Polowanie na marzenia

Ekscentryczny, szalony, genialny... John Galliano jest szczęśliwy tylko wtedy, gdy wzbudza najsilniejsze uczucia: miłość lub nienawiść.
/ 06.05.2008 15:27
Jego ostatni pokaz zorganizowany z okazji 10-lecia pracy dla Diora był po raz kolejny wydarzeniem sezonu.

W modzie nie ma zasad, a jeśli nawet są, to moim zadaniem jest wszystkie przełamać – to jedna z maksym, które często powtarza ekscentryczny projektant John Galliano.


I rzeczywiście, nie ma dla niego świętości i tematów tabu. Swobodnie miesza style, w poszukiwaniu inspiracji wędruje przez stulecia i kontynenty, zamienia pokazy mody w oszałamiające spektakle teatralne. A wszystko po to, by zaszokować publiczność i udowodnić niedowiarkom, że moda może być prawdziwą sztuką.

Do ostatniej kolekcji Galliano przygotowywał się wyjątkowo starannie. Chciał, żeby była  ukoronowaniem jego 10-letniej pracy dla domu mody Christian Dior. Od dawna planował, że ten szczególny pokaz zorganizuje w oranżerii wersalskiego pałacu. Specjalnie na ten wieczór wymyślił długi na 130 metrów, śnieżnobiały wybieg. Już kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem pokazu na widowni zasiadło 1100 osób, wśród których znalazły się takie sławy, jak Sofia Coppola, Madonna, Charlize Theron, Monica Bellucci czy Juliette Binoche.

Kiedy na wybiegu pojawiły się modelki, przez widownię przebiegł dreszcz. Naomi Campbell, Linda Evangelista, Helena Christensen – modelki gwiazdy zaprezentowały 45 kreacji. Każda z sukien inspirowana była dziełem któregoś z ulubionych malarzy Diora. „Goya, Zurbaran, Monet, Rembrandt, Picasso – to ulubieni twórcy Christiana. Chciałem, żeby ten pokaz był pokłonem dla jego pasji. Moment, kiedy zostałem przyjęty do pracy dla stworzonego przez niego najlepszego domu mody na świecie, był jedną z najpiękniejszych chwil w moim życiu”, mówił potem Galliano.

Po skończonym show był bardzo z siebie dumny. I nic dziwnego. Udowodnił, że mimo blisko 25 lat spędzonych w branży ciągle jest jednym z najbardziej kreatywnych i odważnych projektantów w przemyśle modowym.

Droga do sukcesu
Wielki sukces ostatniego pokazu sprawił, że projektant, który raczej unika rozmów z prasą, teraz był bardziej rozmowny. Z rozbawieniem przypominał, jak w 1984 roku w Londynie zaprezentował swoją pierwszą kolekcję zatytułowaną „Les Incroyables” – niezwykłą fantazję na temat stylu rewolucji francuskiej. Wtedy okazało się, że ktoś taki jak on: ekscentryczny, pewny siebie, nieustępliwy w realizacji swoich wizji jest w świecie mody niezbędny. „Urodziłem się na Gibraltarze. W mojej rodzinie nie było nikogo, kto interesowałby się modą. Na szczęście i moja mama, i siostry nie uznawały mojej pasji za coś dziwacznego”. John już od najmłodszych lat silnie związany był z matką Hiszpanką. Potem, po latach, mówił, że to ona rozbudziła w nim zamiłowanie do ziół, kwiatów, hiszpańskich dywanów. Te zmysłowe doświadczenia przenosił do mody.

Kiedy Galliano miał kilka lat, jego ojciec, hydraulik, dostał propozycję pracy w Londynie. Cała rodzina wyprowadziła się do Wielkiej Brytanii. Po szkole średniej John zakomunikował rodzicom, że wybiera się na prestiżowe studia dla projektantów do St. Martin’s School of Arts. „W tej szkole otworzyła mi się głowa. Nagle zobaczyłem ludzi podobnych do mnie. Miałem poczucie, że w końcu mogę poświęcić się temu, co naprawdę kocham”. Galliano był tak bardzo zachwycony tematem swoich studiów, że aby go wystarczająco zgłębić, każdą chwilę spędzał w bibliotece, a nocami zapamiętale szkicował. Już trzy lata po ukończeniu szkoły zdobył tytuł Brytyjskiego Projektanta Roku. W 1990 roku doszedł jednak do wniosku, że sprawdzić się jako projektant może tylko w Paryżu – mieście, w którym tworzą najlepsi. „Moja kariera przypomina trochę sen. Bo tylko w marzeniach sennych można liczyć na to, że zaraz na początku zawodowej drogi dane nam będzie spotkać ludzi, którzy tak bardzo w nas uwierzą”, opowiada dziś Galliano.

