„Andżela miała męża, ale ode mnie wymagała wierności. Mówiła, że w wielkiej literaturze zawsze jeden z kochanków musi cierpieć”

kobieta poznana w smażalni ryb fot. Adobe Stock
„Andżela najwyraźniej nie chciała o mnie pamiętać. Nie pierwszy to i zapewne nie ostatni zawód miłosny w moim beznadziejnym życiu. Powoli zacząłem się otrząsać i nawet zdarzyło mi się zwracać uwagę na jakieś inne dziewczyny. Właśnie wybiegałem z domu na spotkanie z pewną sympatyczną Asią, gdy zatrzymał mnie jakiś nieznajomy".
/ 06.09.2022 11:50
kobieta poznana w smażalni ryb fot. Adobe Stock

Poznałem ją nad morzem, w jednym z tych zatłoczonych kurortów, w którym znalazłem się przez własną głupotę i brak wyobraźni. Jakby tego było mało, poznaliśmy się w smażalni ryb.

Nasze spojrzenia spotkały się...

Miłość i tyle. Wytarłem porządnie serwetką (na szczęście były!) resztki makreli z ust i wąsów i podszedłem do niej.

– To może nie jest bajkowa sceneria, ale muszę pani powiedzieć, że zrobiła pani na mnie tak wielkie wrażenie, że musiałem podejść i coś… powiedzieć. Więc mówię… Tak.

– Dlaczego nie bajkowa? Co się panu „U Igora” nie podoba?

– Nie wiem – rozejrzałem się wokół. – O, tu na przykład bym coś wstawił, jakieś coś, co by trochę zasłoniło jezdnię i te samochody. A tu, bo ja wiem, może jakąś donicę z kwiatkiem…

– To ciekawe, co pan mówi. Bardzo ciekawe. Też o tym myślałam. Ale rybka smakowała?

Coś mnie w jej zainteresowaniu smażalnią zastanowiło, więc powiedziałem:

– Rybka była przednia. Taka, jak lubię.

– To się cieszę – roześmiała się.

– Mam na imię Waldemar. Czyli Waldek.

– A ja Andżelika, czyli po prostu Andżela.

– Czy dasz się, Andżeliko, zaprosić na spacer po bulwarze? – odważyłem się.

– Z ogromną ochotą.

I poszliśmy najpierw bulwarem, obijając się o tłumy matek z dziećmi, relaksujące się rodziny i grupy owładniętych szałem zakupów kolonistów. Wreszcie doszliśmy do zejścia na plażę i pociągnęliśmy tam, gdzie było mniej ludzi.

– Jesteś prześliczna – powiedziałem, gdy usiedliśmy na wyschniętym pniu.

– Przestań.

– Dlaczego mam przestać? Zakochałem się w tobie, tak po prostu i nieodwołalnie. Tam nad tą nieszczęsną rybą

. – Dlaczego nieszczęsną? – spytała wyraźnie zaniepokojona. – Przecież ci smakowała.

– Nieszczęsną, bo martwą. No wiesz, wyciągnęli ją z morza, czyli jej domu. Zabili i uwędzili. A dlaczego tak cię ta ryba niepokoi?

– Bo to moja ryba. Nasza. Moja i mojego męża. No, bardziej Igora i trochę moja.

– Czyli zakochałem się w rekinie branży spożywczej? – roześmiałem się.

– W żonie rekina. Ja mu tylko trochę pomagam latem, bo mamy tych smażalni kilka, w różnych miejscach, i latem on pilnuje jednych, a ja drugich. Żeby wszystko było w porządku i żeby klienci byli zadowoleni.

– Dziękuję opatrzności, że nie skierowała mnie do lokalu pilnowanego przez rekina. Raczej nie zakochałbym się w nim.

– Skąd wiesz? Przecież go nie znasz. Znów ten cudowny śmiech.

– Masz może zdjęcie?

– Nie mam, ale mogę ci go opisać. Jest wysoki, muskularny, zabójczo przystojny, zawsze w doskonale dobranym ubraniu…

– I pewnie brunet?

– Brunet, to oczywiste.

– Czyli doskonałe przeciwieństwo mnie.

Powiedziałem to, żałośnie licząc na to, że może wezmę ją na współczucie.

– Nie ze mną te numery, Waldku. Ty jesteś równie doskonały, tylko w całkiem innym typie. – Chuderlawy…

– Smukły!

– Nie za wielki…

– Niezbyt duzi mężczyźni mają bardziej rozwiniętą sferę libido, pisali tak w „Urodzie życia”.

– A te ciuchy?

– Artystyczna nonszalancja. Waldek, jesteś świetnym facetem, ty mnie nie bierz na litość, ty mnie po prostu poderwij.

Jak to się mówi, słowo stało się ciałem

Poderwałem Andżelikę, czy może raczej dałem się jej poderwać. Spędziliśmy pełną ekstazy noc. A potem kolejną i jeszcze kilka. Dość powiedzieć, że w przeddzień mojego wyjazdu byłem ugotowany.

– Co teraz? Co dalej? Nie wyobrażam sobie, jak mam wrócić do domu bez ciebie.

– Ja też nie! – wybuchła płaczem.

– Nie płacz, proszę, nie płacz, bo i ja zacznę!

– Kiedy nie mogę. Miało być tak sympatycznie. Taki romans pod chmurką, a teraz serce mi krwawi, bo nie wiem, co robić.

– Rzuć rekina!

– No jak? Myślisz, że mogę? Tak nagle porzucić męża, z którym jestem na dobre i na złe?

– Ja tam bym go rzucił. Szczerze mówiąc, nie lubię brunetów z zasady.

