„Dla moich dzieci znaczę tyle co moja emerytura, czyli niewiele. Nie mają czasu nawet, by zadzwonić”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro
„Pierwsze samotne Święta spędziłam cztery lata temu. Syn oświadczył mi, że woli wyjechać do Grecji ze swoją dziewczyną. Natomiast Marzena, zamiast matki wybrała przyjaciół. Tak samo było rok później, a mi pękało serce”.
/ 05.01.2025 21:15
smutna kobieta fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro

Święta Bożego Narodzenia powinny być czasem miłości, który spędzamy w gronie najbliższych, w ciepłej, domowej atmosferze. Od kilku lat nie czuję już tej magii. Gdy przeszłam na emeryturę, zaczęłam odnosić wrażenie, że dla syna i córki jestem tylko ciężarem. Dzieci przestały się mną interesować. Zachowują się, jakby było im obojętne, czy istnieję. Przesadzam? Otóż, nie! Bo jak mam się czuć, skoro moje pociechy nie mogą znaleźć czasu, by w Święta chociaż zadzwonić z życzeniami dla starej matki? A przecież poświęciłam im całe swoje życie.

Byłam dobrą matką

Wszystko w swoim życiu robiłam z myślą o dzieciach. Sama wychowywałam Marzenę i Krystiana, więc musiałam starać się podwójnie. Poświęcałam im cały swój czas. Kochałam je i nadal kocham bezwarunkową miłością. Zawsze okazywałam im wsparcie i robiłam wszystko, by być dla nich solidną opoką. Niejednokrotnie odejmowałam sobie sprzed ust, żeby im niczego nie zabrakło.

Gdy dorośli, wspierałam każdą ich decyzję. Robiłam co mogłam, by byli szczęśliwi. Pewnie nie była idealna, bo przecież takich ludzi po prostu nie ma. Ale starałam się, nierzadko ponad siły i myślę, że dobrze wywiązałam się ze swoich matczynych obowiązków. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego teraz traktują mnie jak powietrze.

Wspólne świętowanie było tradycją

Zawsze szczęśliwie spędzaliśmy Święta. Skromnie, ale szczęśliwie. Moje dzieci rozumiały, że nie cena prezentów świadczy o ich wartości. Potrafiły cieszyć się z każdego drobiazgu, który znajdowały pod choinką. Nigdy nie musiałam zmuszać ich do jedzenia wigilijnych potraw. Nie musiałam nawet prosić, żeby pomogły mi w przedświątecznych porządkach. Zawsze robiły to same z siebie. To był magiczny czas. Tym trudniej jest mi teraz, gdy Boże Narodzenie spędzam samotnie. A przecież nie zawsze tak było.

Gdy dzieci dorosły i wyprowadziły się z domu, nie zapomniały o naszej świątecznej tradycji. Marzena zaczęła robić karierę w Warszawie, ale i tak znajdowała czas, by spędzić ze mną Boże Narodzenie. Tak samo Krystian. Nie wiem, dlaczego to się zmieniło.

Powiedziałam, co leży mi na sercu

Pierwsze samotne Święta spędziłam cztery lata temu. Syn oświadczył mi, że woli wyjechać do Grecji ze swoją dziewczyną. Natomiast Marzena, zamiast matki wybrała przyjaciół. Tak samo było rok później, a mi pękało serce.

Próbowałam porozmawiać o tym z synem. Chciałam, żeby zrozumiał, że nie godzi się zostawiać bliskich w Święta.

– Było mi przykro, że nie było cię u mnie na Wigilii, skarbie – powiedziałam zgodnie z prawdą, gdy spotkałyśmy się po Nowym Roku.

– Sorry, mamo. Mówiłem ci przecież, że mamy z Weroniką inne plany.

– Sorry, mamo? Tylko tyle masz mi do powiedzenia?

– A co jeszcze mam ci powiedzieć? Zresztą, z tego, co mi wiadomo, Marzeny też nie było u ciebie. Dlaczego masz pretensje tylko do mnie? – zdenerwował się.

