„Była żona mojego męża zachorowała na raka, na nas spadła opieka nad ich córką. Pasierbica zrobiła nam z życia piekło”

Kobieta, która opiekuje się córką swojego męża fot. Adobe Stock, vicspacewalker
„– Nie wiem, jak moja córka to wszystko zniesie? Choroba matki, przeprowadzka do nas... – Wiem, o czym myślisz. Dominika nie przepada za mną, ale mogę ci obiecać, że ja zrobię wszystko, aby czuła się u nas jak w rodzinnym domu. Co tu dużo mówić, pierwsze dni to był prawdziwy horror”.
/ 04.04.2022 16:39
Kobieta, która opiekuje się córką swojego męża fot. Adobe Stock, vicspacewalker

Jestem drugą żoną Janka. Kiedy związał się ze mną, niedługo po swoim rozwodzie, jego 13–letnia córka, Dominika, wykrzyczała mi twarz:
– Nienawidzę cię. Przez ciebie nie mam tatusia.
Byłam w szoku. To nie ja rozbiłam małżeństwo Janka. Hanna, jego pierwsza żona uznała, że ich związek nie ma sensu i to ona zażądała rozwodu.
– Dominiczko, nie mów tak. Ania nie zrobiła nic złego –  tłumaczył córce Janek.

Podczas naszego pierwszego spotkania usiłował nastawić ją do mnie pozytywnie.  Nie chciała jednak  go słuchać. Byłam dla niej wrogiem numer jeden i koniec.
– Nie obwiniaj jej, kochanie... Jest małą dziewczynką, która bardzo cierpi. Z czasem na pewno nasze relacje się zmienią. Zrozumie, że nie jestem wiedźmą, tylko całkiem sympatyczną macochą – uspokajałam męża.
– A kiedyś będziesz cudowną mamą – nie miał wątpliwości.

Nie doczekaliśmy się wspólnych dzieci

Niestety, los jednak nie był dla nas łaskawy. Bezskutecznie staraliśmy się o dziecko. Także Dominika nie zmieniła swojego stosunku do mnie. Nienawidziła mnie. I tak minęło kilka lat.

Pracuję jako wychowawczyni w domu dziecka.
– Widzisz, jest tyle cierpiących, samotnych dzieci. Adoptujcie jedno z nich – radziła mi mama. – Przecież pokochacie je jak własne, jestem tego pewna.
– Nie wiem, mamo. To nie to samo. Tak bardzo chciałabym mieć swoje dziecko – płakałam.

Dla Janka jednak adopcja nie była problemem.
– Jeśli tylko się zgodzisz, zaraz możemy składać wszystkie dokumenty – powtarzał. Ja jednak odwlekałam tę decyzję... Pewnego dnia Janek wrócił zdenerwowany z pracy. Mocno mnie przytulił zaraz po przekroczeniu progu domu.
– Co się stało, kochanie? Cały się trzęsiesz – zapytałam.
– Boże, Aneczko. Zadzwoniła dziś do mnie zapłakana Hanka. Ma raka, a polscy lekarze rozkładają ręce... – powiedział.
– A co z Dominiką? Już wie?
– W tym problem. Hanię czeka skomplikowane leczenie. Znalazła klinikę w Niemczech i chce tam natychmiast jechać. Prosi, abyśmy zajęli się Niką. Ma jej dziś o tym powiedzieć – Janek usiadł na kanapie. – Nie wiem, jak moja córka to wszystko zniesie? Choroba matki, przeprowadzka do nas...
– Wiem, o czym myślisz – pogłaskałam go po głowie. – Dominika nie przepada za mną, ale mogę ci obiecać, że ja zrobię wszystko, aby czuła się u nas jak w rodzinnym domu. To mądra dziewczynka i na pewno jakoś sobie wszyscy poradzimy. Byłam naprawdę pełna zapału i wiary, że sprawy się ułożą. Ale, co tu dużo mówić, pierwsze dni to był prawdziwy horror.

