Śliczne, elegancko ubrane i zawsze grzeczne - książę George i księżniczka Charlotte to najlepsza reklama brytyjskiej rodziny królewskiej. Trzylatek uprzejmie gawędzi z prezydentem Barackiem Obamą, cierpliwie obserwuje defiladę z okazji urodzin prababci Elżbiety, a potem wytrenowanym gestem pozdrawia poddanych.
Jego półtoraroczna siostra rozsyła w tym czasie uśmiechy, od których miękną serca najbardziej zatwardziałych przeciwników monarchii. Dłubanie w nosie? Wycie i teatralne szlochy? Atak histerii z rzucaniem się na ziemię? Nic z tego. W przypadku tego rodzeństwa nie ma mowy nawet o zwykłym publicznym marudzeniu. George i Charlotte wyglądają na dzieci idealne. Miliony udręczonych i nieprzytomnych z niewyspania matek nie może w to uwierzyć. No bo czy Kate i Williamowi naprawdę trafiły się takie anioły? Nie. Książęca para wierzy, że w wychowaniu dzieci najważniejsze są ZASADY.
Charlotte to czysta radość i dar niebios - zachwyca się William. Kate twierdzi, że jej córeczka sprawiać wrażenie słodkiej i uroczej, ale zaczęła już pokazywać „zadziorną naturę”.
Zasada numer 1 - bliskość
Kate i William jeszcze przed narodzinami małego George’a zapowiadali, że nie zamierzają zatrudniać sztabu niań, tylko zajmą się swoim dzieckiem sami. Nie chcieli, by po domu kręcili im się obcy ludzie. Podziękowali nawet położnej!
„Jestem bardzo skoncentrowany na roli ojca. Traktuję moje obowiązki bardzo serio” - deklarował przejęty William.
Po narodzinach syna wziął sześć tygodni urlopu i uczył się przewijania i kąpania noworodka. Robił to z zaangażowaniem godnym przyszłego króla. Pod czujmy okiem teściowej Carole Middleton, która przez pierwsze miesiące pomagała młodym rodzicom zajmować się „royal baby”.
„Jesteśmy trochę wykończeni. George nie chce spać i to jest problem. Jest małym gagatkiem” - skarżył się potem dziennikarzom.
Po jakimś czasie odkrył, że małego usypia szum odkręconego kranu! Sztuczka sprawdziła się też przy jego młodszej siostrze. Hektolitry wody nie poszły na marne. I mały książę, i mała księżniczka przed skończeniem sześciu miesięcy zasypiali samodzielnie.
500+ zachęciło do macierzyństwa po trzydziestce?
Dla ich rodziców poranki i wieczory z dziećmi są święte. Kate jest mamą „na cały etat” (choć czasem wyskoczy na godzinę czy dwie przeciąć jakąś wstęgę). William po pracy – jest pilotem śmigłowca ratunkowego – od razu pędzi do domu, by rozstawić z synem kolejkę.
„William i George są niesamowicie blisko, widać, że są do siebie bardzo przywiązani” - potwierdza Emily Nash, dziennikarka, która towarzyszyła im w podróżach.
Cały świat mógł przekonać się o tym choćby podczas obchodów 90. urodzin królowej. Gdy królewska rodzina stała na balkonie i podziwiała paradę wojskową, William przykucnął przy synku i coś mu pokazywał. Oburzona królowa syknęła na niego „Wstań!”. Elżbieta II, dla której etykieta to świętość, najwyraźniej nie może Williama zrozumieć. Ona traktowała swoje dzieci chłodno. Złośliwi do dziś opowiadają anegdotę, że kiedyś, gdy wróciła z miesięcznej zagranicznej podróży, zobaczyła się ze swoim synem, małym Karolem, dopiero po kilku dniach. Gdy nadrobiła zaległości z korespondencji.
fot. ONS.pl
Zasada numer 2 - konsekwencja
Myślicie, że William trzyma swoje dzieci silną ręką? To pozory. W tej rodzinie rządzi Kate. „Little Miss Perfect”, jak nazywają ją media, sprawia wrażenie delikatnej i nieśmiałej, ale w rzeczywistości to kobieta z żelaza. Przyszły król ufa jej bezgranicznie.
