Czułam się okropnie – nie mogłam normalnie oddychać, dokuczał mi ból w ramieniu, a do tego wszystkiego męczyły mnie ciągłe nudności. „Błagam, żeby to nie była jakaś infekcja – pomyślałam z niepokojem. – Tyle zadań przede mną, a terminy gonią! Akurat teraz nie mogę sobie pozwolić na chorobę! To naprawdę kiepski moment!”.
Nie wiem co się stało
Tabletka przeciwbólowa trochę pomogła, więc wzięłam się do przygotowania marynat do mięsa i rozpoczęłam pracę nad ciastem. Nagle, podczas zagniatania, poczułam, jak wszystko wokół mnie wiruje…
– Kochanie, coś ty taka biała na twarzy? Wszystko w porządku? – usłyszałam zatroskany głos męża.
Kolejne wspomnienie to już oddział szpitalny. Na lewym ramieniu miałam założoną plastikową szynę. Strasznie dokuczał mi ból, a cała ręka wydawała się opuchnięta.
– Proszę się nie martwić, wszystko jest już pod kontrolą – dobiegł do mnie głos. – Serce trochę się zbuntowało, ale udało się je uspokoić. Teraz będzie już tylko lepiej.
Chciałam zapytać, co z moim mężem, ale nie zdołałam wykrztusić słowa. Na szczęście pielęgniarka jakby czytała w moich myślach:
– Pani małżonek cały czas jest na miejscu. Jak tylko nabierze pani sił i trochę odpocznie, zezwolimy na krótkie odwiedziny.
„No tak – przemknęło mi przez myśl. – Przecież zawsze jest obok”.
To były piękne czasy
Wszystkie wspomnienia przepływały przez moją głowę niczym sceny z filmu. Przeniosłam się do lat młodzieńczych. Z niecierpliwością wypatrywałam ukochanego; nigdy wcześniej nie gościłam go w rodzinnych progach.
Jakiś czas potem okazało się, że spodziewam się dziecka. Musieliśmy szybciej zająć się przygotowaniami do wesela. Tamte lata to był zupełnie inny świat. Nie było mowy o tym, żeby prezentować z dumą rosnący brzuch. Wszyscy wokół zachowywali się tak, jakby nic się nie działo, choć każdy doskonale wiedział o mojej ciąży. Tylko podczas wesela zauważyłam, że ludzie nie próbują mnie częstować alkoholem.
Wraz z mężem wprowadziliśmy się do jego mamy, do malutkiego lokum. Mieliśmy do dyspozycji pokoik plus współdzieloną kuchnię i łazienkę. To mieszkanie było dla mnie prawdziwą szkołą życia!
Teściowa od samego początku nie darzyła mnie sympatią. Wyobrażała sobie, że jej ukochany syn zwiąże się z kimś zupełnie innym – kobietą z grubym portfelem, dobrym wykształceniem i mocnym charakterem.
Byłam kompletnym przeciwieństwem – cicha i nieśmiała, że na najmniejszy hałas chowałam się w kącie. Od dnia, kiedy się poznałyśmy, traktowała mnie niczym srogi belfer w szkole.
Nie mieliśmy szczęścia
Na szczęście mój mąż nie pozwolił, by jego matka robiła mi krzywdę. Kiedyś spaliłam obiad, a teściowa nie przestawała na ten temat marudzić. On jednak z kamienną twarzą zjadł wszystkie przypalone kotlety.
– Są wprost idealne – stwierdził. – Taka przyrumieniona wersja najbardziej mi odpowiada.
Po pewnym czasie nasza sytuacja się ustabilizowała. Prawdopodobnie przyczyną był mój nieustający płacz. Nasz synek Andrzejek urodził się z komplikacjami – był osłabiony i miał problemy z dotlenieniem… Niestety, żył tylko kwartał. W następstwie tego wydarzenia na wiele miesięcy oddaliłam się emocjonalnie od swojego partnera. Rozpacz po stracie dziecka towarzyszyła mi przez następny rok.
Po przeprowadzce do własnego lokum powoli zaczęłam odzyskiwać kontakt z normalnym życiem. Dopiero sporo czasu później poznałam historię tego, jak Jędrek załatwił nam to służbowe mieszkanie. Okazało się, że za friko wyremontował willę szefa fabryki – zrobił tam instalację elektryczną, podłączył wszystkie rury i jeszcze masę innych robót. To właśnie dzięki temu zyskał jego poparcie
Zostałam pobłogosławiona drugim dzieckiem i nie mogłam być szczęśliwsza. Kiedy na świat przyszła zdrowa córeczka, wydawało mi się, że wszystkie problemy są już za nami. Niestety, los chciał inaczej – teściowa doznała udaru, który całkowicie ją unieruchomił. Nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy znowu zamieszkać w jej mieszkaniu, żeby móc się nią należycie zaopiekować.
