Po Facebooku krąży reklama kliniki leczenia niepłodności. Konkretniej: programu in vitro. Promocja 9300 złotych. I zachęta dla par. Pod spodem hejt. „To hodowla, żenada”. „Adoptujcie”, „Obrzydliwe, jak można tak pisać o cudzie, jakim jest narodzenie dziecka”. A kto z tych hejtujących latami starał się o dziecko? No proszę, zgłoście się.
Reklama rzeczywiście jest specyficzna. Zgłoście się, teraz taniej. Z drugiej strony, czy taka reklama byłaby potrzebna, gdybyśmy żyli w normalnym kraju gdzie in vitro, przynajmniej w części, jest finansowane przez państwo?
Kto w Polsce wie, ile kosztuje staranie się o dziecko? Może wie Paulina, która pod linkiem kliniki niepłodności pisze: „To absurd, aby płacić za dziecko. I to jeszcze z próbówki?”.
Tak, są wśród nas farciarze, pary, którym udaje się zajść w ciążę za pierwszym, drugim, piątym razem. Normalnie życzyłabym im szczęścia, gratulowała. Ale niektórym „fart” w dziedzinie prokreacji odbiera zdolność empatii.
Dzieci z in vitro cierpią na „ syndrom ocaleńca”. Osoby poczęte w ten sposób nie mogą sobie poradzić ze świadomością, że rodzice zabili jego brata lubi siostrę, in vitro odczłowiecza, my politycy nie powinniśmy brać udziału w zabijaniu dzieci. To tylko niektóre z wypowiedzi osób publicznych, polityków na temat in vitro. Gdyby głupota mogła latać... niestety, nie lata. Przemawia w mediach. Przykre.
W sobotni poranek stoję w klinice leczenia niepłodności. Jestem tu z 27- letnią (!) kuzynką, która od dwóch lat stara się o dziecko. Teraz dostaje zastrzyki stymulujące. Zastrzyki w brzuch, bardzo bolesne. Tylko tak jej jajniki zaczną pracować.
„A co, jeśli poronię?”. Kiedy najlepiej poinformować innych o tym, że jesteś w ciąży
Klinika mieści się w centrum Warszawy, gdzie o siódmej rano w sobotę widać niedobitki imprezowiczów. Ktoś dopija wino, ktoś raczy się pierwszą kawą, bo jakoś trzeba dostać się do domu. Tym bardziej jestem w szoku tym, co widzę w klinice niepłodności. Bo tu jest pełno młodych ludzi, którzy właśnie powinni wracać z imprezy.
Nie, drodzy przeciwnicy in vitro, nie ma tu kobiet koło czterdziestki, które właśnie uświadomiły sobie, że chcą być matkami. Bo wcześniej wolały robić kariery albo prowadzić imprezowe życie, bez zobowiązań.
Jest za to mnóstwo kobiet przed trzydziestką. I pełno mężczyzn przed trzydziestką, z modnie obciętymi brodami, którzy mogliby pozować w reklamach, a są tu, bo a.) sami się badają i leczą, b.) wspierają swoje partnerki.
Dawno nie widziałam, żeby ludzie dawali sobie tyle czułości, co w tej nieszczęsnej klinice, o której przeciwnicy in vitro mówią: „Takiego uprzedmiotowienie mężczyzny nie widziałam nigdzie. Nie mówią o tym, bo się wstydzą. Wymuszony onanizm, zmuszanie do oglądania pornograficznych obrazów. Koszmar”.
Tu można zobaczyć, jak pary potrafią się wspierać. Już o siódmej rano, w sobotę.
Wszyscy zostawiają w tych klinikach ogromne pieniądze. Badają hormony (prywatnie kosztuje to około 700 zł), robią sobie USG (średnio 200- 300 złotych), konsultują. I uprawiają seks na zawołanie. Czy to jest ich widzimisię? Nie, chcą mieć dziecko, rodzinę. Tak samo jak ma ją Paulina krytykująca in vitro, Anna, Beata, czy polityk X,. który ma dziewiątkę dzieci. Ot tak, bo ma szczęście.
Rozumiem, że w takich sytuacjach łatwo mówić:
• adoptujcie (jakby to było takie proste, śmiać się można tylko z tego, jaki to brak wiedzy)
• pogódźcie się z losem
Ludzie, gdzie wy wszyscy macie empatię? Nie chcecie in vitro, nie róbcie go. Chcecie adoptować, adoptujcie. Uważacie, że to obrzydliwe tak reklamować in vitro, wyłączcie te reklamy na Facebooku. To nie jest trudne! Albo przez chwilę posłuchajcie historii wokół was. O kobiecie, która nie może skupić się na pracy, bo jest non stop na hormonach i żyje od miesiączki do miesiączki, której pojawienie się przepłakuje.
O kumplu, który od lat walczy z żoną o dziecko. Biegają od lekarzy do lekarzy. Często nawet tych historii nie znacie, bo ludzie nie potrafią i nie chcą o nich opowiadać. Być może są to pary, których ktoś nieustannie pyta: „a kiedy wy?”, „nie odkładajcie na później”, „a córka sąsiadki to ma już trójkę”.
Wszyscy (prawie) poza tym mamy internet. Mnóstwo jest forów, stron gdzie kobiety wzajemnie wspierają się w walce o dziecko, konsultują wyniki badań, doszukują się objawów ciąży, a potem wspólnie opłakują porażkę albo cieszą się z sukcesu. To są często lata walki, i tysiące kobiet, par, które mają taki problem. Czy naprawdę tak trudno tego nie komentować, jeśli nie jest się osobą zainteresowaną staraniem o dziecko?
Co zrobimy, gdy zabraknie w Polsce lekarzy i pielęgniarek?