Tak płynie życie na wodzie. Reportaż z Kambodży

Tu nikt nie wpadnie na pomysł, żeby iść do domu. Nie można nawet zaprowadzić kogoś na komisariat. W kambodżańskiej wiosce rybackiej Kampong Phluk do każdego z tych miejsc trzeba dopłynąć.
/ 21.07.2017 10:00

Jeszcze jeden manewr między zaparkowanymi łodziami i ta, w której siedzę wyjdzie na prostą. Śniady chłopak za sterami wrzuca wsteczny. Hamuje, biegnie na tył łajby, a potem chwyta z dachu wielki drągal. Odpycha się nim od mielizn, które są blisko brzegu. Po chwili przerzuca ten kawał kija nad moją osłoniętą dachem głową i powtarza odpychanie, ale tym razem z dziobu. Woda w kolorze kawy z mlekiem obija się o burtę. Teraz chłopak może już odpalić silnik i zacząć swobodniej sterować, aby wypłynąć z tego wąskiego gardła.

Seul do niedawna był kierunkiem dla koneserów azjatyckich podróży. Ale to się zmieniło! Dlaczego warto tam polecieć?

Jedna z małych łodzi wiosłowych, którą mijamy, jest wypełniona po brzegi leżącymi w lodzie sardynkami. Inne łajby są takie same jak ta, w której siedzę – upstrzone odpryskującą już gdzieniegdzie niebieską, czerwoną i białą farbą. Uzbrojono je w kilka rzędów krzeseł, na które ktoś rzucił kapoki. Stopień zużycia materiału świadczy o tym, że ruch w interesie jest duży. Większość łajb kołysze się delikatnie, są przycumowane do brzegu, porzucone przez swoich kapitanów, którzy na lądzie werbują turystów. „Twenty dollars, twenty dollars” – jeszcze słyszę w głowie ich cennik. Pojedyncze łodzie wypełnione ludźmi mkną przed nami, przybliżając się do oddalonego o kilka kilometrów celu, pływającej wioski Kampong Phluk. Jej nazwa w tłumaczeniu na polski oznacza Przystań Kłów. Mamy dotrzeć tam za dwa kwadranse.

Zapraszamy na niezwykła wycieczkę!

Redakcja poleca

REKLAMA