Dlaczego mężczyźni nie chcą się żenić

napisał/a: jente8 2006-09-20 20:43
Tep - jeżeli chodzi Ci o to, w jaki sposób żony mówią o swoich mężach, to wiedz, że niekoniecznie mówią to, co myślą. Na wykładach z psychologii dowiedziałam się, że sytuacje, w których np. spotyka się grupa dziewczyn i rozmawiają o swoich chłopakach w sposób niekorzystny (coś w rodzaju: "mój chłopak to idiota", "nie, to mój jest większym idiotą"), nie jest odzwierciedleniem ich rzeczywistego stosunku do nich, lecz maską - jest to jakby schemat społeczny, z którego trudno się uwolnić. Jeśli więc kobiety rozmawiając między sobą o swoich mężach mówią o nich same negatywne rzeczy, nie oznacza to, że nie dostrzegają ich zalet, a jest to tylko przyjęta konwencja rozmowy...
Inną sprawą jest, że gdybym już znalazła takiego mężczyznę, którego chciałabym poślubić, to nie sądzę, abym kiedykolwiek powiedziała o nim "idiota". Ale już stwierdzenie, że "zachował się idiotycznie" mogłoby się pojawić, bo każdy czasami robi coś głupiego, a nie oznacza to, że w ogóle jest głupi.
Jeśli źle Cię zrozumiałam, wyprowadź mnie z błędu.
napisał/a: Marusia 2006-09-20 22:13
To może ja dopiszę dalszą część tematu "... i czy są idiotami?" :D

Wydaje mi się, że duża część mężczyzn woli jednak pozostać "samotnymi głupcami", bo i odpowiedzialność mniejsza, i można żyć tylko według swojego "widzimisię".
A to, że słowo "seks" przewija się w tym artykule bardzo często (i często jest stawiany na pierwszym miejscu), świadczy nie tyle o "fiksum-dyrdum" autorki, ile o jej stereotypowym myśleniu o mężczyznach. I przyznam, że ja myślę tak samo stereotypowo- nikt mi nie wmówi, że dla "typowego mężczyzny" seks nie jest ważny ;)
napisał/a: ami1 2006-09-20 23:27
No to Tep jak widać nie jesteś stereotypowym mężczyznom. To zdecydowanie atut. A jeśli chodzi o moją wypowiedź zacytowaną przez ciebie, no to rzeczywiście nie zawsze może się spełnić (studia, itp.). Ale jest łatwiej. Chociaż czy ja bym chciała być wolna. na pewno nie i decyzję podjęłam już dawno temu. I wcale tego nie żałuję . Chociaż mój mąż jest raczej tradycjonalistą (w sprawach domowych). Nie zawsze ku mojej uciesze. Ale i tak go kocham i nie wyobrażam sobie bycia z kimś innym .
napisał/a: Tep 2006-09-22 08:03
Marusia napisal(a):Wydaje mi się, że duża część mężczyzn woli jednak pozostać "samotnymi głupcami", bo i odpowiedzialność mniejsza, i można żyć tylko według swojego "widzimisię".


Możliwe, że masz rację. Sam jeszcze do niedawna tak uważałem - więc im się nie dziwię. Nie każdy musi w pewnym momencie dojść do wniosku, że radość z życia nie jest wiele warta, jeśli nie ma jej z kim podzielić.

Marusia napisal(a):A to, że słowo "seks" przewija się w tym artykule bardzo często (i często jest stawiany na pierwszym miejscu), świadczy nie tyle o "fiksum-dyrdum" autorki, ile o jej stereotypowym myśleniu o mężczyznach.


No, akurat to "fiksum-durdum" to jej zarzucam z powodu ogólnej wymowy tego artykułu, nie z powodu tego seksu.

Nawet tutaj nie uważam, że ten seks jest aż tak ważny. ;)

Marusia napisal(a):nikt mi nie wmówi, że dla "typowego mężczyzny" seks nie jest ważny


Mnie też nie. Bo seks jest ważny. Ale nie ma sensu robić z tego pępka świata - a ostatnio często odnoszę wrażenie, że tak właśnie się obecnie traktuje seks w mediach. I temu się właśnie stanowczo sprzeciwiam. A zaczynanie takiego artykułu od tematu seksu też jest dla mnie bardzo wymowne.

