. Wszyscy doskonale rozumieliśmy, dlaczego rodzice dostali ode mnie taki prezent... A najlepiej rozumiała to nasza ukochana babcia.

Czytaj także: „Mój synek zmarł, gdy miał niecały roczek. Teraz o mały włos nie straciłam drugiego dziecka”„Urodziłam syna, gdy miałam 19 lat. Jego ojciec powiedział, że ma inne plany na życie i nas zostawił”„Moja siostra to pasożyt. Rodzice wychowali lenia, któremu nie chce się iść do pracy, bo... mało płacą”

Redakcja poleca

REKLAMA