Od początku listopada co roku telewizja bombarduje nas reklamami, w których zakochani spijają sobie ajerkoniak z dziubków, wieszają razem bombeczki, wręczają sobie prezenty, robią kawkę z pianką, jeżdżą na sankach i nartach, pieką serniki i makowce…
Często w rozszerzonej wersji serwuje się tę przesłodzoną miłość w pakiecie z rodzicami, dziadkami oraz z dziatwą w loczkach oraz aksamitnych ubrankach. I to nie tylko telewizja jest taka hojna! Internet, prasa, reklamy w marketach. Wszędzie wizja idealnej miłości.
A filmy? Te wszystkie komedie romantyczne ze śniegiem w tle – i to takim, który nigdy nie szarzeje – oraz z magicznymi pocałunkami par wśród wirujących płatków…
Życie to nie film
Tymczasem rzeczywistość skrzeczy. Śnieg spada rzadko i od razu zamienia się w szarą, skażoną smogiem breję. Najczęściej grudzień staje się przedłużeniem listopadowej szarości, dołując człowieka jeszcze bardziej. Żaden ukochany nie czeka w drzwiach z gorącą kawą i kapciami. A kobieta zamiast zapinać na szyi piękne perły, które dostała od lubego rok wcześniej pod choinkę, zastanawia się, jak wyhodować trzecią parę rąk w krótkim czasie, gdyż sama musi ogarnąć sprzątanie, gotowanie, dekorowanie domu, oraz kombinuje, skąd wziąć zbroję cierpliwości, bo zawsze znajdzie się jakiś malkontent, najczęściej teściowa, który się do czegoś się przyczepi.
Ja nie miałam teściowej. Z drugiej strony w pakiecie z tym szczęśliwym brakiem występował już mniej szczęśliwy brak męża, narzeczonego lub choćby faceta. Miałam za to rodzinę, która w koło Macieju dopytywała, czy zmieni mi się wreszcie status singielki na fejsie. Miałam tego serdecznie dość, ale co zrobić, nic nie zmienię, skoro nie mam partnera. W okolicy nie objawił się żaden, choćby minimalnie odpowiedni kandydat, dla którego warto by ów status zmienić.
Snułam się zatem od pracy do domu, po drodze zahaczając o jakąś galerię handlową, żeby kupić prezenty dla rodziców, rodzeństwa, ich dzieci i przyjaciół. Wędrowałam od sklepów z kosmetykami, przez sklepy z ubraniami i zabawkami, do księgarni. Księgarnie zawsze zostawiałam sobie na koniec; to była zdecydowanie najprzyjemniejsza część zakupów. Uwielbiałam przeglądać kolejne tytuły i zastanawiać się, komu sprawiłyby najwięcej radości. Sięgałam właśnie po nową książkę polskiej autorki, która ostatnio zdobyła kilka nagród. Podobno najnowsza powieść wbijała w fotel, zmuszała do refleksji i wyciskała łzy. Idealna dla mojej przyjaciółki, która uwielbiała wzruszać się nad lekturą.
Zobaczyłam go przy książkach
Aśka była jedyną osobą, dla której nie miałam jeszcze podarku. No więc sięgałam po tę pozycję, gdy nagle moją uwagę przykuł mężczyzna stojący przy sąsiednim regale. Uśmiechnęłam się mimowolnie, bo gość wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiegoś mema. Stał z rękami na biodrach i rozglądał się po półkach z takim wyrazem przerażenia i bezradności na twarzy, że tylko parsknąć śmiechem albo… przytulić. Więcej we mnie współczucia niż złośliwości, więc wzięłam książkę dla Aśki i podeszłam do wyraźnie niezdecydowanego klienta.
– Trudny wybór, co? – zagadnęłam, stając za nim.
Obrócił się i spojrzał na mnie wzrokiem, w którym widać już było początki paniki.