– Synku, to nie tak, że mam do ciebie pretensje. Chciałabym tylko, żebyś zrozumiał, jak smutno mi było spędzać Święta samotnie, w pustym mieszkaniu. Czułam się fatalnie, gdy sama zasiadłam do wigilijnego stołu. Rozumiem, że Weronika jest dla ciebie ważna, ale masz dla niej cały rok. Ten jeden wieczór mógłbyś poświęcić matce. Poza tym nic przecież nie stało na przeszkodzie, żebyś zabrał ją ze sobą. Wiesz doskonale, że zawsze jest tutaj mile widziana.

– Przyznam szczerze, że nie patrzyłem na to w ten sposób. Ale gdy o tym mówisz, zaczynam rozumieć, że mogło być ci przykro.

– Cieszę się.

– Przepraszam, mamo. Zachowałem się niefajnie – przyznał i pocałował mnie w policzek. – Obiecuję, że następne Święta spędzimy razem.  

Podobną rozmowę odbyłam z córką. Także ona wyciągnęła wnioski z moich słów i zapewniła, że się poprawi.

Nie jestem jedną z tych roszczeniowych starszych pań, które są przekonane, że cały świat powinien się kręcić wokół nich. Nie zabraniam dorosłym dzieciom mieć własnego życia. Ale chyba w Święta mogą poświęcić mi choć odrobinę swojej uwagi? Chyba nie oczekuję od nich zbyt wiele?

Dzieci nie dotrzymały słowa

Przed następnymi Świętami zaczęłam przygotowywać się na wizytę Marzeny i Krystiana. Wysprzątałam całe mieszkanie, kupiłam nowe ozdoby na choinkę i składniki na wigilijną kolację. Przygotowałam wszystko, co lubią najbardziej. Zrobiłam nawet rybę po grecku, za którą przepada Marzena. Osobiście nie uznaję tej potrawy za wigilijny przysmak, ale tak bardzo cieszyłam się na wspólne Święta, że postanowiłam wybiec poza tradycję. Na świąteczny obiad miałam zrobić rolady wołowe z kluskami śląskimi – ulubione danie Krystiana. I oczywiście rosół. W pierwszy dzień Świąt na moim stole zawsze stawiam wyśmienity rosół z kaczki. Mam skromną emeryturę, ale pomyślałam sobie, że przecież Boże Narodzenie jest raz w roku.

W ostatniej chwili oboje oświadczyli, że coś im wypadło i nie będą mogli mnie odwiedzić. A ja się tak napracowałam. Włożyłam całe serce w przygotowanie rodzinnych Świąt, a gdy nastał 24 grudnia, dzieci nawet nie raczyły zadzwonić do mnie. Najwyraźniej oboje nie pamiętali już o naszej rozmowie. Trzeci rok z rzędu spędzałam Święta całkiem sama.

Już nie mam złudzeń

Po tamtych Świętach nie odezwałam się nawet jednym słowem na temat ich nieobecności. Wychodzę z założenia, że dorosłym ludziom nie trzeba dwa razy powtarzać tego samego. Poza tym co by to zmieniło? Znowu obiecaliby, że za rok na pewno spędzą ze mną Boże Narodzenie, a ja znowu przeżyłabym rozczarowanie. Nie, to bez sensu.

Gdy nastał kolejny grudzień, nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby przygotować kolację wigilijną. Bo niby dla kogo? Dla siebie samej? Święta mają sens tylko wtedy, gdy spędza się je z bliskimi. Nauczona doświadczeniem, wiedziałam, że moje dzieci będą miały inne plany i nie zmienią ich dla mnie. Nie pomyliłam się. Tak jak rok temu, nawet nie zadzwonili do mnie z życzeniami. Tak mi dziękują za cały trud i poświęcenie. 

Zofia, 64 lata

Czytaj także: „Córka jest jak magnes na nieudaczników. Sprowadza do domu kochasiów w potrzebie, bo podoba jej się zabawa w samarytankę”
„Teściowa odebrała mi męża, lecz nie pozwolę, by mieszała wnukom w głowach. Mogą raz na zawsze pożegnać się z babcią”
„Moja synowa to zakała rodziny i wstyd we wsi. Myśli, że pochodzenie ukryje za ładną buzią i niewyparzonym językiem”

Redakcja poleca

REKLAMA