Osobiście po prostu zaliczam się do ludzi, którzy uważają, że seks jest dopełnieniem udanego związku (również miłości) - stoi więc niejako na końcu, a nie u podstaw. (Co bynajmniej nie oznacza, że seks nie jest ważny...) Przecież jak się zaczynam spotykać z jakąś dziewczyną, to też nie zaczynam od seksu - jeśli seks, to pojawia się po czasie, kiedy nasz związek wchodzi już w odpowiedni etap... Co zaś do artykułu - to odnoszę wrażenie, że dla autorki tak wcale nie jest. Co więcej - w tym jednym fragmencie to mam wrażenie, że autorka pisze o mężczyznach, którzy szukają sobie żon... dla seksu. A to już dla mnie jest po prostu nienormalne (ta przyczyna szukania sobie żony). I głównie o to mi chodziło z tą krytyką.

No ale im dłużej na to wszystko patrzę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że ja takim "typowym" mężczyzną jednak nie jestem...


Dobrze, teraz pora na ciekawy OT, który się tutaj powoli robi.

sylwia napisal(a):O przepraszam, ja swojego męża nie uważam za idiotę. I nie sądzę żebym kiedykolwiek tak pomyślała.


Bez urazy, sylwio, ale masz bardzo krótki staż małżeński. Moje obserwacje dotyczą par z przynajmniej kilkunastoletnim stażem.


ula_jente napisal(a):jeżeli chodzi Ci o to, w jaki sposób żony mówią o swoich mężach, to wiedz, że niekoniecznie mówią to, co myślą. (...) Jeśli źle Cię zrozumiałam, wyprowadź mnie z błędu.


Częściowo dobrze mnie zrozumiałaś, częściowo nie. Nie wypowiadałem się w temacie "dlaczego żony uważają mężów za idiotów", tylko w innym - więc moja wypowiedź była po prostu zdawkowa. Pora więc to trochę wyjaśnić.

Najpierw zajmę się może tym, co kobiety mówią o swych partnerach (wybaczcie tę generalizację; nie chcę niczego sugerować, tylko ułatwić sobie formułowanie myśli). Skoro mówią, że są oni "idiotami", to ich to może boleć. I powiem Wam, że mnie to np. do małżeństwa bynajmniej nie zachęca. Czemu miałbym chcieć żony, która za kilkanaście lat będzie tak o mnie mówiła? A takie przypadki znam właśnie z tzw. życia.

Jeśli więc to jest tak, że kobiety mówią o swych mężach "idioci", a myślą inaczej, to i tak robią im krzywdę. Raz - raniąc ich uczucia, dwa - mówiąc nieprawdę. Podstawą związku jest szczerość, a co powiedzieć o kobiecie, która mówi swojemu mężowi "kocham cię", a koleżance, że jest on idiotą? Skąd mąż ma mieć pewność, czy kłamie, czy mówi prawdę?

Gdybym był żonaty, to nie podobałoby mi się, gdyby moja żona mówiła jednym ludziom jedno, a innym drugie.

Sam nie jestem bez winy. Na psychologii się nie znam, ale po tym, co napisałaś, widzę, że niejednokrotnie sam mówiłem coś tylko po to, żeby "grupa" dała mi spokój. Powiedziałem, co chcieli usłyszeć - i odczepili się. A to, że to nie była prawda, że to, co powiedziałem, mogłoby zranić czyjeś uczucia (nie zraniło, bo nikt poza ową "grupą" tego nie słyszał), to już mnie nie obchodziło.

Cóż - nauczyłem się czegoś nowego. Trzeba będzie stać się odważniejszym i mieć odwagę być uczciwym i szczerym nie tylko przy bliskich, ale i przy grupie. Bo skoro mnie się nie podoba, że kobiety tak mawiają o swoich mężach (zakładam tutaj, że nie jest to mówione na poważnie, że to tylko to zjawisko psychologiczne, o którym wpomniałaś), to i komuś innemu może się nie spodobać to, że ja czasami mówię to, co chce usłyszeć "grupa". Nawet, jeśli będzie się to wiązało z przypięciem przez tę "grupę" etykietki frajera, naiwniaka czy pantoflarza.


