Jestem już po dwudziestych siódmych urodzinach. Moje życie jest naprawdę udane – mam wspaniałego partnera i małą, trzyletnią córeczkę. Gdy patrzę w lustro, nie widzę modelki, ale jestem całkiem zadowolona ze swojego wyglądu. Teraz akceptuję siebie w pełni, choć w szkole było zupełnie inaczej... Dziś te problemy wydają się śmieszne, ale wtedy przeżywałam je bardzo poważnie.
Podczas gdy moje koleżanki z klasy nosiły popularne wtedy imiona, jak Asia, Agatka czy Magda, ja zostałam obdarzona czymś, co brzmiało jakby żywcem wyjęte ze średniowiecznej kroniki. Moi rodzice, chcąc oddać hołd mojej babci, wybrali mi imię Jadwiga. Choć nie narzekałam na swój wygląd w okresie dojrzewania, to samo imię sprawiało, że czułam się strasznie skrępowana – wydawało mi się ono kompletnie nienowoczesne i przestarzałe.
Problem wracał za każdym razem
Od zawsze miałam problem z tym imieniem. W szkole dzieciaki non stop ze mnie kpiły. Wyzywali mnie od Jadźki, niektórzy posuwali się nawet do przezywania mnie Babą–Jagą! A gdy dochodziło do kłótni z koleżankami, one złośliwie krzyczały „ciotka Jadzia”. Pomyślcie tylko – czy dla młodej dziewczyny może być coś bardziej upokarzającego niż to, że publicznie wyśmiewają się z niej i podważają jej młodzieńczą atrakcyjność?
Miałam wrażenie, że jestem jak starsza pani z przestarzałym imieniem. Problem wracał za każdym razem, gdy zmieniałam otoczenie albo poznawałam nowych ludzi – wtedy znów pojawiał się ogromny stres. Często czułam się wyobcowana wśród innych osób w moim wieku. Nic dziwnego, że unikałam zawierania nowych znajomości. Przerastało mnie samo przedstawianie się innym. Moje imię wpędzało mnie w zakłopotanie. Jadwiga – brzmiało sztywno i staroświecko. Z kolei Jadźka... no cóż, zbyt swojsko i śmiesznie!
Od szkolnych apeli w sali gimnastycznej przechodziły mnie ciarki. Szczególnie od tych momentów, kiedy wyczytywano moje personalia przy wszystkich uczniach.
Zawsze dobrze się uczyłam i dostawałam różne nagrody, ale gdy dyrektor albo któraś z nauczycielek próbowali ogłosić moje osiągnięcia, sala wybuchała śmiechem już przy słowie „Jadwiga”. Tego staroświeckiego imienia nie dało się znieść. Reszty i tak nikt nie słyszał przez chichoty. A ja nie miałam nawet drugiego imienia, którym mogłabym się posługiwać i uniknąć tych żenujących sytuacji.
Tyle razy ich zaklinałam i namawiałam do zmiany. A oni ciągle powtarzali, jak świetnie zostałam nazwana.
– Kochanie, przecież dostałaś takie piękne imię – mówiła mama.
– Niepotrzebnie dramatyzujesz – stwierdził tata. – Pomyśl, jak zraniłabyś tym babcię – westchnął zatroskany, gdy usłyszał co proponuję.
No tak, w końcu nosiłam imię po jego mamie. Babcia zmarła, kiedy tata był małym dzieckiem i prawie jej nie pamiętał. Żeby jakoś wypełnić tę pustkę, zdecydował się nazwać mnie tak jak ją. Mnie – jedyną pociechę, którą miał.
Myślałam, że sobie stroi żarty
Próbowałam sobie jakoś radzić z tym problemem. Będąc nastolatką, wyrzucałam sobie, że mam pretensje do mamy i taty. Mimo wszystko bardzo ich kochałam i próbowałam wmówić sobie, że chcieli dla mnie jak najlepiej.
Powtarzałam w myślach, że to tylko imię i nie powinno mieć aż takiego znaczenia. Pewnie niepotrzebnie robiłam z tego wielki dramat. W tamtym okresie sprawy nie były jednak takie proste. Dopiero rozpoczęcie studiów przyniosło prawdziwą ulgę i pozwoliło mi uwolnić się od udręki związanej z moim staromodnym imieniem.
Często się mówi, że perspektywa ma kluczowe znaczenie. I jest w tym sporo prawdy. Bywa tak, że dopiero gdy popatrzymy na znajome sprawy pod innym kątem, zauważamy w nich coś zaskakującego, dotąd niedostrzeganego. Zdarza się też, że to, co początkowo wydawało nam się mało ciekawe, nagle zachwyci nas swoim urokiem.
Studiował muzykologię. Wpadł mi w oko od pierwszej chwili i chyba też mu się spodobałam. Spotkaliśmy się w knajpie dla studentów, gdzie dudniła głośna muzyka. Na początku nie dosłyszał, jak się nazywam. Dopiero po dwóch godzinach wspólnych rozmów i pląsów na parkiecie zapytał mnie o to ponownie. Odpowiedziałam mu więc.
– Jadwiga – powiedziałam cicho.
– Ależ to wspaniałe – stwierdził. – Nosisz imię godne królowej.
