„Kochałem żonę, ale nie byłem w stanie żyć z jej nałogiem. Mówią jednak, że miłość wszystko zwycięży...”

Mąż, którego żona pije fot. Adoobe Stock, kieferpix
Mówi się, że prawdziwa miłość przetrwa wszystko. Kochałem moją żonę, ale czasami myślałem, że już dłużej nie dam rady, że nie wytrzymam jej upadlania się.
/ 05.10.2021 06:29
Mąż, którego żona pije fot. Adoobe Stock, kieferpix

Siedzę na tarasie hotelu. W bermudach i rozpiętej hawajskiej koszuli. Nie pamiętam, skąd ją mam... Nieważne. Jest upał, piję mrożoną herbatę i patrzę na jezioro. Nieznaczny wiaterek marszczy jego toń, białe chmurki płyną wolno po niebie. Mnie też nigdzie się nie spieszy. Czuję się świetnie – wyluzowany, spokojny. Kocham swoje życie. Takie, jakie jest teraz. Co złe już minęło, i mam nadzieję – nie wróci.

Swoją drogą, niesamowite jak ten czas przeleciał. Dopiero co była zima, święta. A teraz skwar leje się z nieba. I jeszcze to luksusowe miejsce, w którym mieszkamy. Zupełnie nie w naszym stylu. Zwykle spędzaliśmy wakacje pod namiotem. Weronice szkoda było pieniędzy na hotele, ale... na kolejny kufel piwa, na kolejną butelkę wina sobie nie żałowała.

Próbuję odpędzić czarne myśli, jednak dopadają mnie one jak stado wron. Boże, przecież bywały okresy, kiedy piła codziennie, kiedy nie trzeźwiała, bo kaca leczyła klinem. Co gorsza, sam biegałem po alkohol dla niej, żeby nie łaziła niedopita do sklepu, narażając się na komentarze sąsiadów i ekspedientek. Chciałem ją chronić. Zły wybrałem sposób. Ona była chora, ja – współuzależniony. Teraz już to wiem.

Nie ma co do tego wracać. To już zamknięty rozdział

Tylko gdzie jest Weronika? Poszła do kiosku kupić papierosy i długo jej nie ma. Może powinienem jej poszukać, sprawdzić, co porabia? Mój spokój pryska, spłoszony podejrzliwością. Wstydzę się jej, ale jest silniejsza ode mnie. Może w ogóle nie powinienem puszczać żony samej?

Parę lat temu byłoby to nie do pomyślenia. Nie odstępowałem jej na krok, bojąc się, co wywinie. Zabrzmi to okropnie, ale ulżyło mi, gdy w ostatnim okresie picia przestała w ogóle wychodzić z domu. Była jak wampir – stroniła od światła, ludzi, tyle że zamiast krwią żywiła się alkoholem. Cieszyłem się wtedy, że nie mamy dzieci, bo musiałyby patrzeć, jak ich matka się niszczy. Choć to właśnie tęsknota za macierzyństwem i kompleksy Weroniki, iż nie jest pełnowartościową kobietą, stały się pożywką dla nałogu. Kiedy kolejna próba zajścia w ciążę kończyła się niepowodzeniem, szukała pociechy w alkoholu. W końcu zapomniała o powodzie picia, które stało się celem samym w sobie.

Przestaliśmy starać się o dziecko. Ja przestałem

Żadna to przyjemność i kompletny brak rozsądku zapładniać pijaną kobietę. Ale przecież wciąż ją kochałem – nawet wtedy, gdy pogrążała się w alkoholowym ciągu, gdy nie było z nią kontaktu, gdy wybuchała złością. Ale z czasem moja miłość zwyrodniała, otorbiła się troską, smutkiem, strachem, wreszcie... obrzydzeniem. I nic nie mogłem zrobić. Prosiłem, groziłem, apelowałem. Daremnie. Po paru dniach wstrzemięźliwości zaczynało się od nowa.

Dwa lata temu, bez wielkiej nadziei, zaszantażowałem ją rozwodem, jeżeli nie zacznie się leczyć. I stał się cud – zgodziła się. Chyba sama była już przerażona tym, co robiła ze swoim życiem. Przyznała mi się później, że miała nawet myśli samobójcze. Tkwiła w niekończącej się beznadziei, dręczona ciągłym bólem fizycznym i psychicznym, który nie mijał bez względu na to, ile wlała w siebie alkoholu.

Oczywiście zgoda na terapię była dopiero pierwszym krokiem na drodze wychodzenia z nałogu. Niełatwo wyrwać się z objęć demona...

Ale dobry Boże, udało się. Choć statystyki wyglądały kiepsko, Weronika się trzymała. Zrozumiała, że jest chora i wzięła się za siebie. Znów zaczęła zajmować się domem, gotowała, sprzątała, podśpiewując pod nosem. Planowała remonty. Wspominała nawet o adopcji.

Po roku terapii wróciła do pracy. Nasza sytuacja finansowa poprawiała się z miesiąca na miesiąc. Ja też mogłem w spokoju pracować, nie martwiąc się, co zastanę po powrocie do domu. Czy Weronika po pijaku nie puści mieszkania z dymem albo nie zaśnie w wannie pełnej wody... Jaką ulgą było pozbycie się tego strachu.

I wówczas moja miłość rozkwitła na nowo... Teraz kocham ją bardziej, niż sądziłem, że jest to możliwe. Za siłę i odwagę, za uśmiech i odzyskaną pewność siebie. Za to, że wreszcie mogę na niej polegać, bo z kuli u nogi stała się partnerem, przyjaciółką i... kochanką. Tak... znowu pociąga mnie seksualnie. Jeszcze jak. Czuję się niczym młody żonkoś, wciąż mam na nią ochotę. Choćby w tej chwili, gdy pomyślę o jej opalonej skórze, pachnącej jak czekolada...