– Zna się pani na tym? – spytał szeptem, jakbym miała się z nim zaraz podzielić jakąś wielką tajemnicą wagi państwowej.
– Na książkach? Trochę. Czytam. Warto, polecam – zażartowałam.
– Muszę coś kupić mojej mamie. Leży w szpitalu, i raczej spędzi tam całe święta. Uwielbia czytać i do tej pory chodziła do biblioteki albo kupowała coś sobie sama, ale teraz… – rozłożył bezradnie ręce. – Zupełnie nie wiem, co chciałaby przeczytać, co już czytała, a czego nie… Chce niespodzianki. Powiedziała tyle, że ma być lekkie. – Mężczyzna chwycił się za włosy. – Nie mam pojęcia, co wybrać, i z nerwów zacząłem pani opowiadać historię życia, przepraszam.
– Hmmm… Jeśli pan nie wie, co mama czytała, to najlepiej skupić się na nowościach – rozejrzałam się po półkach. – To, to i to dopiero co wyszło. I to też. I jeszcze ten tom opowiadań o świętach. Pisały je same babeczki, więc może się spodobać pana mamie. No i pozwoli się jej oderwać od szpitalnej rzeczywistości. To już pięć książek. Z czymś pan na pewno trafi. Zdrowia dla mamy życzę i… wesołych świąt! – pomachałam mu dłonią, olśniłam uśmiechem i ruszyłam w stronę kasy.
Zaprosił mnie na kawę
Skierowałam się do wyjścia. Humor od razu mi się zwarzył, gdy zobaczyłam pogodę na zewnątrz. Lało. Po prostu lało. W grudniu. O białych świętach znowu mogłam sobie tylko pomarzyć. Niebawem lepienie bałwana trafi do kategorii zeszłowiecznych zabaw albo wręcz do legend, przynajmniej na nizinach. Westchnęłam. No nic, jakoś się trzeba przebić przez tę szarugę do domu, a tam spędzić samotny wieczór przez telewizorem. Perspektywa, delikatnie mówiąc, średnia. Deszcz, zapchany autobus i kanapki na kolację do powtórki serialu. Na płacz się zbiera.
– Przepraszam…
Ktoś dotknął mojego ramienia, a ja drgnęłam i odwróciłam się gotowa do obrony mojej czci i nietykalności osobistej. Ostatnio byłam wyczulona na zboczeńców i komunikacyjnych obmacywaczy, do których miałam pecha. Nie, wcale mi nie pochlebiało ich zainteresowanie. Jeden oberwał nawet po pysku
. – Ojej, nie zamierzałem pani przestraszyć. Chciałem tylko podziękować. Uratowała mnie pani przed totalną porażką.
– Nie ma za co. Kupił pan wszystkie? Całą piątkę? – Uśmiechnęłam się na widok wypchanej książkami reklamówki. Jego gorliwość wydała mi się urocza.
– Moja mama sporo czyta. Może dałaby się pani zaprosić na kawę? W ramach podziękowań?
Spojrzałam na niego uważnie. Nie wyglądał na świra, który zamorduje mnie nad kawą. Ani na zboka, który zacznie miętosić mi kolana pod blatem. Nie sądziłam, by wypicie z nim kawy czymś mi groziło, za to kusiło. Wchłonięcie dawki gorącego, aromatycznego latte z cynamonem doda mi sił przed powrotem do domu autobusem, przez pół miasta, do tego w zimnym deszczu.
– Michał – powiedział, jakby dla zachęty i przełamania lodów. – No bo jak poznamy swoje imiona, już nie będziemy obcy.
– Justyna.
Podałam mu rękę. Miał pewny, silny uścisk. Podobało mi się to. Tak samo jak fakt, że nosił okulary. Pasowały do jego pociągłej twarzy. Nieco przydługa grzywka opadała mu na oprawki, a ja złapałam się na tym, że mam ochotę ją odgarnąć, by odsłonić zielone oczy, w których nie było już paniki. Ostatecznie skończyło się na kawie z sernikiem, bo Michał powiedział, że kawa bez ciacha się nie liczy.