„Uważa, że Kate wyniosła z domu dobre wartości i myśli, że jej wizja rodziny królewskiej na miarę XXI wieku ma sens” - uważa Tom Sykes, ekspert do spraw brytyjskiej monarchii.
Kate, absolwentka historii sztuki, nigdy nie ukrywała, że własne dzieci chce wychować według zasady, którą kierowali się jej rodzice: „Kochaj i wymagaj”. Twierdzi, że George i Charlotte, zanim staną się wyjątkowi, muszą „nauczyć się być zwyczajni”. Dlatego rozpieszcza je tylko od święta. Na co dzień życiem maluchów rządzi nudna rutyna. Ich pory posiłków, drzemek i kąpieli są brane pod uwagę przy układaniu planu oficjalnych wizyt rodziców. Ponoć księżna bardzo niechętnie zgadza się na ustępstwa w tej sprawie. Twierdzi, że wybite z rytmu dzieci stają się drażliwe i niespokojne. Chaos szkodzi zwłaszcza Georgowi, który wszedł ostatnio w fazę buntu i łatwo wpada w złość.
Chciała nakarmić piersią dziecko w restauracji i odesłano ją do toalety. Pozwała właściciela.
Kate, która przeczytała wszystkie modne poradniki na temat wychowania dzieci, jest ponoć mistrzynią w pacyfikowaniu histeryka.
„Płacz nie robi na niej wrażenia” - zdradza osoba z otoczenia pałacu. Mama daje synkowi jedno ostrzeżenie, a gdy ten nie posłucha, nieodwołalnie kończy zabawę. Kiedy George wyrywa zabawkę siostrze albo zaczyna dręczyć psa, zostaje odesłany do drugiego pokoju „aby się uspokoił”. Na pocieszenie może zabrać ulubioną przytulankę. A gdy marudzi przy jedzeniu – żegna się z posiłkiem. Brzmi strasznie?
Ale działa! Kate i William pilnują też, żeby dzieci zawsze sprzątały po zabawie i pomagały im na przykład w opróżnianiu zmywarki czy nakrywaniu do stołu. Dbają, by nie były przestymulowane zabawkami (choć Williamowi kiedyś wyrwało się, że ulubioną zabawką Georgea jest iPad) i hałasem. Na wyciszenie czytają książeczki, puszczają muzykę relaksacyjną, robią uspokajający masaż. A gdy i to nie pomaga? Wzywają na pomoc... nianię. Tak, tak, w końcu musieli ją zatrudnić :)
Fot. ONS.pl
Zasada numer 3 - profesjonalizm
Maria Teresa Turrion Borrallo. To ona, po Kate i Williamie, zna najlepiej małego księcia i jego siostrę. Jak 45-letnia Hiszpanka trafiła do rodziny? Gdy książę George miał 6 miesięcy, dla wszystkich stało się jasne, że jego mama musi wrócić do „obowiązków zawodowych”. Babcia, Carole Middleton, choć chętna do stałego zajmowania się wnukiem, nie została zaakceptowana przez królową (jako osoba spoza dworu mogłaby mieć zbyt duży wpływ na kształtowanie osobowości przyszłego króla). Kate i William zwrócili się więc do Norland College w Bath - słynnej elitarnej szkoły dla niań. Opiekunki, które mają dyplom tej ponadstuletniej placówki pracują w rodzinach arystokratów i milionerów. W ciągu trzyletniej nauki uczą się wszystkiego, co może przydać się zajmowaniu się małym VIP-em, w tym sztuk walki, prowadzenia samochodu w trudnych warunkach (jak ucieczka przed porywaczami lub paparazzi) czy manewrowania wielkim, popularnym wśród elit, wózkiem Silver Cross.