Tylko gdzie ona jest? Naprawdę zaczynam się martwić. Może coś jej się stało? Wstaję i wtedy ją dostrzegam. Idzie w moim kierunku, z wdziękiem omijając stoliki. Je loda. Zachłannie i... bardzo seksownie. Uśmiecham się. Nie odpowiada tym samym, a gdy próbuję ją pocałować – uchyla się. Czemu unika mojego wzroku? Siada i dziwnie podniecona, przegląda kartę. Ogarnia mnie irracjonalny lęk, który zmienia się w rzeczywiste przerażenie, gdy Weronika woła kelnera i zamawia... piwo. Nie wiem, co zrobić, jak zareagować. Szok odbiera mi mowę. A ona? Patrzy na mnie zimno, wyzywająco. Tak, jak kiedyś, gdy potrafiła ranić słowami niczym nożem. Byle bym tylko dał jej spokój, pozwolił pogrążać się w pijackiej malignie.
– Chyba tego nie wypijesz? – mówię w końcu. – Dla jednego piwa chcesz wyrzucić do kosza 2 lata abstynencji?
– To będzie drugie... – przyznaje się.
– Boże, Weroniko. Dlaczego, się złamałaś?!
– Nie wiem... – wzrusza ramionami. – Po prostu miałam ochotę. Gorąco jest. Może chciałam sprawdzić...
– Czy potrafisz powstrzymać się od wypicia następnego? To już wiesz, że nie. Jesteś uzależniona. Z tego nie da się wyleczyć. Myślałem, że to rozumiesz. Co cię napadło? Chcesz powtórki z tego, co było?! – coraz trudniej było mi opanować nerwy.
– Nie – w jej głosie słyszę panikę.
– Wrócisz na terapię?
Zamyśla się długą chwilę. Mnie serce wali jak młotem.
– Jak na męża ważkę przystało – cedzi wreszcie – powinieneś zapytać, kiedy wrócę na terapię, a nie... czy w ogóle wrócę.

Nie rozumiem tego dziwnego sformułowania. „Mąż ważka?” Cóż to za dziwna metafora? Jakieś pojęcie terapeutyczne? Moje spojrzenie pada na stół, gdzie siedzi ważka. Monstrualnie duża, aż nienaturalnie. Stąd owo skojarzenie? A może Weronika już się wstawiła i bredzi? Upiła się jednym piwem?! Absurd... Ufałem jej. Wierzyłem. Jak mogła mi to zrobić? Jak mogła to zrobić nam, sobie?! Wbrew logice i instynktowi samozachowawczemu.
– Co czułaś, kiedy wypiłaś to piwo? Miałaś choć śladowe wyrzuty sumienia, cień wstydu? – pytam.
– Z początku... – odpowiada wolno.
– A potem ulgę, szczęście i wolność, jakiej nie czułam od dawna. Jakbym się wyzwoliła z okowów. To chciałeś usłyszeć?
– Nie! – krzyczę. – Nieee!! Kłamiesz!
– Karol, nie drzyj się tak, sąsiadów pobudzisz – ktoś potrząsnął mnie za ramię.

Weronika. Jak mogła?! Miałem ochotę niemal ją zabić. Tylko czemu było tak ciemno?
– Karol, chyba przyśniło ci się coś złego, krzyczałeś...
– Bo znowu piłaś – warknąłem, siadając i strącając jej dłoń.
– Ja? Kiedy?! – Weronika zerwała się z posłania, zapaliła światło.
– No w Sierakowie – bąknąłem skołowany. – Poszłaś po papierosy, a wypiłaś piwo i na tarasie hotelu, gdzie mieszkaliśmy, zamówiłaś kolejne...
– My w hotelu, a nie pod namiotem? Niby zimą... zrozumiałe.
Zerknąłem za okno. Padał śnieg.
– Boże – opadłem na poduszkę. – Więc to był tylko koszmar. Na szczęście. Tak się bałem...! Przepraszam cię, Weroniczko. Naprawdę ci wierzę. Na jawie. Ale gdy rozum śpi, budzą się upiory, rozumiesz...
– Aż za bardzo i przykro mi. Sądziłam, że tylko ja lękam się powtórki z rozrywki...
Dostrzegłem jej smutny uśmiech, nim zgasiła światło. Potem, moszcząc się w moich objęciach, szepnęła:
– I bez twoich snów wiem, że po jednym piwie stracę kontrolę, sięgnę po następne. Na logikę wiem. Czasem jakiś zły głosik podpowiada: a może ty jesteś inna, specjalna...? Ale go nie słucham.
– I bardzo dobrze, skarbie.... Tamto to już przeszłość...
– Niemniej jednak – nigdy nie mów nigdy. Ja sobie nie ufam, nie wolno mi. Pycha niejednego już zgubiła. Muszę być czujna. Ale ty, kochanie, śpij spokojnie. No chyba, że masz ochotę na coś zupełnie innego... – wymruczała.

Wkrótce przekonałem się, że w tym jednym aspekcie sen nie kłamał. Choć była zima, nie upalne lato, opalenizna dawno zeszła, jej skóra naprawdę pachniała gorącą czekoladą...

Więcej listów do redakcji: „Mój synek zmarł, gdy miał niecały roczek. Teraz o mały włos nie straciłam drugiego dziecka”„Urodziłam syna, gdy miałam 19 lat. Jego ojciec powiedział, że ma inne plany na życie i nas zostawił”„Moja siostra to pasożyt. Rodzice wychowali lenia, któremu nie chce się iść do pracy, bo... mało płacą”

Redakcja poleca

REKLAMA