Okazał się wyjątkowo sympatycznym facetem i początkowa zdawkowa wymiana uprzejmości szybko zmieniła się ożywioną pogawędkę. Czasem tak bywa, że łapie się flow w rozmowie z kimś, kogo dopiero się poznało, a którego próżno by szukać w kontaktach z innymi, niby dużo bliższymi ludźmi. Zresztą raz-dwa odkryliśmy, że studiowaliśmy na jednej uczelni i mamy kilkoro wspólnych znajomych.
Dobrze nam się rozmawiało
Tematy do rozmów nam się nie kończyły. Skakaliśmy z jednego na drugi, wchodząc sobie w słowo i co rusz wybuchając śmiechem. Jedna kawa przeszła w drugą, a po trzech godzinach poszliśmy jeszcze coś zjeść, coś konkretnego, bo zgłodnieliśmy od tego gadania. To było naprawdę przyjemne popołudnie. Na tyle przyjemne, że nie chciało mi się rozstawać z nowym znajomym. W końcu jednak trzeba było wyjść z galerii, która powoli pustoszała przed zamknięciem…
– Może… wymienimy się numerami telefonów? – zaproponował, gdy ja już otwierałam usta, żeby zapytać o to samo. – Szkoda by było zmarnować takie fale…
Zrozumiałam, nie musiał wyjaśniać, co miał na myśli.
– Jasne, płyńmy dalej.
Zadzwonił następnego dnia. I kolejnego. Wcale nie dlatego, że mieliśmy wspólnych znajomych. Chciał znowu napić się ze mną kawy. I pójść do kina, na jakąś świąteczną komedię, niekoniecznie romantyczną. Muszę przyznać, że z samego filmu niewiele pamiętam, bo bardziej skupiałam się na jego bliskości, zapachu, „przypadkowych” muśnięciach ręką, kolanem…
Spędzimy razem Święta
Babcia też dzwoniła, by nie rzec, wydzwaniała z pytaniami, co ma jeszcze ugotować, przygotować i upiec na święta, na co mam ochotę. Wiedziałam, że te telefony są tylko pretekstem do wybadania, czy przyjdę sama, czy jednak w tym roku przyprowadzę jakiegoś kawalera. Miałam wrażenie, że moje ewentualne staropanieństwo stresuje ją niemal na równi z zapowiadanym regularnie co kilka lat końcem świata.
Dwa dni zastanawiałam się, czy zaprosić Michała na naszą rodzinną Wigilię. Święta w pełnej obsadzie to jednak coś zupełnie innego niż obiad w niedzielę. Święta to niedziela do entej potęgi, a nie tylko mama, tata i ewentualnie rodzeństwo z przyległościami. Cała rodzina, z armią ciotek na czele, zjedzie się do mojej babci i urządzi przesłuchanie. Każde wnuczę, płci męskiej bądź żeńskiej, będzie musiało stanąć do przepytywania z własnego życia. Matura ustna to przy tym pikuś. To nie będą zdawkowe dwa pytania rzucone z grzeczności.
To będzie pleciona misternie sieć pytań, a one ze sprawnością pająka wyłapią każdą nieścisłość, wątpliwość, niedomówienie, wykręt czy kłamstwo. Jak w tym świątecznym śledztwie ma się odnaleźć facet, który wprawdzie fantastycznie całował, ale robił to od niedawna? Przynajmniej ze mną. Nie chciałam go wystraszyć. Z drugiej strony było mi go – po ludzku, po chrześcijańsku i po staropolsku – szkoda. Nie miał rodziny w tej części Polski, więc po odwiedzinach u mamy w szpitalu, spędziłby czas samotnie. Ucieszył się.