Córka męża nie akceptowała mnie

– Nie będę jadła tego, co ona ugotuje. Jestem wegetarianką! – usłyszałam. – Tato, daj mi pieniądze, to będę jeść na mieście,
– Wykluczone! Masz jeść posiłki z nami. Mówisz, że nie jesz mięsa? Zaraz zadzwonię do matki i zapytam, czy to prawda – Janek chwycił za telefon.
– Nie dzwoń. Jem mięso...
– Dominika zrobiła się czerwona ze złości i popatrzyła na mnie wrogo. – Tylko przypadkiem nie gotuj zbyt tłusto. Dbam o linię... – powiedziała do mnie ostrzegawczo i zamknęła się w swoim pokoju.

Córka Janka traktowała mnie jak powietrze. Wszystkie sprawy załatwiała i omawiała z ojcem. Setki razy prosił ją, aby spróbowała się ze mną zaprzyjaźnić. Gdzie tam. Po każdej takiej rozmowie było jeszcze gorzej...

– Powinnaś przyprowadzić ją do nas. Niech ta rozpuszczona pannica zobaczy, co to znaczy prawdziwy dziecięcy dramat. Każdy z naszych wychowanków dziękowałby Bogu za taką matkę, jak ty – powiedziała moja szefowa, gdy opowiadałam jej o kłopotach z pasierbicą.
– A może to i dobry pomysł? Tylko jak ją tutaj zwabić? – zaczęłam się głośno zastanawiać.
– Mam! – szefowa nagle klasnęła w dłonie. – Opowiadałaś, że Dominika pięknie rysuje. Świetnie. Powiedz jej, że chcemy zmienić wystrój sali dla maluchów. Zapytaj, czy nie mogłaby nam w tym pomóc i namalować czegoś fajnego na ścianach.
– Czemu nie? W zasadzie po lekcjach i tak nudzę się w domu. Przecież tutaj nie mam żadnych koleżanek... – usłyszałam od Dominiki. – Ale coś za coś. Ja zajrzę do tego domu dziecka, a ty przekonasz ojca, żeby puścił mnie na weekend na działkę do mojej przyjaciółki. Nie martw się, będą jej rodzice. Mogą nawet do was zadzwonić i potwierdzić... 
– Umowa stoi! – ucieszyłam się, choć wiedziałam, że z Jankiem wcale nie pójdzie mi tak gładko. Jednak gra była warta świeczki. Ostatecznie mąż się zgodził...

Dominika rzeczywiście miała talent. Maluchy z otwartymi ustami podziwiały na ścianach wymalowanego pięknie Misia Puchatka, Kłapouchego, Kaczora Donalda. Każde z nich wprost rwało się do pomocy Dominice. A szczególnie upatrzyła ją sobie 7–letnia Gabrysia...
– To niesamowite. Przecież ta mała w zasadzie od przyjazdu do nas z nikim nie rozmawia. Jest tu już 3 miesiące i nie miała dotąd przyjaciółek – powiedziała dyrektorka. – A teraz nawet na krok nie opuszcza Dominiki... Wiesz, że wczoraj, kiedy was nie było, zatrzymała mnie na korytarzu i zapytała, kiedy przyjedzie twoja pasierbica, bo się za nią... stęskniła. A przecież widziały się raptem dzień wcześniej.

Ta dziewczynka nie miała nikogo

Powiem szczerze, też byłam zaskoczona. Powiedziałam o tym wieczorem w domu, przy kolacji.
– To naprawdę fajny dzieciak. Tylko jakiś dziwny... – zauważyła wtedy Dominika.
– Nietrudno to zrozumieć. Widziała, jak jej ojciec zabił siekierą matkę. A potem popełnił samobójstwo. Ona w tym czasie siedziała ukryta w szafie... – mojej pasierbicy aż łyżka wypadła z ręki, gdy to usłyszała.
– Boże święty! Ileż to dziecko przeszło. I nie ma żadnej rodziny, która mogłaby się nią teraz zająć? – Janek także zbladł, słysząc tę koszmarną historię.
– Nikt jej nie chce... Gabrysia ze strachu moczy się w nocy, od urodzenia ma kłopoty z sercem. Boję się, że nie znajdziemy dla niej rodziny zastępczej, nie mówiąc już o adopcyjnej. – zauważyłam.