Wielostopniowy casting na królewską opiekunkę wygrała właśnie Maria Borrallo. Panna, która w szkole miała przezwisko „Święta”. Na Williamie zrobiła wrażenie czarnym pasem w taekwondo. Na Kate – spokojną pewnością siebie, za którą stoi 20 lat doświadczenia w ujarzmianiu rozkapryszonych pociech bogaczy. Panie natychmiast znalazły wspólny język.
Choć rzecznik Pałacu Kensington tego nie potwierdza, prawdopodobnie obie są zwolenniczkami metod wychowawczych Giny Ford. Ta angielska pielęgniarka w swoich poradnikach zachęca młodych rodziców do konsekwentnego przestrzegania zasad. Przekonuje że, nic tak dobrze nie wpływa na zachowanie dziecka jak stabilny domowy rytm. I czujność. Gdy podczas publicznych sytuacji George lub Charlotta zaczynają się wiercić, niania natychmiast zabiera ich na stronę. Wie, że ich znudzona mina po kwadransie może zamienić się w dyplomatyczną katastrofę. Maria Borallo, choć wygląda jak surowsza wersja Marry Poppins, na szczęście ma też poczucie humoru. To ona namówiła ostatnio George’a, żeby pokazał fotoreporterom język.
Zasada numer 4 - normalność
„Chciałbym, żeby moje dzieci miały normalne dzieciństwo” - zapowiadał książę William tuż po ślubie z Kate.
Szlak przetarła mu matka. Księżna Diana robiła wszystko, by jej synowie nie dorastali w złotej klatce: bywała z nimi w londyńskich parkach, odwiedzała wesołe miasteczko czy McDonalda, a nawet strzygła ich u zwykłego fryzjera w pobliżu pałacu Kensington. Ale przez 30 lat sporo się zmieniło. Gdyby Diana wyszłaby dziś z małym Willlem na spacer wokół Pałacu Buckingham, paparazzi zablokowaliby ruch w promieniu kilku kilometrów!
A paparazzi? Trudno w to uwierzyć, ale omijają Anmer Hall wielkim łukiem. Nie wspinają się też na drzewa przed przedszkolem Montessorii, do którego chodzi mały książę, nie przekupują sprzedawców waty cukrowej i dostawców mleka.
William i Kate jeszcze przed ślubem postanowili więc, że dla dobra dzieci wyprowadzą się z Londynu. Okazały Pałac Kensington zamienili na Anmer Hall – XVIII-wieczną posiadłość w hrabstwie Norfolk, którą książę dostał na 30. urodziny od babci, królowej Elżbiety. Remont w 10-pokojowej rezydencji trwał dwa lata i pochłonął 1,5 miliona funtów. Ale było warto. Bo Anmer Hall, oprócz wygody, zapewnia książęcej rodzinie swobodę i prywatność. Droga wiodąca do posiadłości została przebudowana i obsadzona drzewami, tak żeby brykające po parku dzieci nie były widoczne z drogi głównej. Zresztą i tak mało kto nią jeździ, bo w okolicy mieszka mniej niż 100 osób. Wszystkie są oczywiście do bólu lojalne wobec ważnych sąsiadów. Nikt nie robi sensacji, gdy Kate i William wraz z dziećmi pojawiają się w kościele, u fryzjera albo w restauracji. A paparazzi? Trudno w to uwierzyć, ale omijają Anmer Hall wielkim łukiem. Nie wspinają się też na drzewa przed przedszkolem Montessorii, do którego chodzi mały książę, nie przekupują sprzedawców waty cukrowej i dostawców mleka. To efekt niepisanej umowy, jaką książęca para zawarła z prasą: „My wam dajemy tytuł, a wy nam przestrzeń do życia”. Kate kilka godzin (!) po porodzie udziela więc wywiadów dziennikarzom z całego świata, bo w zamian za to gazety nie publikują nieautoryzowanych zdjęć jej dzieci. George i Charlotta mogą żyć jak ich rówieśnicy. Prawie. Bo, jak napisała w swoich pamiętnikach Marion Crawford, niania królowej Elżbiety, „jedynym naprawdę prywatnym okresem życia członka rodziny królewskie jest czas spędzony w łonie matki”.
Więcej inspirujących historii nie tylko królewskiego dworu.