Los nam nie sprzyjał
Przynajmniej tym razem, ze względu na naszą małą, wzięliśmy większy pokój. Nieraz chciałam rzucić to wszystko w diabły i uciec gdzieś. Jednak gdy przypominałam sobie cierpienie teściowej, te pomysły od razu się ulatniały. Pod koniec życia złagodniała i pewnego dnia zwróciła się do mnie:
– Kocham cię bardziej niż własne dziecko. Zapomnij o tym, co złego zrobiłam. Proszę, wybacz mi, kochana.
Przez dziesięć lat była sparaliżowana i znosiła ogromny ból. Jak mogłabym jej nie okazać litości i nie odpuścić dawnych win? Po jej śmierci szczerze i głęboko ją opłakiwałam.
Nasze życie znów nabrało kolorów. Córeczka Ala rosła jak na drożdżach i stawała się coraz bardziej bystrym, posłusznym i wesołym dzieckiem. Ja natomiast ukończyłam szkolenie z księgowości i dostałam świetną posadę. Udało nam się odłożyć pieniądze i niedługo potem spełniliśmy marzenie o przeprowadzce do własnego, wygodnego i pięknego lokum. Los wreszcie był dla nas łaskawy.
Nagle wszystko mogło się znowu posypać. Mój mąż wdał się w romans z młodziutką dziewczyną. Nie mogłam się z nią równać.
– Nie będę się o ciebie bić. Nie chcę trzymać cię na siłę, bo jeśli zechcesz odejść, i tak to zrobisz.
Jakoś to przetrwam
Kiedy córka szła spać, w samotności dawałam upust emocjom i płakałam. W jej obecności zachowywałam pogodną twarz i udawałam szczęśliwą matkę. Z zewnątrz wszystko wyglądało normalnie – Jędrek wciąż mieszkał z nami, ja też nie próbowałam go wyrzucić.
Dzieliliśmy wspólne łoże, żeby nie wzbudzać podejrzeń u naszego dziecka. Szerokość łóżka pozwalała nam unikać fizycznego kontaktu. Ten dziwny układ trwał pół roku. Nawet nie próbowałam walczyć o męża – nie odchudzałam się, nie zmieniałam wyglądu, odpuściłam sobie też zabiegi przeciwzmarszczkowe u specjalisty.
„Taka po prostu jestem i już – tak sobie wtedy mówiłam. Jak mu się nie podobam, to przecież nikt go nie trzyma! Przeżyję to wszystko” – przekonywałam samą siebie.
Posklejanie naszych nadszarpniętych relacji wymagało sporo wysiłku, ale się udało. W końcu każdy powinien dostać możliwość naprawienia swoich błędów. Od razu jednak postawiłam sprawę jasno – nie będzie więcej podobnych wpadek, a kolejnej zdrady mu nie odpuszczę. Mój mąż świetnie mnie zna i zdaje sobie sprawę, co by się wtedy stało.
Zawsze był przy mnie
Mogę na niego liczyć w każdych okolicznościach. Był przy mnie, gdy przez hormony w czasie przekwitania stawałam się nie do zniesienia dla rodziny. Znów poczułam, jak wiele znaczy dla mnie jego obecność. Wiedziałam, że gdy przyjdą trudne chwile, mój mąż będzie obok. Z nim u boku dam radę stawić czoła każdemu wyzwaniu.
U nas w rodzinie niedawno było wesele – nasza córeczka stanęła na ślubnym kobiercu. A jakby tego było mało, pojawił się na świecie nasz ukochany wnuczek. Wydawało się, że wreszcie wszystko będzie pięknie i kolorowo, jednak los miał inne plany.
Z trudem otworzyłam oczy i choć ledwo trzymałam się na siłach, poprosiłam dyżurującą pielęgniarkę:
– Czy byłaby pani tak dobra i poprosiła do mnie męża? Choćby na chwilkę.
Miał podkrążone oczy i widać było po nim zmęczenie. Wyglądał na mocno zmartwionego.
– Nie martw się Zosiu, wszystko wiem, już rozmawiałem z doktorem.
Ułożył mi poduszkę, dotknął czule mojej dłoni, po czym na krótką chwilę przytulił swój policzek do mojego.
– Proszę, wróć do zdrowia – mówi cicho, prosząco. – Bez ciebie nie dam sobie rady!
Jego słowa to najpiękniejszy prezent. Podziałał na mnie lepiej niż wszystkie medykamenty.
Zofia, 63 lata
Czytaj także:
„Kochanek kusił mnie pikantnymi fantazjami. Gdy uległam, zamiast księżniczką, stałam się podnóżkiem dla króla”
„Nietrafiony prezent na urodziny zniszczył moje małżeństwo. Sama nagrodziłam się za 12 lat w łóżku ze zdrajcą”
„Mąż uwierzył, że na awans zapracowałam w sypialni szefa. Zdębiałam, gdy odkryłam, kto otworzył tę puszkę Pandory”