Dominika po raz pierwszy od zamieszkania z nami z uwagą mnie słuchała. Potem zaczęła wypytywać o różne szczegóły związane z Gabrysią. Po kilku dniach zauważyłam, że poświęca małej coraz więcej czasu. Gdy skończyła malować postacie z bajek na ścianach, zapytała mnie wprost:
Czy mogłabym, raz na jakiś czas, odwiedzać Gabrysię? Mam w domu trochę zabawek, dam jej wszystkie w prezencie.
– Jasne! Masz na nią niesamowity wpływ, wiesz? Po każdym spotkaniu z tobą jest radośniejsza i już tak nie płacze w nocy, jak kiedyś – powiedziałam.

Dominika i Gabrysia zbliżyły się do siebie

I nie przesadziłam. Naprawdę ta mała dziewczynka traktowała Dominikę jak starszą siostrę. Żadnej z wychowawczyń nigdy jeszcze nie powiedziała, tak sama z siebie, co widziała tamtego tragicznego dnia w swoim domu. Zwierzyła się natomiast Dominice. I chyba ta szczerość jeszcze bardziej je do siebie zbliżyła.

Zauważyłam także zmianę w zachowaniu samej Dominiki. Już nie traktowała mnie jak wroga. Chociaż może nie byłyśmy jeszcze przyjaciółkami, to zaczęła coraz częściej ze mną rozmawiać. Pytała się o zgodę, gdy chciała gdzieś wyjść, nie była już złośliwa i krnąbrna.

Gabrysia zaczęła w niektóre weekendy bywać w naszym domu. Lubiłam patrzeć, jak bawią się z Dominiką. Jak siostry. Janek także polubił naszego małego gościa. Zabierał obie dziewczynki na spacer, na lody, do kina. Bardzo się ożywiał, gdy zbliżał się piątek i miałam przyjechać do domu z Gabrysią. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie przerażona szefowa.
– Gabrysia zniknęła. Boże święty. A jeśli to dziecko coś sobie zrobi? – płakała.

Natychmiast z Dominiką i Jankiem pojechaliśmy do niej. Zaczęliśmy wszyscy poszukiwania. Po dwóch godzinach bezowocnych starań moja pasierbica nagle krzyknęła:
– Wiem, gdzie ona może być. Kiedyś mówiła mi o tym, że kocha zwierzątka. Szczególnie te zamknięte w ogrodzie zoologicznym, bo są takie biedne i smutne, jak ona. Słuchajcie, jedziemy do zoo. Gabrysia musi tam być.

Pomysł wydawał się nam szalony, bo ogród był oddalony od domu dziecka o jakąś godzinę drogi autobusem. Ale postanowiliśmy to sprawdzić. Na terenie zoo rozdzieliśmy się. Chwilę później Dominika przyprowadziła za rączkę wystraszoną i głodną Gabrysię... Wyściskaliśmy z Jankiem serdecznie naszą małą zgubę. A kiedy wracaliśmy z nią do samochodu, chyba pomyśleliśmy oboje o tym samym.

Tak bardzo pragnęliśmy dziecka

Czy więc czasami to nie był znak od losu, że pojawiła się w naszym życiu? Formalności adopcyjne trwały niecałe pół roku. Potem Gabrysia zamieszkała razem z nami. Żałowała, że Dominika wyprowadziła się do swojej mamy, która wróciła z kliniki w Niemczech. Hanna pokonała raka. Wszyscy byliśmy szczęśliwi.

Moja pasierbica odwiedza nas teraz co weekend. Gabi czeka na nią z prawdziwym utęsknieniem. Tak samo zresztą, jak ja i Janek. Choć może nie jestem Dominice tak bliska, jak jej biologiczna matka i pewnie nigdy nie będę, to także i mnie zaczęła powierzać niektóre swoje sekrety. A ja... Zawsze będę jej wdzięczna za to, że w pewnym sensie za jej sprawą w naszym domu pojawiła się Gabrysia. Kocham je obie.

Czytaj także:
„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimę”
„Jestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”
„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”
„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”

Redakcja poleca

REKLAMA