Nie jestem jakoś szczególnie próżna. Nigdy nie byłam. Ale kiedy patrzę na moje koleżanki, które spędzają popołudnia w spa, a weekendy na zabiegach upiększających, zaczynam się zastanawiać, co poszło nie tak. One mają masaże twarzy, liftingi, kwasy i botoksy, a ja… ja stoję w drogerii i wybieram najtańszy krem na zmarszczki z promocji, bo przecież „coś trzeba na tę skórę kłaść”.
Nie stać mnie na takie rzeczy
Na Instagramie widzę ich relacje z luksusowych salonów, podczas gdy ja próbuję wklepać w siebie krem za 19,99 zł i wmówić sobie, że działa. Niby mądra, niby rozsądna, a jednak czuję ukłucie zazdrości. Czy naprawdę życie jest tak niesprawiedliwe?
– No i co mam ci powiedzieć? – westchnęłam do telefonu, wcierając w twarz krem, który miał zdziałać cuda. – Mam tu zdjęcie Hanki. Właśnie wrzuciła na Insta fotkę, jak siedzi w jakimś eleganckim gabinecie, z maseczką na twarzy i podpisem „Czas na mezoterapię. Moja skóra mi za to podziękuje”.
– No i? – zapytała Anka po drugiej stronie.
– No i nic! Wiesz, co ja robię w tym czasie? Siedzę na kanapie, wciągam drugą paczkę herbatników i wcieram w twarz krem, który miał być „najlepszy w swojej kategorii cenowej”.
– Czyli kupiłaś ten za 25 zł?
– Nie no, bez szaleństw. Ten za 19,99.
Anka parsknęła śmiechem.
– A ty myślisz, że to coś zmieni? Hanka może i chodzi do spa, ale to geny. Albo filtr na Instagramie. Wiesz, jak to działa.
Wiedziałam. I to właśnie mnie dobijało. Bo niezależnie od tego, ile razy powtarzałam sobie, że uroda nie jest najważniejsza, coś we mnie krzyczało: A może jednak? Może gdybyś bardziej o siebie dbała, też wyglądałabyś jak milion dolarów? Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Byłam zmęczona, skóra jakby szara, a zmarszczki – no cóż, żaden krem za 19,99 nie miał szans z grawitacją.
– A może po prostu zacząć oszczędzać na jakieś porządne zabiegi? – rzuciłam nieśmiało.
– Wtedy nie miałabyś na herbatniki – przypomniała mi Anka.
I to było w tym wszystkim najgorsze.
Skąd mają na to kasę?
Następnego dnia, wracając z pracy, znów weszłam do drogerii. Niby tylko po szampon, ale jak zwykle zatrzymałam się przy półce z kremami. Stały tam rzędem, obiecując cuda na skórze – odmłodzenie, lifting, wygładzenie zmarszczek. Jeden z nich miał nawet napis: „Efekt jak po botoksie!”.
– Akurat – mruknęłam pod nosem, sięgając po najtańszy słoiczek.
– Proszę pani, ten jest lepszy – usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętą ekspedientkę. Była może po pięćdziesiątce, ale wyglądała świeżo, promiennie. Pewnie używała tych wszystkich cudownych kremów, które reklamowała.
– Naprawdę? – uniosłam brew. – A co takiego ma w sobie, czego ten za 19,99 nie ma?
– Przede wszystkim… działa – odparła, po czym nachyliła się do mnie konspiracyjnie. – Ale jeśli chce pani prawdziwego efektu, to żaden krem nie zastąpi zabiegów.
No właśnie. Znów to samo. Przez chwilę rozważałam, czy nie pójść za radą Hanki i umówić się do jakiegoś gabinetu. Może nie od razu na botoks, ale chociaż na zwykły masaż twarzy? Roześmiałam się w duchu. Kogo ja próbuję oszukać? Moje konto bankowe już teraz wyglądało jak pole po bitwie, a do kolejnej wypłaty daleko.
