„Mój prawdziwy ojciec zniknął z horyzontu, gdy dowiedział, że mama jest w ciąży. Nigdy go nie poznałam. Ale nie żałuję"

Kobieta nad morzem fot. Adobe Stock, thatkasem14
„Po kolacji mama długo się czesała i zmieniała bluzki. Pożyczyła od pani Kazi perfumy i pokropiła się za uszami. Usta pociągnęła perłową szminką. Wyglądała bardzo ładnie… Zasnęłam z jej obrazem pod powiekami. Rano, kiedy się obudziłam, była zupełnie inna. Siedziała przy stole z głową opartą o blat".
/ 23.08.2022 14:20
Kobieta nad morzem fot. Adobe Stock, thatkasem14

Mój prawdziwy ojciec zniknął z horyzontu, ledwo się dowiedział, że mama jest w ciąży. Nigdy go nie poznałam. Ale nie żałuję.

Pokochałam morze, na plaży spędzałam całe dnie. Czułam się taka szczęśliwa! W 1962 po raz pierwszy zobaczyłam morze. Mama załatwiła dla nas wczasy zakładowe, zapakowałyśmy się do rozklekotanego autokaru i, po całonocnej podróży, miałam przed oczami błękitne niebo, które na horyzoncie przechodziło w lazurową wodę.

– Napatrz się, Małgosiu – powiedziała mama, ściskając moją rękę. – Nie wiadomo, kiedy tu znowu przyjedziemy.

Nie wiedziała, że w mojej pięcioletniej głowie rodził się sprytny plan: wydam mamę za marynarza i wspólnie zamieszkamy w pokoju z widokiem na morze! Moja mama nie miała męża. Ja byłam nieślubna. Dopiero parę tygodni przed wyjazdem się o tym dowiedziałam…

Koleżanki lubiły jej dawać dobre rady

Bawiłam się w kącie, a mama z ciotkami gadały o swoich dorosłych sprawach. Połowy nie rozumiałam, jednak strzygłam uszami, bo czasami wymieniały moje imię.

– Ten drań nigdy się nie dowiadywał o Małgosię? – spytała jedna z ciotek.

– Nigdy – odpowiedziała mama. – Wie, że urodziłam córkę i ma to w nosie. Grosza nie płaci. Mówi, że to nie jego dziecko.

– Bydlak – wkurzała się druga ciotka, Irmina. – Jak ty sobie poradzisz? Mała rośnie, niedługo pójdzie do szkoły, za swoją pensyjkę jej nie utrzymasz!

– Co mam robić? Płakać? Rwać włosy z głowy? – mama była zła, że tak ją przyciskają do muru. – Od biadolenia mi nie przybędzie! Jakoś sobie dam radę.

– Ty za chłopem jakimś się powinnaś rozejrzeć – obie ciotki były zgodne.

– W życiu! – mama aż się poderwała z krzesła. – Mam dosyć chłopów.

– Bo źle szukasz. Powinnaś przygruchać sobie marynarza. W domu bywa rzadko, zarabia pieniądze, nie wtrąca się do garów, jednym słowem – ideał!

– Ale skąd go brać? U nas marynarze nie chodzą stadami po ulicach. Do najbliższej rzeczki daleko…

– Poproś o wczasy w Radzie Zakładowej. Niech ci dadzą skierowanie nad morze. Powiedz, że dziecko musi się jodu nałykać, bo często ma anginy. Jesteś jedyna żywicielka, masz pierwszeństwo!

Ta rozmowa zapadła mi w pamięć

Marynarz, o którym rozmawiały ciotki, w mojej wyobraźni przybrał postać królewicza z bajki. Nie miałam wątpliwości, że, gdy tylko pozna moją mamę, od razu będzie się chciał z nią ożenić!

Moja mama była wysoka, ładna, miała piękne, gęste blond włosy i oczy jak niezapominajki. Wszyscy chwalili jej zaradność, oszczędność i to, że sobie potrafiła radzić nawet z męskimi zajęciami.