Teraz druga sprawa - to, co kobiety naprawdę myślą o swych mężach. Tutaj mogę powiedzieć ze swego doświadczenia, które ogranicza się do zaledwie kilku par małżeńskich (długoletni staż), że kobiety uważają mężów za idiotów, za niedorajdów, etc.. I to naprawdę boli, bardziej, niż te słowa.

W tych przypadkach bowiem, w których ci mężowie na to nie zasługują... To jak to świadczy o tych żonach?

Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie miałem styczności z dobrymi wzorcami małżeństw w życiu - i to chyba jest prawda.

Ale i tak uważam, że lepiej być "żonatym idiotą", niż "samotnym głupcem".


Ten problem jest natomiast poważniejszy, niż to się może na pozór wydawać. Czytając to forum można odnieść wrażenie, że pełno tutaj kochających swych mężów/narzeczonych/chłopaków pań. Tylko co z tego? Wszystkie one są młode, są w krótkich związkach. A mnie martwi to, co będzie za lat pięć, dziesięć, piętnaście, dwadzieścia... Bo dla mnie małżeństwo to związek na całe życie. I nie można go ograniczać do pierwszych paru lat - trzeba również myśleć o tych kolejnych.

Przypomnijcie sobie, co było z Wami 5, 10 lat temu? A co jest teraz? Widać różnicę? No to pomyślcie, że za te 5, 10 czy 20 lat też tak wiele się zmieni...

I teraz taki dylemat: mogę sobie dzisiaj znaleźć pannę, która będzie mnie naprawdę kochała. Nie nazwie mnie idiotą, nie pomyśli tak o mnie. Ale z tego nie wynika jeszcze, że za 5, 10, 15, ..., lat nadal tak będzie. Ba, żeby tylko tyle... Nie mam nawet pewności, czy jeśli będę robił wszystko, aby ona była szczęśliwa, to właśnie taka "nagroda" za to mnie nie spotka...

I o to właśnie mi chodzi. Pytanie teraz - czy to zachęca mnie do małżeństwa? Odpowiedź jest prosta - nie. Wprost przeciwnie. I wydaje mi się, że to jest znacznie ważniejszy czynnik, niż jakiś tam seks, czy awantury o prasowanie koszul. Co będzie, kiedy zauroczenie przeminie? Co będzie, kiedy stanę się dla mojej pani starym, nieciekawym i nieatrakcyjnym nudziarzem, z którym jest uwięziona w klatce małżeństwa?

Tego się naprawdę obawiam.

I myślę, że takie obawy nie są typowe wyłącznie dla przedstawicieli mojej płci (znana sytuacja, w której tzw. starsi panowie, mężowie od wielu lat, znajdują sobie młodziutkie panienki).

A moja osobista refleksja życiowa? Cóż - biorąc pod uwagę to wszystko, co napisałem, jak straszną perspektywą musi się wydawać samotne życie, skoro jestem gotów podjąć takie ryzyko?
napisał/a: ami1 2006-09-22 09:52
Tep mi również wcale nie podoba się jak kobieta (żona) nazywa mężczyznę (męża) idiotą. I bez względu na to czy mówi to nieszczerza, w duchu myśląc inaczej, bo grupa tego oczekuje. I wcale tego nie akceptuję. I jeśli ktoś próbuje oceniać przy mnie to zawsze zadaje mu pytanie: A jak byś ty się poczuła w odwrotnej sytuacji? Jakby to mąż mówił np. że jesteś głupia i nieatrakcyjna (myśląc inaczej, ale no w końcu z kolegami jest...)? Niestety muszę przyznać, że sporo jest takich związków gdy po latach 20 latach nić niestety przemienia się niedopoznania. Gdy nie ma już wzajemnego szacunku, gdy kobieta uważa (już nie tylko nazywa) męża za idiotę i nieudacznika a on żonę... Ale są też szczęśliwe pary.
Tep napisal(a):No to pomyślcie, że za te 5, 10 czy 20 lat też tak wiele się zmieni...

