Bono w spódnicy

Nowa płyta Annie Lennox – jeszcze nigdy tak wielu nie zrobiło z takim rozmachem tak niewiele.
/ 26.10.2007 12:07
To powyżej odnosi się do jednej piosenki – "Sing" – nagranej z niebywałą obsadą. Madonna, Celine Dion, Beth Orton, Shakira, Anastacia, Dido, Joss Stone i jeszcze kilka sławnych wokalistek w jednym utworze?

To coś w rodzaju rekordu Guinnessa na polu piosenki. Ale ilość – w tym wypadku liczba słynnych piosenkarek zaproszonych do współpracy przez Annie Lennox – nie przechodzi w jakość. A już na pewno nie w nową jakość.

Gwiazda duetu Eurythmics i autorka niezłych płyt solowych kierowała dotąd swoją karierą w sposób nienaganny, nigdy nie schodząc poniżej pewnej klasy wykonawczej, ale stopniowo rozcieńcza i kopiuje własne pomysły. I dryfuje w kierunku stylu bycia celebrytki, która niejako przy okazji wydaje płyty. Ostatnio więcej czasu poświęciła bowiem na podróże do Afryki i zbiórki charytatywne oraz kampanie na rzecz ofiar wirusa HIV. Jeśli dodamy do tego lekkie zagubienie twórcze, możemy w niej dostrzec damską wersję Bono.

Czwarta płyta w jej solowym dorobku to zarazem przejście spod skrzydeł Steve’a Lipsona do stajni producenckiej Glena Ballarda. Obaj to wielcy rozgrywający popowego rynku. Symboliczny jest tu fakt przejścia z brytyjskiego (Lipson) na amerykański (Ballard) sposób myślenia. Pełen rozmachu, ale bardziej szablonowy. Na poziomie tekstów to wciąż mocna, feministyczna i zaangażowana Annie Lennox, ale na muzycznym – biały soul w jej wykonaniu robi się anachroniczny, a jej głos wykorzystany w przesłodzonych nagraniach odarty został z wyrazistości. Spośród producentów piszących dla Lennox wybrałbym jeszcze innego – Dave’a Stewarta, z którym budowała nowoczesny pop w Eurythmics, nie potrzebując do tego tłumu znanych gości.

Annie Lennox, "Songs of Mass Destruction", RCA, 46’09”, 51,50 zł

Redakcja poleca

REKLAMA