Dymił piec? – mama umorusana jak diabeł na jasełkach przepychała komin! Zepsuło się światło? – wsuwką do włosów potrafiła zreperować korki. Sama zwalała węgiel do piwnicy, rąbała drewno, szatkowała kapustę na zimę, robiła kiełbasy…

Do każdego przyjęcia, wesela albo chrzcin ją wołali, bo gotowała świetnie i umiała wszystko ładnie podać do stołu. Kiedy wracała z takiej pracy, przynosiła różne smakołyki, ciasta, torty, wędliny, mięsa, których na co dzień u nas nie było. Trzeba to było szybko zjeść, bo nie miałyśmy lodówki, więc mama połowę rozdawała sąsiadom.

Tamto lato pachniało lodami Bambino

Zaczęłam podpytywać:

– Mamo, a kto to jest marynarz? Co taki marynarz robi?

– Podsłuchiwałaś? – zaśmiała się.

– Powiedz…

– Marynarz to taki pan, który pływa po morzach i oceanach.

– Jak pływa?

– Na statkach. Są wielkie, większe od naszej kamienicy.

– I on tam śpi?

– Śpi, je, pracuje, odpoczywa po pracy. Potem wraca, parę dni pobędzie na lądzie, i znowu wypływa w morze.

– Ty znasz jakiegoś marynarza?

– Nie. A chciałabyś, żebym poznała?

– Tak. Ja bym go chyba polubiła!

Nie wiem, czy to namowy ciotek, czy moje marudzenie sprawiło, ale mama faktycznie postarała się o te nadmorskie wczasy. Tak się cieszyłam, że bez słowa skargi zniosłam okropną podróż, a widok bezkresnego morza sprawił, że się rozpłakałam ze szczęścia i zachwytu. Kocham morze do dzisiaj. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym mieszkać daleko od jego śpiewu i szumu, kiedy huczy do wtóru z wiatrem.

Całe dnie spędzałam nad wodą. Pamiętam, jak przesypywałam złoty piasek i zbierałam muszelki. Krzyk mew nad głową trochę mnie przestraszył, ale były takie piękne, ciekawskie i inne niż miejskie ptaki, że też je polubiłam. Podobały mi się kosze na plaży, sprzedawcy lodów Bambino, oranżada w plastikowych woreczkach, bransoletki z koralików udających bursztyn i stragany z pamiątkami. A mama była tam śliczna. Zabrała najładniejsze sukienki i buty na korkach, które nosiła tylko do kościoła.

– Co tam! – zaśmiała się, kiedy obtarła delikatną skórkę sandałka o jakiś kamień – Kupię nowe! I tak je noszę już ze sto lat! Była wesoła, często się śmiała, dużo ze mną rozmawiała, pluskała się w wodzie. Chodziłyśmy na wędzoną rybę, która nie bardzo mi smakowała, lecz jadłam ją, bo mama twierdziła, że to samo zdrowie. Wieczorami zostawałam w pokoju z panią Kazią, naszą współlokatorką, a mama szła na wieczorek do Domu Zdrojowego. Już spałam, kiedy wracała; rano ziewała przy śniadaniu i przysypiała na plaży.

– I co, byłaś z marynarzem? – pytałam, a uszy aż mnie piekły z ciekawości.

– Wyobraź sobie, tak! – odpowiadała.

– Prawdziwym?

– Najprawdziwszym.

– Będziesz się z nim żeniła?

– Kobiety się nie żenią, tyko wychodzą za mąż… Zobaczymy.

Janusz nie lubił dzieci

Kiedyś zabrała mnie na lody. Dosiadł się do nas młody mężczyzna z ciemnym znamieniem na ramieniu. Mama kazała mi być grzeczną, bo „pan Janusz nie bardzo lubi dzieci”. Ja go też nie polubiłam! Kiedy był z nami, mama się zmieniała. Dostawała kolorów, głośno mówiła, udawała kogoś, kim nie była. O mnie jakby zapominała, więc się plątałam między nimi jak bezpański psiak… Na podwórku w naszym mieście dzieciaki wołały na mnie „nieślubna”.