Oj ja myślę i to całkiem dużo. Z tego względu staram się nie używać słów na pewno, nigy... bo nie wiem co kiedyś będzie. Mogę tylko mieć nadzieję, że my będziemy szczęśliwi i że nie nazwę męża nigdy idiotę a on mnie głupią i nieatrakcyjną (lub jeszcze gorzej, nic mi do głowy nie przychodzi).
Tep napisal(a):Co będzie, kiedy zauroczenie przeminie? Co będzie, kiedy stanę się dla mojej pani starym, nieciekawym i nieatrakcyjnym nudziarzem, z którym jest uwięziona w klatce małżeństwa?
Tego się naprawdę obawiam.
.
Jak każdy. Każdy ma obawy. I nikt nie ma pewności. Pomyśl, że kobieta też będzie mniej atrakcyjna i być może mniej interesująca. Ale wiążąc sie ze sobą nie wiążemy się dla wyglądu, seksu, ładnej figury (mam taką nadzieję). Pewności nigdy mieć nie bedziesz. I chociaż jest wiele małżeństw par (tych którzy nazywają mężczyznę idiotą), zdarzają się wyjątki. I pozostaje nam tylko wierzyć, że my tym wyjątkiem będziemy .
napisał/a: Anetka1 2006-09-22 18:26
A wracając do tematu to u mnie sytuacja wyglądała zupełnie odwrotnie...Nie to że ja nie chciałam tylko nie czułam się jeszcze gotowa do podjęcia tak opowiedzialnej decyzji...
napisał/a: ami1 2006-09-22 21:36
Nie zawsze to mężczyzna nie jest gotowy
napisał/a: Marusia 2006-09-22 22:09
Zdarzają się żony, które po kilkunastu latach małżeństwa nazywają mężów idiotami. Ale nie uwzględniłeś żadnego powodu, dla którego tak robią.
Żona mówi mężowi, że jest idiotą. Ale, być może, ten mąż wcale się do niej lepiej nie odnosi? W tym przypadku takie obrzucanie się wyzwiskami jest (w tym małżeństwie) "na porządku dziennym", a wina leży po obu stronach. Prawdopodobnie brakuje już między nimi uczucia, a już na pewno nie szanują się tak jak dawniej.
Jeśli żona nazywa męża idiotą, a on na to nie reaguje, to nie jest idiotą, tylko ciamajdą (po pierwszym takim "incydencie" mąż powinien natychmiast zareagować i przeprowadzić z żoną poważną rozmowę!). Nie rozumiem, jak mógłby w ogóle dopuścić do tego, że własna żona traktuje go jak śmiecia i rzuca różnymi epitetami pod jego adresem! No, może jest jedno logiczne wyjaśnienie, czemu nie reaguje: bo się jej boi! Jeśli mężczyzna trafi na "heterę", to biada mu, będzie pod pantoflem i tyle ;). A jego żona w tym przypadku: i mówi mu, że jest idiotą, i tak o nim myśli. Wtedy wina jest po jej stronie, że zachowuje się jak hetera, ale też po jego- że tego przed ślubem nie dostrzegł ;) (oczywiście teraz sobie żartuję, ale niestety zdarzają się takie kobiety- jak Bukietowa z "Co ludzie powiedzą?"- i można biednemu mężowi tylko współczuć )

No i trzeci przypadek- tym razem się z tobą w pełni zgadzam: gdy żona myśli o mężu "idiota" i mówi tak o nim, tyle że za jego plecami... Niestety nie wiem jakie są przyczyny takiego zachowania. Mam nadzieję, że ja nigdy taka nie będę , bo to jest naprawdę krzywdzące. Ale mam też nadzieję, że mój szanowny małżonek nigdy nie da mi powodu do takiego myślenia ;)

I jeszcze jedno:
Tep napisal(a):Co będzie, kiedy zauroczenie przeminie? Co będzie, kiedy stanę się dla mojej pani starym, nieciekawym i nieatrakcyjnym nudziarzem, z którym jest uwięziona w klatce małżeństwa?
Tego się naprawdę obawiam.