Myślałam, że sobie stroi żarty. Byłam zła i obrażona. Od razu to zauważył.
– O co chodzi? – zapytał od razu.
– Nie mogę tego dłużej tolerować.
– Czego? – zdziwił się.
– Tego, jak się nazywam. Mam już dość tego potwornego imienia! – wyjaśniłam.
– Przecież to super imię! – wykrzyknął Piotr.
– No jasne, tobie łatwo mówić. Ciekawe, czy byłoby takie super, gdyby całe dzieciństwo wołali na ciebie „Jadźka”, „ciocia Jadzia” albo „Baba–Jaga”? – mruknęłam poirytowana.
Roześmiał się tak szczerze i sympatycznie, że nie potrafiłam się na niego gniewać.
Sięgnął do kieszeni po notes
– Przestań opowiadać takie głupoty. Powinna ci się podobać ta wyjątkowość. Przynajmniej nie nazywasz się tak jak setki innych dziewczyn – no wiesz, Ania, Gosia czy Małgosia. W twoim imieniu jest coś takiego... – przerwał na moment – jakby prosto z północy Europy.
– Że co proszę? – Nie spodziewałam się tego.
– No wiesz, jak ktoś mówi „Jadwiga”, od razu widzę przed oczami tajemnicze bohaterki ze starych skandynawskich opowieści.
– Nabijasz się ze mnie teraz? – spytałam.
– Skąd, mówię całkiem serio. Dam ci radę. Posłuchaj – wystarczy, że inaczej na to spojrzysz i wsłuchasz się w same dźwięki. Jad–wi–ga – wymówił powoli każdą część.
– To nic nie daje. Dla mnie to wciąż kojarzy się z jakąś babcią Jadzią.
Piotr zdawał się być pochłonięty intensywnymi przemyśleniami.
– Najpierw skupiłem się na brzmieniu, ale spójrzmy na to z innej strony. Może jak to imię zapiszemy inaczej, spojrzymy na nie świeżym okiem i pozbędziemy się zwykłych powiązań.
Sięgnął do kieszeni, wyciągając mały notes i pióro.
– Jakie obrazy przychodzą ci do głowy na hasło „wiking”? – spytał, zapisując moją reakcję.
– Od razu widzę potężnego faceta z jasnymi, długimi włosami, który ma na głowie hełm i właśnie wychodzi z łodzi gdzieś na dzikich plażach północnej Europy – odpowiedziałam bez wahania.
– A powiedz, czy to wyobrażenie wydaje ci się śmieszne albo tandetne? – dociekał Piotr.
– Nie sądzę. Jest raczej niepokojące, chociaż sam wiking budzi ciekawość – powiedziałam, śmiejąc się.
Ta sytuacja była dość osobliwa. Nie bardzo wiedziałam, do czego zmierza ten facet swoimi tłumaczeniami.
Tylko zamrugałam oczami
– No świetnie, ustaliliśmy więc, że samo słowo „wiking” nie wzbudza w tobie żadnego zażenowania. A teraz weź i napisz swoje imię tak, jak zrobiłby to na przykład Anglik. W miejscu „w” daj „v”, a zamiast „j” wstaw „y”.
Wzięłam od niego notes i długopis, po czym napisałam: „Yadviga”.
– No i co myślisz? – spytał Piotr. – Gdybyś natknęła się na taką wersję swojego imienia w jakiejś skandynawskiej opowieści, byłoby ci do śmiechu?
Tylko zamrugałam oczami.
– Masz rację... To teraz zupełnie inaczej brzmi. Jakbym dostała kompletnie nowe imię.
– A gdybyśmy zmienili je na Viga? Brzmi super, co nie?
– Dokładnie tak – przytaknęłam. – O wiele fajniej. W ogóle nie kojarzy się ze zwykłą Jadzią.
– Bo to wcale nie jest zwyczajne imię – potwierdził Piotr. – Wspominałem ci przecież, że to imię królewskie. I nie chodzi mi tutaj o naszą Jadwigę, która na pewno była zadowolona ze swojego imienia...
Jedna rozmowa potrafiła całkowicie odmienić moje nastawienie do własnego imienia. Dostrzegłam w nim coś zupełnie nowego, czego wcześniej nie widziałam. Wszystko dzięki człowiekowi, który miał wyjątkowe muzyczne spojrzenie na świat. Dziś jest on moim mężem i wspólnie opiekujemy się naszą córeczką, Marią.
Kiedy byłam mała, niewielu rodziców decydowało się nadać dziecku takie imię. Brzmiało dla nas staroświecko i kojarzyło się głównie z pokoleniem naszych babć. Ale czasy się zmieniły i teraz wraca do łask. Podobny los spotkał też inne klasyczne imiona, które kiedyś wydawały się niemodne – choćby Stanisława, Zofię czy Ksawerego...
Jadwiga, 27 lat
Czytaj także:
„Rodzice stanęli mi na drodze do spełnienia marzenia. Matka odstraszała mnie od wesela wiejskimi zabobonami”
„Moja mama dowiedziała się niesamowitej rzeczy o swoich korzeniach. Przez całe życie wszyscy trzymali to w tajemnicy”
„Mąż uciekł do kochanki, a mnie i córkę porzucił jak stare graty. Bałam się wychodzić z domu, by nie spotkać go z inną”