Czułam się wtedy okropnie, popłakiwałam, bolał mnie brzuch, czasami nawet wymiotowałam. Przy tym Januszu miałam to samo, ale mama była taka radosna, więc nie chciałam jej tego psuć swoimi humorami. Dni mijały szybko… Czułam, że mama na coś czeka. Opowiadała szeptem pani Kazi, że ma nadzieję na wielką zmianę w swoim życiu.

– Ty nie licz na wiele – studziła ją pani Kazia. – To marynarz, niebieski ptak. W każdym porcie ma narzeczoną.

– Ale mówił, że chce się ustatkować!

– Ja ci życzę jak najlepiej, ale jemu źle z oczu patrzy, a ty masz małe dziecko.

– To mnie się już nic nie należy od życia? – denerwowała się mama.

Turnus się kończył. Wczasowicze robili sobie pamiątkowe zdjęcia. Do dzisiaj mam takie jedno ulubione – siedzimy we dwie w łódce. Musiał wiać wtedy wiatr, bo obie założyłyśmy chustki na głowy, a w tle widać lekką bryzę. Mama coś mi tłumaczy, może opowiada, jak będzie pięknie, kiedy spełnią się jej marzenia. Słucham tego niczym cudnej bajki.

Musiałam odnaleźć tego marynarza!

Po kolacji mama długo się czesała i zmieniała bluzki. Pożyczyła od pani Kazi perfumy i pokropiła się za uszami. Usta pociągnęła perłową szminką. Wyglądała bardzo ładnie… Zasnęłam z jej obrazem pod powiekami. Rano, kiedy się obudziłam, była zupełnie inna. Siedziała przy stole z głową opartą o blat. Pani Kazia głaskała ją po włosach, jakby pocieszała w ciężkim zmartwieniu. Mama nie poszła na śniadanie. Do południa leżała pod kocem. Wydawało mi się, że płacze.

Wieczorem zerwała się i wybiegła z pokoju. Długo jej nie było. Znowu szeptały z panią Kazią do późna w noc. Udawałam, że śpię, ale wyciągałam uszy jak zając.

– Nigdzie go nie ma – mówiła mama. – Wszędzie go szukałam. Przepadł jak kamień w wodę – i w płacz.

– Ostrzegałam cię – pani Kazia była wyraźnie zła na mamę. – Teraz ryczysz, a czemu wcześniej nie słuchałaś? Nie masz szesnastu lat. Coś było między wami?

– Błagał, zaklinał się, przysięgał na wszystko – mama chlipała jak małe dziecko. – Uwierzyłam… Muszę go znaleźć. Skoczę z molo, jeśli go nie znajdę! Przestraszyłam się. Serce mi zaczęło bić tak głośno jak zegar w mieszkaniu jednej znajomej cioci. Byłam pewna, że to usłyszą, więc skuliłam się jeszcze bardziej i leżałam bez ruchu, aż mama i pani Kazia poszły spać.

Kręciły się długo, wzdychały, jeszcze coś szeptały, aż wreszcie ucichły. Wtedy po omacku znalazłam sandałki, spódniczkę i koszulkę, i wymknęłam się na korytarz, potem na dwór. Poczułam ziąb. Powinnam była wziąć sweterek, ale bałam się hałasować. Wiatr od morza przeniknął mnie do kości. Bardzo chciałam wrócić do ciepłego łóżka, ale w uszach dźwięczały mi słowa mamy: „skoczę z molo…”.

Pobiegłam w stronę świateł nadmorskich knajpek otwartych do ostatniego gościa. Słyszałam muzykę, śpiewy, gwar rozmów, piski kobiet. Nie wiem dlaczego, ale byłam pewna, że tam powinnam poszukać pana Janusza i poprosić, żeby zaraz przyszedł do mamy. Przycupnęłam w gęstych zaroślach koło najgłośniejszej knajpy. Długo czekałam. Wychodzili i wchodzili różni panowie i panie, aż wreszcie go zobaczyłam. Był pijany. Zataczał się. Przy nim szła młoda kobieta, też na niepewnych nogach. Co parę kroków przystawali, całowali się, obejmowali, znowu całowali. Wyglądało na to, że pan Janusz w ogóle nie myśli i nie pamięta o mojej mamie!

