Sylwester był miły, Nowy Rok tak samo, a pierwszy wieczór 2018 roku to już w ogóle mistrzostwo świata. Stało się więc to, co miało się stać – było super, spontanicznie i radośnie. I bez zabezpieczenia.
O drugiej w nocy nagle wyrwało ze snu dziwne przeczucie: otworzyłam kalendarz i… Jak to możliwe, że poniedziałek sprzed dwóch tygodni okazał się piątkiem, że od ostatniej miesiączki nie minęło dwadzieścia dni, tylko marnych szesnaście i że noworoczny seks z mężem, który miał być taką miłą wróżbą na cały 2018 rok, może skończyć się ciążą?
Jako że do rana nie zmrużyłam już oka, to przed 8:00 miałam na kartce już pięć mocnych numerów telefonów do klinik i przychodni. W państwowej nikt nie odbierał. W pierwszej prywatnej ginekolog był jeszcze na nartach. W drugiej, owszem, był wolny termin, ale na piątego. W trzeciej też nikt nie odbierał. Czwartego nie zdążyłam wstukać, bo musiałam wyjść do pracy.
Dodzwoniłam się w autobusie:
„Dzień dobry, nazywam się tak i tak, chciałabym umówić się do ginekologa. Tak, koniecznie na dziś. Tak, jak najszybciej. Tak, świetnie, na 11:30. Ale halo, halo, proszę pani chciałabym jeszcze tylko spytać, czy lekarz nie przestrzega klauzuli sumienia, (pan z siedzenia naprzeciwko podniósł głowę), bo wizyta (szepczę w kaptur, bo pan patrzy) będzie w sprawie antykoncepcji awaryjnej”.
Pan naprzeciwko uniósł brwi i oczywiście osiągnął to, o co mu chodziło – aż mnie coś w brzuchu ścisnęło z zawstydzenia!
Dlaczego o kobietach decydują politycy? Czyli o pigułce "dzień po" słów kilka
Tamten wstyd z autobusu pojechał ze mną do pracy („Muszę wyskoczyć na godzinkę. Nie, nic ważnego: dentysta”), wszedł ze mną do kliniki („Mam umówioną wizytę, ale jeszcze raz chcę się upewnić, czy pani doktor na pewno nie przestrzega klauzuli…”), wcisnął się ze mną do gabinetu („Chciałabym prosić o receptę…”) i w końcu warknął do mojego męża, że skoro w tamtej miłej sytuacji było nas dwoje, to teraz, w tej mniej miłej nie powinno być inaczej. Ja już swoje załatwiłam, więc on ma iść do apteki, bo to dla mnie jednak już za dużo: stać w kolejce i układać sobie w głowie co powiem i zrobię, gdy z kolei farmaceuta powoła się na swoją klauzulę.
Poszedł i w końcu kupił, a ja, kiedy już ją połknęłam, uświadomiłam sobie, co się przez dwa ostatnie lata zmieniło.
Nie, to nie jest kolejny tekst o tym, że w całej Europie (poza Rosją, Albanią i Węgrami) pigułkę „po” kupisz bez recepty w każdej aptece, bez telefonów, szukania ginekologa po całym mieście i upewniania się w recepcji co do klauzuli lekarza.
To tekst o tym, że przez to ciągłe słuchanie o tym, że antykoncepcja awaryjna to już prawie (albo i bez tego prawie) dzieciobójstwo, ja sama się zmieniłam.
To we mnie pojawiło się uczucie wstydu i to ja się zaczęłam bać już nie tego, że po pigułce będzie mi niedobrze, ale tego, że pan w autobusie mnie źle osądzi, że lekarz albo farmaceuta odmówi mi wydania pigułki albo że pani z kolejki w aptece głośno skomentuje mój zakup pigułki, do której przecież mam prawo i która jest w stu procentach legalna!
I kiedy tak siedziałam w tym samochodzie i popijałam pigułkę wodą, uświadomiłam sobie, że chociaż antykoncepcja awaryjna, tak samo jak żadna inna antykoncepcja, nie jest powodem do wstydu – to jeśli ktoś będzie nam wmawiać, że jest, to wcześniej czy później w to uwierzymy. A może nawet już to się stało?
Lekarz z Medicover odmówił przepisania antykoncepcji. Powód? Sumienie…