Z dnia na dzień, moja ukochana zamilkła

I znów śmiała się, wycierając dłonią te łzy swoje słone. Byliśmy dla siebie stworzeni. Ta ostatnia noc jeszcze bardziej to udowodniła.

– Kocham cię, kocham. Jestem zakochana po same uszy. Obiecaj mi, że będziesz codziennie pisał i nie będziesz tam, w tym swoim Płocku, miał żadnej baby! Obiecaj!

– Andżelo, kochanie, nie będę! Jak mógłbym mieć, skoro mam już, przynajmniej częściowo, tę najdoskonalszą? Ale jednak jakaś zasada symetryczności powinna obowiązywać…

– Waldek, ty świnio! Nie porównuj. To nie moja wina, że mam męża. A ty nie masz żony. I tak niech zostanie. Tylko, że my będziemy wiedzieć, że mamy także siebie, rozumiesz?

– Jak mamy? Jak ty będziesz co wieczór w tej koszulce łasić się do rekina… A ja będę w tym czasie gapił się na odpadający tynk z mojego sufitu. To jest według ciebie sprawiedliwe?

– W miłości Waldku, nie zawsze musi być sprawiedliwie. Zauważ, w wielkiej literaturze i w filmie, najczęściej jeden z kochanków cierpi, ale grunt, żeby wytrwał w swym uczuciu.

– Dlaczego powiedziałaś: „jeden z kochanków”, a nie „jedno z kochanków”?

– Czepiasz się, wiesz?

Pojechałem do Płocka

Pisałem codziennie. Mailowałem, esemesowałem, dołączałem zdjęcia. Andżela też. Rzadziej niż ja. To zrozumiałe, na Wybrzeżu miała co robić, a po powrocie do stolicy była z rekinem na co dzień. Trwało to aż do zimy. Pewnego dnia przestała odpowiadać. Koniec, żadnego znaku życia. Chlipałem w poczcie mailowej, łasiłem się i skamlałem o jakiekolwiek wyjaśnienie. Cisza w eterze.

Andżela najwyraźniej nie chciała o mnie pamiętać. Nie pierwszy to i zapewne nie ostatni zawód miłosny w moim beznadziejnym życiu. Powoli zacząłem się otrząsać i nawet zdarzyło mi się zwracać uwagę na jakieś inne dziewczyny. Właśnie wybiegałem z domu na spotkanie z pewną sympatyczną Asią, gdy zatrzymał mnie jakiś nieznajomy.

– Przepraszam, pan Waldek?

– Waldek. Waldemar. My się znamy?

– Trochę tak. Mam dla pana list.

– List? A co pan, z poczty?

– Z poczty to nie. Ale co tu gadać, dam panu, to pan sam się zorientuje. To od Andżeli.

Postanowiłem być ostrożny

– Nie znam żadnej Andżeli.

– Przeczytaj pan, może się panu przypomni. Podał mi kopertę.

– No? Dziękuję. A pan na drobne czeka?

– Nie. Ale może pan będzie miał jakieś pytania albo coś pan odpisze…

Rozerwałem kopertę. Krótka notatka: „Nie kocham cię już. Kocham Igora. Z nami koniec. Nie dręcz mnie więcej. Andżela”. Popatrzyłem na dziada.

– Panie, co pan za kit mi tu wstawia? Tego nie napisała kobieta. Mowy nie ma. To pisał facet i to jakiś mocno popaprany.

– Dlaczego zaraz popaprany?

– Zobacz pan te kulfony. Te „k” i „d” i o tu, to „ę”. Każda litera przechylona w inną stronę. Jakiś kompletnie niezrównoważony gość. Z problemami psychicznymi.

– Pokaż pan – patrzył zasmucony – naprawdę to widać? Że taki jest niezrównoważony?

– No widać. Ja widzę. A poza tym Andżela nie napisałaby „Igora” tylko „rekina”.

– Wpadł pan. Podobno nie zna pan żadnej Andżeli… Ale dlaczego „rekina”?

– Tak go nazywaliśmy. I może znam jakąś Andżelę, jeśli pan taki ciekawy.

– Ale to głupie z tym rekinem. Dlaczego tak?

– Już nie pamiętam. To pan jest rekin? Znaczy Igor? Zgadłem?

– No ja. Skulił się w sobie. Zawstydzony chyba.

– I jak panu nie wstyd? Takie fałszywki robić. I co się dzieje z Andżelą?

– Daj pan spokój – machnął ręką zrezygnowany. – Spadła z drabiny, bo uparła się, że trzeba oddzielić jedną z naszych smażalni tablicą, i majstrowała przy niej w pracowni. I nie uwierzysz pan, obie łapy sobie połamała. I w bek. Nie o to, że połamała. To też. Ale że nie może odpisywać. „Na co? Komu?” – zacząłem dopytywać i tak jej się porobiło z tego szoku chyba, że opowiedziała mi o panu i o… no, wie pan. Nawet prosiła mnie, żebym jej czytał te maile od pana. Upiorne. Pan nie ma w sobie odrobiny godności, panie Waldku! Odrobiny.

– I?

– I nic. Nie chciałem panu w jej imieniu odpisywać, a potem przyszło mi do głowy, żeby panu obić mordę i zakończyć tę całą maskaradę. Ale pan mnie tym moim liternictwem zaskoczył… Ja przepraszam, ale jestem raczej prostolinijny. Nie napiłby się pan ze mną czegoś? Tak na przełamanie lodów?

– Chodź pan na górę.

– To ja tylko na chwilę do sklepu, żeby nie tak z pustymi rękami.

– Nie ma potrzeby. Damy radę, coś tam w domu mam.

– Ale wie pan, z tym pismem to ma pan rację… Jestem jakoś kompletnie skołowany. Ale sam pan wie. Po tylu latach z Andżelą chyba każdy by sfiksował.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA