„Całe życie mąż traktował mnie jak swój podnóżek. W prezencie na 50. urodziny się zbuntowałam i tyle mnie widział”

Tłamszona żona fot. iStock by Getty Images, fizkes
„Przewrócił oczami i parsknął: – Szczęśliwa? A co to za fanaberie? Całe życie ci nie wystarczało? Dom masz, jedzenie masz, dzieci odchowane, na swoim. O co ci jeszcze chodzi? – O mnie – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Chodzi o mnie”.
/ 03.02.2025 17:30
Tłamszona żona fot. iStock by Getty Images, fizkes

Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w popękane kafelki, które Zbyszek od lat obiecywał wymienić. Jak zwykle skończyło się na obietnicach, bo przecież zawsze było coś ważniejszego do zrobienia.

Właśnie wyszedł, trzaskając drzwiami – w tym to był mistrzem. Trzaśnięcie miało mówić wszystko: „Twoja wina. Znowu twoja wina”. Tylko co takiego zrobiłam źle tym razem? Zaparzyłam herbatę, jak zawsze – mocną, bez cukru. Talerz postawiłam w odpowiednim miejscu, jego ulubiony widelec. A jednak... Nie, Zbyszkowi to nigdy nie wystarczało.

Westchnęłam. Tak wyglądało moje życie: sprzątanie, gotowanie, czekanie na jego powrót i ciche zgadywanie, w jakim humorze wróci. Czasem sobie wyobrażałam, że to wszystko się zmienia, że nagle dostrzegam coś więcej niż ten szary rytuał. Ale zanim myśl na dobre się rozgościła, gasła jak zdmuchnięta świeca.

Przyjaciółka wyciągnęła mnie z rutyny

Telefon wyrwał mnie z zamyślenia. Kasia. Wahałam się chwilę, ale odebrałam.

– Janka, musisz wybrać się na te warsztaty! – Jej głos był jak ożywczy wiatr wpadający do zatęchłego pokoju.

– Warsztaty? Na co to komu? – parsknęłam. – Zbyszek by mnie wyśmiał.

W głosie Kaśki, która tłumaczyła mi temat zajęć, usłyszałam coś więcej niż zwykłą troskę. Coś, co na chwilę zapaliło we mnie iskierkę nieznanego uczucia. Może nadziei?

Tego dnia, gdy Kasia prawie siłą zaciągnęła mnie na warsztaty, czułam się jak intruz. To miejsce, pełne obcych ludzi, było zupełnie inne od mojego świata – zbyt głośne, za bardzo kolorowe. Wszyscy rozmawiali ze sobą uśmiechnięci, jakby naprawdę chcieli tu być. A ja? Ja siedziałam na brzegu krzesła, próbując wmówić sobie, że za chwilę stąd wyjdę i nikt nawet tego nie zauważy.

– Janina, prawda? – kobieta o ciepłym uśmiechu i energicznym głosie podeszła do mnie, przysiadając na wolnym krześle. – Cieszę się, że do nas dołączyłaś. Jestem Anna, prowadzę te zajęcia.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale jedyne, co zdołałam z siebie wydusić, to kiwnięcie głową.

– Powiedz mi, kiedy ostatni raz zrobiłaś coś tylko dla siebie? – zapytała, a jej pytanie uderzyło we mnie jak grom.

Nie miałam odpowiedzi. Zawsze wszystko było dla Zbyszka, dla dzieci, dla domu. Ja sama? Nie pamiętałam, kiedy miałam prawo czegoś chcieć.

Pierwsze ćwiczenie polegało na wypisaniu trzech rzeczy, które sprawiają nam radość. Patrzyłam na pustą kartkę przed sobą i czułam, jak wszystko we mnie krzyczy: „Nie masz czego napisać!”. Ale potem, ku własnemu zaskoczeniu, zaczęłam pisać. Ciepła kawa w samotności. Spacer bez celu. Śpiewanie w pustej kuchni.

Te drobiazgi, tak błahe, zaczęły składać się na obraz kogoś, kogo przez lata zupełnie ignorowałam – mnie samej. A słowa Anny, które usłyszałam na koniec zajęć, tylko podsyciły ten ogień:

– Janina, w każdym z nas jest siła do zmiany. Ty też ją masz, musisz tylko zacząć jej słuchać.

Wracając do domu, pierwszy raz od dawna poczułam, że może jeszcze coś mnie w życiu czeka.

Coś się we mnie zmieniło

Tydzień po warsztatach wciąż nie mogłam wyrzucić z głowy słów Anny. „W każdym z nas jest siła do zmiany”. Co to w ogóle znaczyło? Jak miałabym coś zmienić, skoro moje życie było utkane z obowiązków i strachu przed Zbyszkiem? A jednak – coś się we mnie ruszyło. Niewielka, ledwo zauważalna iskra, która kazała mi spróbować.