– To może innym razem – uśmiechnęłam się, odstawiając droższy krem na półkę i wracając do swojego budżetowego wyboru.
Wyszłam ze sklepu, czując dziwną mieszankę ulgi i rozczarowania.
Oszaleli z tymi cenami
Wieczorem włączyłam Instagram i odruchowo zaczęłam przewijać zdjęcia. Hanka znowu wrzuciła relację – tym razem leżała pod jakimiś dziwnymi lampami, a obok jej twarzy widniał napis: „Światło LED – tajemnica młodości! Polecam każdej kobiecie!”. Westchnęłam ciężko i przerzuciłam się na TikToka. Tam było jeszcze gorzej. Dziewczyny w moim wieku opowiadały, jak to „warto inwestować w siebie”, jak „zmarszczki to nie problem, tylko brak dbałości o skórę” i jak to „prawdziwa pielęgnacja zaczyna się od 500 zł w górę”.
500 zł. Za krem. Spojrzałam na swój słoiczek za 19,99 i poczułam się, jakbym smarowała twarz zwykłym masłem. Telefon zabrzęczał – wiadomość od Anki.
Anka: Ej, jutro wino? Muszę się wygadać!
Ja: No jasne. U mnie czy u ciebie?
Anka: U mnie. Ale przynieś jakieś chipsy. Tylko nie te najtańsze, błagam.
Parsknęłam śmiechem. No tak, jak się oszczędza, to na wszystkim.
Ale może Anka miała rację? Może to wszystko to tylko sztuczna presja, żebyśmy wydawały pieniądze na rzeczy, które wcale nie są nam aż tak potrzebne? Może ten krem, co mam w łazience, działa tak samo, jak ten za 500 zł, tylko nikt mi tego nie wmówił? Albo może po prostu nie miałam ochoty przyznać się do tego, że zazdrościłam Hance. I to cholernie.
Wyłączyłam telefon i poszłam spać. Jutro porozmawiam z Anką. Może to ona pomoże mi dojść do jakichś wniosków.
Może wcale tego nie potrzebuję?
Następnego dnia po pracy poszłam do Anki. W drzwiach przywitała mnie w rozciągniętym dresie, z koczkiem na głowie i butelką wina w ręce.
– No cześć, piękna – rzuciła z ironią. – Masz te chipsy?
– Mam, ale nie te najdroższe – zaśmiałam się, podając jej paczkę.
Usiadłyśmy na kanapie, nalałyśmy wino i zaczęłyśmy gadać o wszystkim i o niczym. W końcu temat jakoś naturalnie zszedł na Hankę.
– Wiesz, co mnie najbardziej wkurza? – zaczęłam. – Że ja naprawdę nie jestem jakąś desperatką, nie mam obsesji na punkcie wyglądu. Ale kiedy patrzę na Hankę i te jej zabiegi, to czuję się jak ostatnia zaniedbana baba.
Anka przewróciła oczami.
– A ty serio myślisz, że ona to wszystko robi dla siebie?
– A niby dla kogo?
– Dla lajków, idiotko. Dla poklasku. Przecież gdyby to było tylko dla niej, nie wrzucałaby co pięć minut relacji ze spa.
Zamyśliłam się. Coś w tym było.
– Poza tym – ciągnęła Anka – ty naprawdę myślisz, że ona to wszystko opłaca z własnej kieszeni?
– No a z czyjej?
Anka uśmiechnęła się tajemniczo i wzięła łyk wina.
– Plotki mówią, że Hanka ma „sponsora”.
Zakrztusiłam się chipsami.
– Że co?!
– No, pewnego starszego pana, który chętnie funduje jej te zabiegi w zamian za… przyjaźń.
Patrzyłam na Ankę z szeroko otwartymi oczami. Tego się nie spodziewałam.
Nieźle się ustawiła
– To jakieś żarty – wykrztusiłam w końcu.