To działa raczej w obie strony. Pewnie wtedy ona też będzie dla ciebie starą, nieciekawą i nieatrakcyjną nudziarą. Póki będziecie się starali, by być z sobą szczęśliwymi, to pewnie tacy będziecie (oczywiście starać się muszą OBIE strony). Szkoda tylko, że naprawdę szczęśliwych małżeństw (znacząca) mniejszość. Widocznie niewiele par potrafi zadbać o swój związek... Ale myślę, że przy odpowiedniej "pielęgnacji" małżeństwa, można spędzić naprawdę wspaniałe życie we dwoje :).
Jedyne, czego możesz się bać, to to, że twoje starania będą jednostronne. Ja też się tego boję... (co więcej- boję się nawet tego, że to ja będę tą "niestarającą się" osobą... chociaż mam nadzieję, że do tego nie dopuszczę)
napisał/a: Tep 2006-09-23 14:11
Marusia napisal(a):Zdarzają się żony, które po kilkunastu latach małżeństwa nazywają mężów idiotami. Ale nie uwzględniłeś żadnego powodu, dla którego tak robią.


Widzę, że zapomniałem napisać, że chodziło mi o te przypadki, w których ich mężowie na takie określenia nie zasługują. W takich sytuacjach to prawdę mówiąc nie ma dla mnie znaczenia powód, dla którego żona tak właśnie postępuje - uważam to za naganne i tyle.

Marusia napisal(a):Żona mówi mężowi, że jest idiotą. Ale, być może, ten mąż wcale się do niej lepiej nie odnosi? (...) wina leży po obu stronach. Prawdopodobnie brakuje już między nimi uczucia, a już na pewno nie szanują się tak jak dawniej.


W 100% się z Tobą zgadzam.

Uważam, że decyzja o małżeństwie jest nie tylko decyzją o tym, że będzie się z kimś wspólnie żyło, dzieliło radości i troski, wychowywało dzieci, etc., ale również że będzie się o tę osobę dbało i będzie się pracowało nad tym związkiem. Jeśli doszło do takiej sytuacji, jaką opisujesz, to znaczy, że obydwie strony (względnie jedna z nich) o tym zapomniały. I - nawiązując do tematu tego wątku - do małżeństwa to bynajmniej nie zachęca. Ani mężczyzn, ani kobiet.

Marusia napisal(a):Jeśli żona nazywa męża idiotą, a on na to nie reaguje, to nie jest idiotą, tylko ciamajdą (...)


Tak gwoli uzupełnienia - znam przynajmniej jedno małżeństwo (długi staż), w którym kobieta naprawdę jest idiotką (w mojej ocenie) - i żadne argumenty do niej nie docierają ze strony rozsądniejszego męża (*). W tym przypadku obowiązuje zasada "mądrzejszy głupszemu ustępuje" (chciałoby się od razu dodać - "i dlatego ten świat wygląda tak, jak wygląda").

Zgodzę się z Tobą w sytuacji, kiedy obydwie strony są w jakimś stopniu rozsądne i szanują się. Może się zdarzyć, że będzie akurat trochę gorzej, że życie będzie cięższe, że trochę zapomną o łączących ich więziach... Wtedy rzeczywiście - skoro tylko pojawią się takie oznaki, należy zdecydowanie zareagować. Odbyć poważną rozmowę, zastanowić się nad tym, co się dzieje i jak temu zaradzić. Lepiej zapobiegać poważniejszym kryzysom, niż z nich wychodzić (albo w nich tkwić).

(*) Rozmawiamy w temacie "dlaczego mężczyźni nie chcą się żenić" i stąd taki przykład. Znam również małżeństwo, w którym jest na odwrót - żona jest mądra, mąż głupi - i żadne argumenty do niego nie docierają.