Pierwszą wpływową osobą, która postanowiła mu pomóc, była Anna Wintour, szefowa amerykańskiej edycji „Vogue’a”. To ona pomogła mu zorganizować pierwszą kolekcję haute couture i do udziału w pokazie nieznanego jeszcze wówczas projektanta zaprosiła Naomi Campbell i Kate Moss. Galliano był zachwycony i przerażony jednocześnie. Wiedział, że to dla niego wielka szansa, ale brakowało mu czasu, żeby do pokazu przygotować się tak perfekcyjnie, jak pragnął. W końcu zdecydował, że pokaże tylko 17 kreacji, wszystkie w czerni. Kolekcja okazała się olbrzymim sukcesem. Galliano zainteresował się wówczas jeden z najbardziej wpływowych ludzi mody, Bernard Arnault, szef koncernu LVMH (Louis Vuitton Moet Hennessy). To on zdecydował, aby w 1995 roku Galliano objął stanowisko dyrektora artystycznego Givenchy. Niedługo jednak sprawował tę funkcję. Kilka miesięcy potem przeniósł się do prestiżowego domu mody Dior. Dziś mówi, że to wtedy tak naprawdę po raz pierwszy poczuł, że odniósł sukces.

Żyć tu i teraz
„Od początku miałem świadomość, że zostałem przyjęty do Diora, aby wprowadzić tę firmę w XXI wiek. Zaplanowałem, że powoli zaczniemy wycofywać klasyczne garsonki i równie powoli zaprezentujemy nowe trendy. Wkrótce w firmie zacząłem zajmować się także reklamą i wreszcie objąłem nadzór nad wizerunkiem butików Diora. I dopiero wtedy wszystko zaczęło idealnie współgrać”, opowiada Galliano. Oszałamiająca kariera przekonała do Galliano nawet najbardziej konserwatywne gwiazdy. Nicole Kidman i Cate Blanchett tylko u niego zamawiają kreacje na najważniejsze gale filmowe. „Od niedawna ubieram także Sofię Coppolę. Nie mogłem jej odmówić”, dodaje projektant.
Prawdziwą muzą Galliano jest jednak Charlize Theron, która według niego jest uosobieniem kobiecości. „Uwielbiam tworzyć dla takich kobiet, jak ona: silnych, z poczuciem własnej wartości i niesłychanie zmysłowych”. Aktorka za to opowiada, że najwspanialszym momentem w pracy z Galliano jest chwila, kiedy ten po upięciu kreacji wypowiada swoje ulubione słowo: „major”, czyli wielki. Wtedy wiadomo, że jest zadowolony z efektu. Sam projektant przyznaje, że praca jest największym motorem jego życia. „Nie ma chwili, żebym nie projektował. Robię to wszędzie: w kąpieli, w łóżku, w pociągu, w samolocie. Nie rysuję tylko przy biurku”. Teraz największym marzeniem Galliano jest to, aby nigdy nie stać się projektantem dojrzałym, bo to będzie jak śmierć. No i żeby nigdy nie przestać być tak dobrym, jak teraz. „Kiedy patrzę w lustro, widzę łowcę marzeń. Pragnę nim pozostać jeszcze długo, dlatego narzuciłem sobie reżim. Przestałem pić, palić, mało sypiać. Zacząłem chodzić na siłownię po to tylko, aby mieć siłę do tworzenia. Bez sztuki bym umarł”.

Ten rok, tak szczęśliwy dla Galliano pod względem zawodowym, okazał się mało radosny jeśli chodzi o jego życie prywatne. W kwietniu zmarł najwierniejszy przyjaciel projektanta i jego współpracownik Steven Robins. Galliano poznał go w szkole, kiedy miał zaledwie 18 lat. Od tego czasu byli nierozłączni. „Steven nauczył mnie tego, co znaczy prawdziwa przyjaźń, lojalność i oddanie. Oddałbym wszystko, żeby ożył”. W jednym z wywiadów Galliano powiedział, że śmierć Stevena na zawsze go zmieniła. Nie ma już żadnych planów ani marzeń osobistych. Chce tylko tworzyć. „Wiem, że kolejne lata będę musiał spędzić bez niego. Nie ma więc znaczenia, gdzie będę mieszkał i co będę jadł. Najważniejsze będzie to, co będę tworzył. Wszystkie przyszłe kolekcje będę dedykował Stevenowi”.

Iza Bartosz

Redakcja poleca

REKLAMA