Zmarzłam na kość, nogi mi zdrętwiały, cała się trzęsłam. Na domiar złego straciłam orientację i nie wiedziałam, w którą stronę iść do naszego domu wczasowego. Wiało coraz bardziej, miałam wilgotne ubranie, zaczynało mnie boleć gardło…

– Dziecko, co tu robisz po nocy? – usłyszałam nagle. – Jesteś sama? Jakiś mężczyzna wyciągnął mnie za ramiona na środek drogi i próbował dokładnie mi się przyjrzeć, w świetle padającym z pobliskich okien.

– Małgosia?! – ten głos wydał mi się znajomy. – To niemożliwe! Skąd ty tutaj? Gdzie masz mamę? Co się stało? Dzieciom najdziwniejsze sprawy wydają się zwyczajne, więc widok pana Ludwika, naszego sąsiada z rodzinnego miasta, wcale mnie nie zaskoczył. Widywałam go prawie codziennie, dlatego fakt spotkania w nocy, nad morzem, bardzo daleko od domu przyjęłam zupełnie naturalnie. Przez lata pracował w kopalni, ale po wypadku przeszedł na rentę inwalidzką i otworzył mały zakład szewski. Miał wielu klientów, bo w tamtych latach ludzie reperowali buty; nowych albo nie było, albo były drogie…

Poza tym naprawiał torby i torebki, skórzane paski i tak zwaną galanterię. Mama także często u niego bywała. Teraz przyglądał mi się z przerażeniem, ale już o nic nie wypytywał, tylko o to, jak się nazywa nasz dom wczasowy. Owinął mnie w swoją marynarkę, wziął na ręce i po paru minutach byliśmy na miejscu. Z daleka widziałam mamę, która biegała tam i powrotem, wołając:

– Gosia, Gosieńka, córcia!

Obudziła się i kiedy zobaczyła, że mnie nie ma, wpadła w popłoch. Na szczęście nie zdążyła zawiadomić policji. Wracałam z anginą. Nie zakładowym autokarem, tylko syrenką pana Ludwika. Długo chorowałam i w tej mojej chorobie pan Ludwik stał się u nas w domu bardzo częstym gościem.

Odeszła niedługo po ukochanym mężu

Kiedy się pobierali, moja mama była w ósmym miesiącu ciąży. Pan Ludwik dla mnie i dla mojego brata stał się najlepszym, najukochańszym tatą. Nigdy nie dał nam odczuć, że nie jesteśmy jego rodzeni, bo mój brat też był ślubny-nieślubny. Miał taką samą „myszkę” na lewym przedramieniu jak marynarz Janusz… Zresztą po maturze poszedł do szkoły morskiej. Dopiero niedawno przestał pływać.

Z tatą Ludwikiem byli w mocnej, męskiej przyjaźni do końca życia taty. Mama odeszła niedługo po swoim ukochanym mężu. Nigdy nie widziałam, żeby się kłócili, spierali albo mieli ciche dni! Nauczyli mnie, że jeśli człowiekowi jest sądzona prawdziwa miłość, to ją na bank odnajdzie, dlatego warto na nią czekać. Ja kilka lat temu zamieszkałam w Gdyni. Ciągnęło mnie tu od małego, dopiero teraz czuję się na swoim miejscu. Często chodzę na spacer brzegiem morza i wspominam, jak znalazłam sobie ojca. Życie jest dziwne, naprawdę. Z dalekiego Śląska przywiało nas nad Bałtyk, żebyśmy byli rodziną. Takie cuda potrafi wyczyniać tylko zimny wiatr znad Bałtyku.

Czytaj także:
„Mój poród był koszmarny. Dzieci wyciągano ze mnie kleszczami, odmówiono mi cesarki. Prawie tego nie przeżyliśmy”
„Od początku ukrywała, kto jest ojcem jej syna. Nie zdążyła zdradzić prawdy. Umarła tuż po porodzie”
„Przez 30 lat myślałam, że zostawił mnie, bo wylądowałam na wózku. Wszystko ukartowała moja wyrachowana matka”

Redakcja poleca

REKLAMA