– Wcale nie – Anka wzruszyła ramionami. – Ostatnio koleżanka widziała Hankę w drogim hotelu z jakimś facetem po pięćdziesiątce. Podobno wyglądał na bardzo hojnego…
Nagle wszystkie puzzle zaczęły mi się układać w całość. Hanka, która kiedyś zarabiała tyle co my, nagle zaczęła się „inwestować w siebie”. Drogie zabiegi, luksusowe wyjazdy, markowe ubrania. Skąd miała na to wszystko?
– No to pięknie – mruknęłam, sięgając po kieliszek wina.
– Ale co się przejmujesz? – Anka spojrzała na mnie uważnie. – Serio chciałabyś mieć takie życie?
Wzruszyłam ramionami.
– Chciałabym nie musieć stać w drogerii i wybierać najtańszego kremu na zmarszczki.
– No tak, ale w zamian musiałabyś… no wiesz, „utrzymywać znajomość” z jakimś starym dziadem.
Skrzywiłam się.
– No właśnie – Anka uśmiechnęła się triumfalnie. – To może jednak ten krem za 19,99 nie jest taki zły?
Spojrzałam na paczkę chipsów, na wino, na nasze dresy i poczułam coś dziwnego. Lekką ulgę. Bo może nie mam mezoterapii i zabiegów LED, ale mam coś innego – normalność. I nie muszę nikomu się z tego tłumaczyć.
Nagle mój krem przestał wydawać mi się taki beznadziejny.
– No dobra – westchnęłam. – Nalej mi jeszcze wina.
Bo czasem to właśnie zwykły wieczór z przyjaciółką jest najlepszym zabiegiem odmładzającym.
Mam swój rozum
Kilka dni później znowu weszłam do drogerii. Tym razem nie miałam zamiaru stać godzinę przy półce z kremami, porównując składniki i ceny. Po prostu wzięłam ten, co zawsze, wrzuciłam do koszyka i poszłam dalej.
Zatrzymałam się przy szafie z perfumami. Przez chwilę patrzyłam na buteleczki, a potem, zupełnie impulsywnie, sięgnęłam po jeden flakon. Droższy niż zazwyczaj, ale co tam.
– Stać mnie – mruknęłam do siebie i ruszyłam do kasy.
Po drodze zajrzałam na Instagram. Hanka właśnie wrzuciła nową relację – tym razem leżała na egzotycznej plaży, w bikini, z drinkiem w dłoni. „Czas na zasłużony odpoczynek” – głosił podpis. Przez sekundę poczułam ukłucie zazdrości, ale szybko mi przeszło. Bo teraz wiedziałam, że to wszystko to tylko iluzja. Że prawdziwe życie to nie tylko ładne obrazki w sieci, ale też codzienność, zwykłe wieczory przy winie i dresach, spontaniczne zakupy w drogerii.
Poza tym moje życie wcale nie było takie złe. Może nie miałam luksusowego spa, ale miałam swoje małe przyjemności. I nie musiałam się nikomu z niczego tłumaczyć. Wieczorem odpaliłam Netflixa, nalałam sobie kieliszek wina i otworzyłam nowy flakon perfum. Pachniały obłędnie.
A krem za 19,99 wklepałam w skórę z dumą. Bo to nie kosmetyki czy zabiegi sprawiają, że wyglądamy dobrze. Tylko to, jak się ze sobą czujemy. I ja w końcu czułam się naprawdę dobrze.
Iwona, 37 lat
Czytaj także:
„Po powrocie z delegacji z Warszawy mąż pachniał słodkimi perfumami. Myślałam, że ma kochankę, ale prawda była gorsza”
„W jeden dzień z bezdzietnego małżeństwa staliśmy się rodzicami dwojga maluchów. Przecież nie tak planowałam nasze życie”
„Teściowa udawała moją przyjaciółkę, żeby poznać moje sekrety. A potem jednym zdaniem rozbiła moje małżeństwo”