"Jestem numerem cztery" - We-Dwoje.pl recenzuje

To idealny film dla widza, który nie przekroczył szesnastego roku życia, na dodatek rzadko chodzi do kina. Każdy inny będzie udręczony powielanymi jak przez kalkę motywami z filmów fantasy, na dodatek zagranymi przez drewnianych jak kłody aktorów. Podobno mają być kolejne części tego koszmaru. Litości!
/ 20.04.2011 07:00

To idealny film dla widza, który nie przekroczył szesnastego roku życia, na dodatek rzadko chodzi do kina. Każdy inny będzie udręczony powielanymi jak przez kalkę motywami z filmów fantasy, na dodatek zagranymi przez drewnianych jak kłody aktorów. Podobno mają być kolejne części tego koszmaru. Litości!

Ileż to już było tych historii o wybrańcach, na których polują całe armie? Tytułowy Numer Cztery to jeden z dziewięciu ocalałych z planety Lorien, która poległa pod inwazją okrutnych Maledorian. Jako iż ci są bardzo skrupulatni, przemierzają kolejne galaktyki aby całą dziewiątkę dobić. Kiedy ginie pierwsza trójka, pościg przenosi się na Ziemię, gdzie ukrywa się nasz bohater, coraz bardziej zresztą zmęczony koniecznością nieustającej ucieczki i zmian tożsamości. Tym bardziej, że właśnie poznał niejaką Sarę, a – jak to w filmie zapewniają nas kilkakrotnie – jak już jego rasa kocha, to kocha raz na całe życie…

Mimo ogromnej sympatii do filmów fantasy, przyznać muszę, że ten, nie dość że jest idiotyczny, to jeszcze idiotyczny jest okropnie. Idiotyczny jest scenariusz, bezsensownie powielający motywy z wszystkich najbardziej oklepanych filmów fantasy jakie powstały w ostatnim piętnastoleciu. Te patetyczne teksty, te lukrowane zdania! Nie pomaga też obsada, w 99% składająca się z drewnianych jak kłody aktorów. Grający główną rolę Alex Pettyfer, fakt iż urodziwy, pozbawiony jest wszelkiej mimiki, a jedyną emocją jaką widać na jego twarzy jest coś pomiędzy niezmiennym zamyśleniem a zadumą. Szkoda tylko na ten film Timothego Olyphanta, który wygląda trochę jakby wstydził się, że musi wygłaszać te bzdury, a przez większość filmu pozostaje zrezygnowany, być może decyzją że podpisał kontrakt na tę rolę.

Nieciekawa jest charakteryzacja, średnie są efekty. Wszystko zapożyczone jest z innych filmów, na dodatek wcale nie tych najlepszych. Ile razy można? Całość jest do bólu przewidywalna, niemalże od pierwszego wydarzenia można opowiedzieć kolejne. Kto lubi fantasy, a nie jest już nastolatkiem może poczuć się skrzywdzony, że przyszło mu to oglądać. Miejscami trochę szkoda, bo motyw kosmity zmieniającego tożsamość zaraz po tym, jak jego wyczyn trafia na youtube’a mógłby być naprawdę uroczym komentarzem do współczesnej mani wrzucania wszystkiego do sieci. To zresztą jedyny pozytywny aspekt tej absurdalnej i nudnej przygody filmowej. Jej ostatnia scena zapowiada ewidentny sequel, przyjdzie więc pewnie zapoznać nam się z kolejnymi przygodami uciekających Numerów. Jeśli w filmie nie zmieni się reżyser, scenarzysta i najlepiej aktorzy, to obawiam się, że nie będzie na co iść.

Fot. Filmweb

Redakcja poleca

REKLAMA