To była najgorsza podróż w moim życiu – trzy godziny pełne strachu. Jedno niewłaściwe słowo mogło oznaczać kłopoty... Wracałam do domu po wizycie u siostry. W przedziale byłam pierwsza, więc zajęłam miejsce przy oknie, tak jak lubię. Po chwili naprzeciwko usiadł szczupły chłopak w okularach, którego na dworcu czule pożegnała dziewczyna. Obok mnie usadowił się dystyngowany starszy pan w świeżo wyprasowanej koszuli, pachnący dobrą wodą kolońską i… pieniędzmi. Świadczył o nich złoty sygnet, zegarek na grubej bransolecie i piękny neseser z lakierowanej skóry, który wylądował na siedzeniu przy drzwiach.
Pociąg ruszył
Młodzieniec przy oknie rozłożył gazetę, a ja i starszy pan wyjęliśmy książki. Zauważyłam, że lektura sąsiada była w języku angielskim.
„Cudzoziemiec! – skojarzyłam.
Wszystko wskazywało na to, że podróż upłynie nam w miłej ciszy, bez kłopotliwych rozmów o niczym. Niestety, nagle do naszego przedziału wszedł jeszcze jeden podróżny.
„Cóż za antypatyczny typ!” – pomyślałam od razu.
Nie przywitał się z nami, tylko zmierzył wszystkich drwiącym wzrokiem i rozsiadł się wygodnie obok młodego człowieka, nie zważając na to, że depcze starszemu panu po butach. Wyglądał odrażająco – głowa wygolona na zero, na twarzy blizny i sińce, spod rękawów brudnego podkoszulka wystawały liczne tatuaże, nie wszystkie cenzuralne. Przez chwilę siedział spokojnie. Jednak gdy starszy pan przełożył neseser na półkę i przesiadł się bliżej drzwi, zaczęła się polka. Ponieważ siedziałam najbliżej tego typa, zwrócił się najpierw do mnie.
– Co, uczona, już wszystko białe wyczytałaś, kurna? – wychrypiał.
Choć serce podskoczyło mi do gardła, próbowałam się opanować. Uśmiechnęłam się, dając dryblasowi do zrozumienia, że żart mu się udał.
– Czytaj, czytaj, uczona, i tak głupia umrzesz! – patrzył na mnie z pogardą.
Znów zmusiłam się do uśmiechu, w duchu prosząc Boga, żeby ten wstrętny oprych dał mi już spokój. Moje modlitwy zostały wysłuchane, bo troglodyta przeniósł swoją uwagę na młodzieńca przy oknie.
– Ty, młody, coś ci opowiem – rzucił, uderzając od spodu w czytaną przez chłopaka gazetę.
Zdezorientowany chłopak odłożył dziennik
– Dzisiaj wyszedłem, laska na mnie czeka – pochwalił się bandzior.
– No to... – zawahał się młody człowiek – będzie wesoło.
– Kurna, licz się ze słowami! – zachmurzył się oprych. – Wiesz, kto ja jestem?
– Nie, ale myślę, że zaraz mnie o tym poinformujesz – młodzieniec starał się zachować spokój, ale ręce mu się trzęsły.
– Jesteś w dechę, ziom! – zaryczał drab z nieoczekiwana aprobatą. – Napijmy się!
To mówiąc, wyjął z kieszeni kurtki butelkę wódki i wcisnął ją młodemu do ręki.
– Masz, pij, tylko bez kitu!
Biedny chłopak przechylił półlitrówkę i drżącą ręką oddał szkło właścicielowi.
– No? – oprych patrzył wyczekująco.
– Dobra, mocna – okularnik pochwalił trunek.
– No pewnie! – zbir uśmiechnął się, ukazując rząd pożółkłych zębów. – No to cyk! – teraz sam się napił i ponownie podsunął młodemu butelkę do ust.
Czas mijał. Wszyscy siedzieliśmy jak na szpilkach – przestraszeni, sterroryzowani, bojąc się, że jakikolwiek ruch narazi nas na jeszcze większe nieprzyjemności ze strony łobuza. Liczyłam na to, że może konduktor wyprosi go z przedziału, ale jak na złość żaden się nie zjawiał. Zawsze tak jest – gdy są potrzebni, to ich nie ma! Przez głośniki zapowiedziano, że zbliżamy się do Poznania, więc zaczęłam szykować się do wyjścia. Starszy pan także sięgnął po neseser, młodzieniec zaś… głośno zachrapał. Był kompletnie pijany! I nic dziwnego – bandzior wlał w niego calusieńką flaszkę. Gdy pociąg zatrzymał się na stacji, wstałam i chciałam wyjść, ale zbir zatarasował mi drogę, oświadczając, że owszem, mogę opuścić przedział, ale… przez okno.
Zmartwiałam
Starszy pan też został zatrzymany – bandzior wyrwał mu płaszcz i zażądał wykupnego. Zaskoczony mężczyzna powiedział coś po angielsku.
– Muszę do toalety – jęknęłam, jeszcze raz podejmując próbę wydostania się z pułapki.
– A to co innego. W takim razie, proszę, uczona, idź się w…ć – zadrwił bandyta i pozwolił mi wyjść.
Dygocząc ze strachu, wyskoczyłam na peron i pobiegłam prosto do dyżurnego ruchu. Opowiedziałam mu, co się stało, a on zawołał sokistów i całą grupą poszliśmy do przedziału. Po bandycie nie było już śladu. Zniknął wraz z neseserem i biżuterią starszego pana, który leżał na siedzeniach skrępowany grubym sznurem, z kneblem z własnego krawata w ustach. Spity młodzieniec nadal chrapał z głową opartą o stolik. Nie pozostało nam nic innego, jak wezwać policję i pogotowie. Chłopca w okularach zabrano do izby wytrzeźwień, staruszka do szpitala i tylko ja wróciłam do domu na własnych, choć drżących nogach.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”