Wesele w Sorrento - premiera filmowa

„Wesele w Sorrento” to film dla publiczności szukającej rozrywki. Da im przyjemność, nadzieję i przypomni, że nigdy nie wolno przestawać marzyć
30.01.2013 10:24
„A gdy się zejdą, raz i drugi, kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością, bardzo się męczą, męczą przez czas długi, co zrobić, co zrobić z tą miłością?”. Te słowa doskonale pasują do sytuacji w jakiej znaleźli się bohaterowie najnowszego filmu nagrodzonej Oscarem duńskiej reżyserki Susanne Bier. Na szczęście na bohaterów „Wesela w Sorrento” czeka los o wiele mniej gorzki, niż finał uczucia, o którym w tekście do „Czy te oczy mogą kłamać” pisała Agnieszka Osiecka. Choć Ida (Trine Dyrholm) i Philip (Pierce Brosnan) długo zmagają się z miłością, którą niespodziewanie zrzucił na nich przekorny los to w końcu przekonają się, że nigdy nie jest za późno na miłość i nowy początek.

„Wesele w Sorrento” to komedia romantyczna, która zawiera niezwykle celne spostrzeżenia na temat ludzkiej natury. Film nakręcony w pięknych plenerach: cytrusowy sad, okalający romantyczną willę Philipa; piękne wybrzeże. W takiej właśnie scenografii reżyserka osadza opowieść o naszych potrzebach, przyzwyczajeniach, słabościach. Ale także o naszych marzeniach, które nie gasną mimo doskwierającej często prozy życia. O potrzebie miłości, która nie zna granic. „Wesele...”  wyrasta znacznie ponad zwyczajny poziom komedii romantycznej; mądrze, ale przede wszystkim bezpretensjonalnie, z humorem i dystansem, mówi o sprawach najważniejszych. Reżyserka udowadnia, że można zrobić film uroczy, ale nieprzesłodzony. Wystylizowany i naturalny jednocześnie. Że atrakcyjni mogą być nie tylko młodzi bohaterowie o sylwetce rodem z reklamy fitness-clubu, ale też ci dorośli: nie do końca modni, nie znający sztuki podrywu, nie tak przebojowi, nie tak bezczelni. W filmie Bier, w przeciwieństwie do innych taśmowo produkowanych komedii romantycznych, spotykają się dojrzali, świadomi swych wad i zalet ludzie, a nie wymyślone przez natchnionych scenarzystów atrakcyjne figurki wycięte z kolorowego kartonu, nie mające za wiele wspólnego z rzeczywistością.

Główna bohaterka, Ida, jest pełną uroku blondynką po czterdziestce. Jest w niej łagodność, nieśmiałość i ufność, za którą życie nieustannie daje jej po łapach. Kobieta wygrała walkę z nowotworem piersi. Choć prognozy dotyczące jej zdrowia są bardzo optymistyczne to jej pewność siebie została poważnie nadszarpnięta. I właśnie w takim momencie Ida odkrywa, że zdradza ją mąż Leif (Kim Bodnia). Tymczasem za kilka dni, w pięknej willi na włoskim wybrzeżu, sakramentalne „tak” ma powiedzieć ich córka Astrid. Ida decyduje się pojechać na wesele sama. Na lotniskowym parkingu kobieta powoduje stłuczkę. Okazuje się, że samochód, w który uderzyła prowadzi Philip (Pierce Brosnan). Ten równie przystojny co nieprzyjemny mężczyzna jest... ojcem narzeczonego córki i właścicielem domu, w którym planowana jest uroczystość. Philip, odnoszący sukcesy biznesmen, był dotąd tak zapracowany, że pomimo związku ich dzieci, rodzicom nie udało się dotąd poznać. Po tak niefortunnym początku znajomości wspólny pobyt we Włoszech nie zapowiada się dobrze... Ida dość szybko orientuje się jednak, że arogancja i ostentacyjnie utrzymywany dystans to tylko mur obronny, który mężczyzna wzniósł, by chronić się przed światem. Przeżył stratę ukochanej osoby i ślad tej traumy do dziś nosi w sercu.

„Wesele w Sorrento” to propozycja reżyserki, która dla wielu kobiet na całym świecie może być wzorem. Bier od lat z sukcesem łączy pracę zawodową z życiem rodzinnym. Jest kobietą, która zrobiła karierę w męskim świecie, a do tego, mimo że pochodzi z Europy, udało jej się przebić do czołówki twórców, kręcących swoje filmy w Stanach. Pracuje z najlepszymi – na planie „Sereny”, swojej następnej produkcji, której amerykańska premiera przewidziana jest na ten rok, występują Jennifer Lawrence i Bradley Cooper, czyli para, która za swój występ w „Poradniku pozytywnego myślenia” nominowana została do Oscara i Złotych Globów. Bier w swojej twórczości nie unika trudnych tematów, a ze swojej kobiecej wrażliwości potrafiła uczynić atut. W „Weselu...”, choć reżyserka również dotyka tematów poważnych, czyni ten film lekkim, ważnym i wzruszającym. „Wesele w Sorrento” to komedia romantyczna, która nie przestaje być mądra. A to w tym gatunku rzecz absolutnie wyjątkowa.

Wielką siłą tego filmu jest obsada. Trine Dyrholm, znana z ciężkich, poważnych ról („Festen”) gra doświadczoną przez życie kobietę, która jest wycofana i nieśmiała, ale ma także w sobie zadziwiające pokłady pozytywnej energii, odwagi i wewnętrznej siły. Widzowie kibicują Idzie, która, choć bywa nieporadna, to natychmiast wzbudza sympatię. Z kolei grany przez Brosnana, Philip bliski jest wizerunkowo gentlemanowi w idealnie skrojonym fraku, z jakim kojarzony jest aktor. Przystojny mężczyzna sukcesu, wzbudzający zainteresowanie płci przeciwnej. Ale, choć męski i atrakcyjny, bohater skrojony jest według bardziej skomplikowanego wzoru. Jest w nim dystans do stereotypowej, nieskazitelnej wizji męskości na której często poprzestają komedie romantyczne. Jest w nim humor i wrażliwość. Zarówno Trine Dyrholm jak i Pierce Brosnan dostali role stojące w opozycji do ich ekranowej „marki”, ale taki zabieg tylko czyni ich kreacje ciekawszymi i uwiarygodnia przemianę, jaką przechodzą na ekranie ich postaci. A przede wszystkim bliżej im do prawdziwych ludzi.

„Wesele w Sorrento”, które wejdzie na ekrany polskich kin 1 lutego to film dla publiczności szukającej rozrywki, która, nie czyniąc zamachu na ich inteligencję, da im przyjemność, nadzieję i przypomni, że nigdy nie wolno przestawać marzyć.

Obejrzyj galerię kadrów z filmu:

Redakcja poleca

REKLAMA