Zaczęło się od drobiazgów. Kupiłam nową sukienkę. Żółtą, w kwiaty, zupełnie niepraktyczną, ale piękną. Zawsze wybierałam stonowane ubrania – „żeby nie rzucać się w oczy” – jak mawiał Zbyszek. Ta sukienka to był pierwszy akt buntu. Powiesiłam ją w szafie, jeszcze z metką, ale widok jej jasnych kolorów sprawiał, że czułam się... lepiej.

Zbigniew zauważył zmianę. Oczywiście, że zauważył. Pewnego wieczoru, gdy odmówiłam zrobienia kolacji, powiedziałam:

– Zrób sobie sam, Zbyszek, jestem zmęczona – a on spojrzał na mnie, jakby zobaczył ducha.

Co ci strzeliło do głowy? – zapytał, mrużąc oczy. – Zawsze byłaś normalna, a teraz co? Gwiazdorzysz?

– Nie gwiazdorzę. Po prostu... – Zawahałam się. Jak to ująć? – Nie chcę już żyć tylko dla innych.

Jego śmiech był krótki i pełen politowania.

– A niby dla kogo żyjesz? Przecież całe życie ja cię utrzymywałem.

Te słowa ukłuły mnie w serce, ale tym razem nie spuściłam głowy. Spojrzałam mu prosto w oczy.

I nigdy nie spytałeś, czy ja tego chcę.

Cisza, która zapadła, była głośniejsza niż nasze słowa. Zbyszek odwrócił wzrok i wyszedł do salonu, trzaskając drzwiami. Ale ja zostałam w kuchni, i po raz pierwszy nie czułam się pokonana. Czułam się silna.

Powiedziałam mu prawdę

Kilka tygodni po pierwszej kłótni, gdy odważyłam się powiedzieć Zbyszkowi „nie”, wiedziałam, że coś się zmienia. We mnie. W naszym domu. W naszym małżeństwie, które tak naprawdę od dawna było tylko fasadą. Zbyszek zaczął częściej narzekać, podkreślając, jak „dziwnie” się zachowuję. Kiedy kupiłam tę żółtą sukienkę i założyłam ją do sklepu, syknął przez zęby:

– Na pokaz się stroisz? A może na kogoś czekasz?

Nie odpowiedziałam. Przestałam usprawiedliwiać swoje decyzje. To doprowadzało go do furii.

Jednak prawdziwa konfrontacja przyszła wtedy, gdy oznajmiłam mu, że chcę jechać na kolejne warsztaty. Siedziałam naprzeciwko niego w kuchni, serce biło mi tak mocno, że prawie zagłuszało moje własne słowa.

– Zbyszku, postanowiłam coś zmienić w swoim życiu. Pojadę na warsztaty rozwojowe.

Spojrzał na mnie, unosząc brwi, jakbym właśnie powiedziała, że planuję podróż na Księżyc.

– Jakie warsztaty? Janina, ty siebie słyszysz? Po co ci to? Głupoty do głowy ci wbijają, a ty to łykasz jak dziecko.

– Bo chcę czegoś więcej. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam szczęśliwa, Zbyszek.

Przewrócił oczami i parsknął:

Szczęśliwa? A co to za fanaberie? Całe życie ci nie wystarczało? Dom masz, jedzenie masz, dzieci odchowane. O co ci jeszcze chodzi?

– O mnie – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Chodzi o mnie.

Cisza między nami była ciężka jak kamień. Zbyszek w końcu wstał, trzaskając krzesłem.

– Rób, co chcesz. Ale pamiętaj, że to twój cyrk. Jak rozwalisz wszystko, to sama będziesz to sprzątać.

Te słowa, choć gorzkie, były dla mnie jak przyzwolenie, na które czekałam. Wyszłam z kuchni, czując dziwną mieszaninę strachu i ulgi. Po raz pierwszy od lat wiedziałam, czego chcę – i nie zamierzałam tego już nikomu tłumaczyć.

Zrobiłam to dla siebie

Wyprowadziłam się w cichy, mglisty poranek. Nie chciałam robić scen ani wdawać się w kolejny bezsensowny dialog z Zbyszkiem. Wiedziałam, że jeśli zacznę się tłumaczyć, spróbuję złagodzić cios, to nigdy nie znajdę w sobie siły, by odejść. Spakowałam kilka rzeczy – sukienkę w żółte kwiaty, stare zeszyty z notatkami z warsztatów, album ze zdjęciami dzieci. Resztę miałam zostawić za sobą, tak jak zostawiałam życie, które przez lata zdominowało wszystko, czym byłam.