Marusia napisal(a):To działa raczej w obie strony. Pewnie wtedy ona też będzie dla ciebie starą, nieciekawą i nieatrakcyjną nudziarą. Póki będziecie się starali, by być z sobą szczęśliwymi, to pewnie tacy będziecie (...)
Jedyne, czego możesz się bać, to to, że twoje starania będą jednostronne. Ja też się tego boję... (co więcej- boję się nawet tego, że to ja będę tą "niestarającą się" osobą... chociaż mam nadzieję, że do tego nie dopuszczę)


asia napisal(a):Każdy ma obawy. I nikt nie ma pewności. Pomyśl, że kobieta też będzie mniej atrakcyjna i być może mniej interesująca. (...) Pewności nigdy mieć nie bedziesz. (...) pozostaje nam tylko wierzyć, że my tym wyjątkiem będziemy


I to jest właśnie sedno problemu! Nie wiem, jak do tematu małżeństwa podchodzą inni mężczyźni (bo o panach mowa w tym wątku), ale dla mnie to jest główna obawa nr 2 (nr 1 to taka, czy moja wybranka nie okaże się być złą żoną). Czy po tych 5, 10, 20... latach małżeństwa ja będę dobrym mężem? Czy wciąż będę żonę kochał, szanował, czy wciąż będę dla niej najlepszym przyjacielem?

Jedyna możliwa odpowiedź brzmi: nie wiem. A to mnie do małżeństwa nie zachęca, bo skoro nie mam pewności, czy moja wybranka będzie dla mnie dobra (obawa nr 1), ani nawet że ja będę dobry dla niej (obawa nr 2), to mogłoby się wydawać, że rozsądną decyzją jest w ogóle rezygnacja z małżeństwa.

Tak się jednak składa, że od długiego już czasu (znacznie dłuższego, niż ten, od którego zdecydowałem się jednak na znalezienie drugiej połówki) staram się uważnie analizować błędy popełniane przez innych (w małżeństwach, w związkach) - i zastanawiać się, jak można ich unikać.

Jeśli więc chodzi o obawę nr 2 (że moja wybranka stanie się dla mnie nieatrakcyjna, nudna, etc.), to przyczyną tutaj jest (bardzo ogólnie to formułując) właśnie brak owej "pielęgnacji" małżeństwa, brak starań... Trzeba się więc nastawić na to, żeby tego błędu nie popełnić. I być konsekwentnym.
napisał/a: Marusia 2006-09-23 16:50
Tep, właśnie tak teraz pomyślałam- podchodzisz do tego zupełnie inaczej niż większość facetów (przynajmniej tych, którzy w ogóle dopuszczają do siebie myśl o małżeństwie- ale to już zupełnie inna sprawa). Inaczej, to znaczy:
Faceci (a przynajmniej znacząca większość, bo jak właśnie zauważyłam- nie wszyscy :D) najpierw poznają jakąś dziewczynę, zakochują się w niej, spędzają z nią kilka lat życia... A potem, jeśli kochają naprawdę i uważają, że ich dziewczyna jest wspaniała, pojawia się u nich myśl o małżeństwie. Zaczynają się zastanawiać: "jak moje wybrana sprawdzałaby się w roli żony i matki?", "czy moglibyśmy stworzyć szczęśliwą rodzinę?", "czy żadna z jej wad nie będzie na tyle uciążliwa, żeby można z nią było wytrzymać?" itp. I jeśli uznają, że ich wybranka "nadaje się" do zwiazku na całe życie, to proszą ją o rękę.

Ty natomiast (chyba dobrze zapamiętałam) jesteś jeszcze wolny, a już zastanawiasz się, czy twoja potencjalna dziewczyna będzie dobrą żoną za 20 lat... Tym sposobem możesz zniechęcić się do małżeństwa jeszcze w "przedbiegach" ;)
napisał/a: samsam 2006-09-24 10:33
Zgadzam się z Marusią.

A to, że mam krótki staż małżeński wcale nie oznacza, że mój stosunek do mojego męża zmieni się o tyle stopni, że będę miało go za głupka, idiotę itp.

Miłość to również jest szacunek.

Gdybym podchodziła do mojego związku, małżeństwa z myślą, że za kilkanaście lat nasza miłość może już nie będzie tak gorąca, albo mój mąż nie będzie już taki jak kiedyś.... to po cholerę brać ślub!!!!?????
napisał/a: ami1 2006-09-24 13:26
Tep po prostu trzeba czasami zaryzykować