„Przegrałam życie, gdy syn z żoną u mnie zamieszkali. W łazience mam Mount Everest brudnych majtek i wieżę Eiffla skarpet”

załamana kobieta fot. iStock, amriphoto
„Zwróciła grzecznie uwagę. Raz, drugi, trzeci... I nic. Jak do ściany. Zapewniali, że muszą się przyzwyczaić do nowego trybu życia, ale że się poprawią. Nic się jednak nie zmieniało”.
/ 03.02.2025 19:30
załamana kobieta fot. iStock, amriphoto

Ta historia zaczyna się niepozornie. Gdy syn poprosił mnie, czy przygarniemy go wraz z jego świeżo upieczoną żoną pod nasz dach, naprawdę bardzo się ucieszyłam. Nie mieliśmy nikogo poza nim. Ustaliliśmy, że będą dorzucać się do zakupów i rachunków, a to co zaoszczędzą przez rok, zainwestują w mieszkanie.

To miała być sytuacja przejściowa

Nie chciałam się wtrącać. Nie chciałam być teściową tego typu. Dałam im wolną przestrzeń. Wprowadzili się do dawnego pokoju syna, niczego nie remontowali, bo uznali, że to w końcu tylko rok

Już od pierwszych chwil ta piękna bajka, którą wyobraziłam sobie w głowie, przerodziła się w koszmar. Młodzi bywali w domu jak w hotelu. Pracowali, przychodzili tylko coś zjeść, a potem uciekali na miasto. Praktycznie zupełnie ich nie było. Ich obecność można było poznać tylko po tym, że z lodówki znikało jedzenie, a góra prania powoli zamieniała się w Mount Everest brudnych majtek

Zwróciła grzecznie uwagę. Raz, drugi, trzeci... I nic. Jak do ściany. Zapewniali, że muszą się przyzwyczaić do nowego trybu życia, ale że się poprawią.

Nic się jednak nie zmieniało

Do problemu syfi i zwiększonych wydatków na jedzenie, doszedł jeszcze kłopot wiecznych kłótni. Młodzi ciągle się wadzili. Nie potrafili rozwiązywać problemów polubownie. Natychmiast szli na noże. Nie miałam zamiaru znosić tego, że urządzili sobie z mojego domu ring. W końcu się odezwałam. Usłyszałam tylko, że mam się nie wtrącać. Zamurowało mnie i odpuściłam. 

Kolejny raz pękłam, gdy moja synowa bezczelnie stanęła pewnego dnia przed lodówka i ostentacyjnie westchnęła, że ZNOWU nie ma nic do jedzenia. 

Nie mam pojęcia, gdzie popełniliśmy błąd. Chciałam być miła, zawsze wychowywałam syna zgodnie z zasadami. Wydawało mi się, że jestem dobrą matką. Co się z nim stało? Skąd on wytrzasnął sobie taką babę? Nic z tego nie rozumiałam, ale nie mogłam odpuścić, bo przecież wygodne małolaty puściłyby nas zaraz z torbami. 

Wzięłam syna i synową na rozmowę. 

– Usiądźcie. Jesteście dorosłymi ludźmi, a my chyba trochę za bardzo wtrącamy się w wasze życie i was wyręczamy. Przepraszamy za to... Chcemy wam pozwolić się rozwijać w domowych kwestiach. Właśnie dlatego przez najbliższe 2 miesiące to wy będziecie się zajmować. Pranie, zakupy, rachunki. Wszystkiego się nauczycie

– No... dobra – westchnął mój syn. 

To nie był najłatwiejszy czas

Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Nie kupowaliśmy jedzenia. Nie praliśmy, nie sprzątaliśmy. To miała być teraz ich działka. Staraliśmy się spędzać jak najwięcej czasu poza domem, bo tam nie dało się żyć. Stosy brudnych naczyń piętrzyły się w zlewie, a podłoga w mieszkaniu natychmiast zamieniała białe skarpetki w czarne. 

Znosiłam to, bo wiedziałam, że nie mogę odpuścić. Młodzi stawiali tym wyzwaniom czoła, wiecznie się kłócili. Zwalali na siebie winę i obowiązki i zalewali się wzajemnymi pretensjami. Tak przeżyliśmy pierwszy miesiąc. 

Kolejny był trochę lepszy, a kłótnie nie były aż tak częste. Owszem, nie raz trzaskali drzwiami, ale miałam wrażenie, że ustalili własne zasady i obowiązki. Wydawało mi się, że powoli wychodzili na prostą. Właśnie, wydawało mi się...

Wróciliśmy z mężem od mojej siostry i przywitały nas egipskie ciemności. Sądziłam, że to jakaś awaria, jednak mokra plama przed lodówką uświadomiła mi, że prądu nie ma już dobrych kilka godzin. Odpaliliśmy świeczki i czekaliśmy na syna. 

Gdy ten przekroczył próg, odruchowo chciał zapalić światłu.

To był dla mnie istny cud!

– Co się dzieje? Czemu jest tak ciemno?

– A powiedz mi... – odezwał się mój mąż. – Zapłaciłeś za prąd?

– A do kiedy to było? – zapytał zmartwiony. 

– Do 10 każdego miesiąca. Mamy 20. 

– Ja... chyba zapomniałem. Nie wiedziałem, że to trzeba tak punktualnie. Za poprzedni miesiąc też nie zapłaciłem.

Już miałam się złamać i wytłumaczyć mu, gdzie ma się udać, żeby wszystko odkręcić.

– Nie martwcie się, poradzę sobie z tym, zaraz to ogarnę. 

I ogarnął. Nie wiem, jak. Nie wiem z kim, ale dał radę. To był dla mnie istny cud! Z każdym kolejnym tygodniem było coraz lepiej. Sprzątanie nie było im już straszne, a synowa nawet chwyciła się za gary. Nie mieszkali z nami pełnego roku. Wybiło 9 miesięcy, gdy obwieścili nam nowinę, że się wyprowadzają. Nikt ich nie zmuszał. Poczuli się gotowi. 

Czuję, że to był też mój osobisty sprawdzian. Zdałam go, jako matka. 

Zofia, 53 lata

Czytaj także:
„Po śmierci męża poczułam się, jakbym otworzyła jego komnatę tajemnic. Z komornikiem już prawie się zaprzyjaźniłam”
„W szufladzie męża znalazłam tajemniczy list z wyznaniem. Nie zastanawiałam się długo, od razu spakowałam mu walizki”
„Na strychu teściowej natknęłam się na jej największą tajemnicę. Pociągnęłam ją za język, ale nie przyznałam się mężowi”

Redakcja poleca

REKLAMA