Kiedy Zbyszek obudził się i zobaczył walizkę przy drzwiach, zrozumiał. Przez chwilę myślałam, że zacznie krzyczeć, jak zawsze, ale tym razem tylko patrzył, mrużąc oczy.

Myślisz, że sobie poradzisz? – zapytał w końcu, z gorzkim uśmieszkiem. – Bez mnie? Bez tego, co ci zapewniałem?

Zatrzymałam się już z ręką na klamce. Zajrzałam w jego oczy, tak dobrze mi znane, i cicho powiedziałam:

Właśnie dlatego odchodzę, Zbyszek. Żeby się przekonać, czy dam radę.

Nie odpowiedział. Gdy drzwi zamknęły się za mną, poczułam dziwną lekkość. Jakby ktoś zdjął mi z ramion ogromny ciężar. Ale razem z tą ulgą przyszła też samotność, która zamieszkała we mnie, zanim jeszcze wsiadłam do autobusu.

Pierwsze tygodnie w wynajętym pokoju były trudne. Codziennie budziłam się z tą samą myślą: „Co ja zrobiłam?”. Miałam wrażenie, że otaczają mnie tylko puste ściany, a w uszach szumiały mi wszystkie oskarżenia, jakie kiedykolwiek padły z ust Zbyszka.

Ale były też drobne momenty, które dawały nadzieję. Spacer w parku z Kasią, która wspierała mnie, gdy wybuchałam płaczem. Popołudnia spędzone na malowaniu, chociaż każdy obraz wyglądał jak bohomaz. A potem dostałam wiadomość od syna, Piotrka: „Mamo, jestem z ciebie dumny. Jeśli czegoś potrzebujesz, możesz na mnie liczyć”.

Czytałam te słowa raz po raz, trzymając telefon w drżących dłoniach. Po raz pierwszy od dawna czułam, że nie jestem sama.

Wywalczyłam wolność

Sądowe korytarze były chłodne i bezduszne, wypełnione stukotem obcasów i szeptami ludzi, którzy – tak jak ja – czekali na swój moment przed obliczem sędziego. Siedziałam na twardej ławce, z dłonią na małej torbie, w której trzymałam dokumenty. Serce waliło mi jak młot. Nigdy nie sądziłam, że to się wydarzy – że powiem „dość” i znajdę się w miejscu, gdzie moje małżeństwo miało się oficjalnie zakończyć.

Zbigniew wszedł później, nawet się nie rozglądając. Usadowił się naprzeciwko mnie i skrzyżował ręce na piersi, jakby chciał pokazać, że to on kontroluje sytuację. Zawsze to robił. Ale tego dnia coś było inaczej. Nie czułam strachu, jak dawniej. Była tylko determinacja, by przetrwać to spotkanie i pójść dalej.

W sali sądowej sędzia zadawał pytania, na które odpowiadałam spokojnie, choć wewnątrz czułam chaos. Zbigniew starał się być chłodny i opanowany, ale kilka razy stracił panowanie nad sobą.

To absurd – powiedział, kiedy zapytano go o powód rozstania. – Janina ma jakieś fanaberie. Zawsze miała wszystko, czego potrzebowała.

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam mu prosto w oczy.

Wszystko, oprócz siebie samej.

Te słowa przetoczyły się przez salę jak grzmot. Sędzia kontynuował, ale Zbyszek już się nie odezwał. Był to jeden z tych momentów, gdy poczułam, że odzyskuję coś, co dawno temu straciłam – własny głos.

Gdy ogłoszono rozwód, poczułam w sobie dziwną pustkę, ale też ulgę. To był koniec. Zbigniew wstał i wyszedł, nie patrząc na mnie ani przez chwilę.

Stałam jeszcze przez moment w miejscu, zastanawiając się, co dalej. A potem zrobiłam krok, a za nim kolejny, wychodząc na zimne powietrze. Wolność była jak pierwszy oddech po długim czasie pod wodą – świeża, ostra, prawdziwa. Miałam przed sobą całe życie, które teraz należało już tylko do mnie.

Janina, 50 lat

Czytaj także:
„Kochanka mnie wykańcza i w dodatku zażądała ode mnie dziecka. A jedyne, o czym ja marzę to powrót do byłej żony”
„Mąż uznał, że marna ze mnie żona. Żądał schabowego na obiad, a ja nie lubię gotować i umiem robić tylko kanapki”
„Po śmierci męża poczułam się, jakbym otworzyła jego komnatę tajemnic. Z komornikiem już prawie się zaprzyjaźniłam”

Redakcja poleca

REKLAMA