Naprawdę się ucieszył, choć lojalnie ostrzegłam, co go czeka. Powiedział, że da radę, i faktycznie dzielnie zniósł inwigilację ze strony mojej rodziny. To ja momentami aż miałam ochotę wstać i powiedzieć im kilka ostrych słów. Bo przeginali, bo wstyd mi robili. Bo jak można pytać o „plany względem naszej drogiej Justynki” faceta, którego znałam od niecałych trzech tygodni? Za każdym razem, gdy już-już się zrywałam, łapał mnie za rękę i uspokajał uściskiem, po czym odpowiadał na setne z rzędu pytanie. Kiedy w końcu wyrwaliśmy się z dusznej atmosfery Wigilii i wędrowaliśmy pieszo do mojego domu, żeby po drodze spalić trochę kalorii wchłoniętych wraz z makowcem, pierogami z kapustą i całą pyszną resztą, Michał wyciągnął z kieszeni pudełeczko.
– Nie chciałem ci ich dawać przy wszystkich i robić niepotrzebnej sensacji, prowokować gremialnego oglądania i pytań, czemu nie pierścionek… Wkurzałabyś się.
Miał rację wkurzyłabym się, gdyby swoim zachłannym entuzjazmem zepsuli mi przyjemność radowania się z podarunku. W pudełku od jubilera leżały kolczyki w kształcie śnieżynek, z błyszczącym kamyczkiem pośrodku, który rzucał tęczowe błyski w świetle latarni. Śliczne.
– Chciałaś mieć śnieg na święta. Tylko taki udało mi się zorganizować.
A potem mi udowodnił, że pocałunki w wigilijny wieczór naprawdę są magiczne, bez względu na aurę. Nawet jeśli ma się lodowate nosy, jeśli coś tam siąpi z nieba, udając śnieg, a tylko moczy czapki, szaliki, kołnierze i topi się na gorących ustach…
Od tamtej pory jesteśmy razem
Michał spędził z moją rodziną także pierwszy dzień świąt, poświęcając trochę czasu na wizytę u mamy. Drugie święto spędziliśmy u mnie, nie wychodząc nawet na chwilę i ostatecznie lądując w łóżku, gdzie daliśmy sobie… miłość pod choinkę. Kolejny długofalowy prezent od Michała polegał na tym, że wreszcie skończyły się komentarze, że mogłabym sobie kogoś znaleźć, że potrzebuję faceta do normalnego życia. Facet znalazł się sam, przez przypadek, jako totalna niespodzianka od losu. I super.
Nie chciałam związku na siłę, bo ktoś wymaga, oczekuje, bo zegar biologiczny tyka, bo czas mija i nie robię się młodsza. Choć jak znam życie i moją natrętną rodzinę, niebawem pojawią się inne, typu: kiedy ślub, kiedy dziecko, kiedy dom… Niektórzy tak już mają: nie umieją się cieszyć szczęściem swoich bliskich w jego aktualnej wersji, muszą je ulepszać. Czemu nie czepią się swojego życia, zamiast żerować na cudzym? Nie mam pojęcia. Może to jakaś świąteczna choroba?
To będzie nasza trzecia Gwiazdka razem. Widziałam małe, granatowe pudełeczko ukryte w szafie. Nie zajrzałam do środka, chcę mieć niespodziankę, taką samą, jaką było wkroczenie Michała w moje życie. Nadal uważam, że te święta to cierń wbijany w serca singli, choć singielką już nie jestem. Nadal jednak jestem starą panną, przynajmniej dla niektórych. Szczerze? Mam to w nosie.
Justyna, 34 lata
Czytaj także: „Sąsiadka zabawiła się w Mikołaja dla seniora. Nie chciałem darów z litości, ale gdy otworzyłem torbę, zmiękło mi serce”
„Gdy zobaczyłem, co żona wyszykowała na Wigilię, niemal udławiłem się karpiem. Kredyt za to będziemy spłacać latami”
„W szafie męża znalazłam dowód zdrady. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, komu ściąga świąteczne rajstopy”