Siostra Małgorzata Chmielewska: Trudno być świętą

Siostra Małgorzata Chmielewska fot. Piotr Małecki
Mówi głośno, co sądzi: o aferze z krzyżem, o in vitro i celibacie. Siostra Małgorzata jest jedyna w swoim rodzaju. Także dlatego, że kilkoro dzieci mówi do niej: „mamo”.
/ 19.11.2010 12:41
Siostra Małgorzata Chmielewska fot. Piotr Małecki
– Siostra matką, jak to pojąć?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Któregoś dnia stanęły przede mną dzieci, których nikt nie chciał. Artur 20 lat temu został porzucony. Można go było oddać do domu dziecka. Albo zatrzymać. Miał niespełna trzy lata. Co miałam robić...

– Wiedziała Siostra, że ma autyzm?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Wtedy jeszcze nie rozpoznano choroby. Strach pomyśleć, co stałoby się z nim w domu dziecka. Decyzja była trudna, ale podjęliśmy ją ze wszystkimi mieszkańcami naszego ośrodka. A kolejna trójka dzieci po prostu się pojawiła.

– Nie lubi Siostra tej instytucji?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Nie lubię. To zgroza. Plama na honorze naszego społeczeństwa.

– I dlatego zdecydowała się Siostra na adopcję?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
To nie była adopcja. Jestem rodziną zastępczą dla moich dzieci. Dla mnie ta decyzja wiązała się z wielkimi zmianami i wyrzeczeniami. Przez wiele lat mieszkaliśmy w rozwalającej się chałupie. Spałam z Arturem w jednym pokoiku na piętrowym łóżku. Artur ma padaczkę i w nocy zawsze ktoś musi przy nim być. A w drugiej klitce mieszkało rodzeństwo: Jaś z Melindą. W sumie przez 12 lat przewinęło się przez mój dom 12 dzieci.

– Wszystkie Siostry?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Nie. Ale musiałam się nimi zająć.

– Siostra jest wyjątkowa. Nie znam innej, która jest matką.
Siostra Małgorzata Chmielewska:
W naszej wspólnocie w Peru jest ksiądz, który został przybranym ojcem dla 40 chłopców. Wszyscy to dzieci ulicy, które tam są traktowane jak szczury. Wybudował dla nich sierociniec. A mógł się otrząsnąć i pójść dalej.

– Dlaczego Siostra się nie otrząsnęła?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Nie można być świnią. Nie można głosić pięknych haseł, a jednocześnie wywalać dziecko do przytułku.

– Na pewno taki wybór budził zaskoczenie. Czy musiała Siostra pytać Kościół o pozwolenie?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Gdyby wierni zaczęli pytać biskupów, czy im wolno zrobić coś dobrego, biskupi by zwariowali.

– Pytam, bo nie znam zasad waszej wspólnoty.
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Nasza wspólnota to nie klasyczne zgromadzenie kościelne. W normalnym zakonie siostrze trudno byłoby wychowywać dziecko, skoro ma klauzurę, miejsce, gdzie mogą przebywać tylko siostry. Nasza wspólnota składa się z osób takich jak ja, które wybierają życie konsekrowane w celibacie. Ale również z rodzin. A przy tym wszyscy żyjemy razem z ludźmi ubogimi. Kaplica to najważniejsze dla nas miejsce. Ale nie bujamy w obłokach. Ciężko pracujemy, żeby pomóc wrócić im do życia społecznego. Dlatego miałam podwójnie trudno. Z jednej strony dzieci, z drugiej ludzie, którzy szukali pomocy. Musiałam robić na dwa etaty. A w dodatku, jako samotna matka, musiałam robić też za ojca. Jak rozmawiałam z synem, to często mówiłam: „Teraz mówię jak ojciec...”.

– Czyli?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Jako ojciec udzielałam mu reprymendy. A jako matka mówiłam: „A tu, synku, masz na lody...”.

– Ale czy nie było tak, że Siostra...
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Potrzebowała mieć dzieci? Nie. Dziękuję bardzo. Ludzie czasem mówią, że siostra wzięła, żeby było jej przyjemnie albo żeby kto miał się nią na starość zajmować. Otóż z góry mówię, że nie liczę na to.


– Nigdy Siostra nie chciała mieć własnego? Urodzić?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Jeżeli wybrałam takie życie, to świadomie z pewnych rzeczy zrezygnowałam. Macierzyństwo można realizować na milion sposobów. Wypełniać je można w każdym miejscu, gdzie nas Pan Bóg postawi. Ksiądz może być ojcem duchowym. A ja dobrze przemyślałam sobie to, że nie oddam tych dzieci do domu dziecka. I nie chodziło o moje niewyżyte uczucia macierzyńskie.

– Wiele kobiet tak chce mieć dzieci, że decyduje się na zabieg in vitro...
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Mój stosunek do życia jest klarowny. Każde życie ludzkie ma nieskończoną wartość. Pewne rzeczy są tak jasne, że nie trzeba tłumaczyć.

– Proszę jednak spróbować.
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Jestem biologiem. Wiem, że życie zaczyna się w momencie połączenia dwóch komórek. Wszelkie manipulowanie życiem jest zagrożeniem dla samego życia. Wobec tego istnieje problem etyczny. Co robić w wypadku in vitro z dodatkowymi zarodkami? Jeżeli pozwolimy sobie na niszczenie ich, to – myśląc logicznie – pozwolimy sobie na manipulowanie istotami ludzkimi na wyższym etapie ich rozwoju. Były takie próby.

– Eugenika w Ameryce, Szwecji?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Oczywiście. Ale ta eugenika jest w Europie zjawiskiem codziennym. Ludzie tacy jak mój Artur lub ludzie z zespołem Downa praktycznie w krajach Europy Zachodniej już się nie rodzą.

– Aborcja?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Oczywiście. Zespół Downa jest łatwy do wykrycia w stanie prenatalnym. We Francji rozwiązano problem. To dużo taniej! Każdy taki człowiek kosztuje. Artur dostaje od państwa pieniądze. Miesięcznie 700 złotych. Idąc dalej za tą logiką, dojdziemy do eutanazji i kary śmierci. Na to nie ma mojej zgody.

– Siostra odbiera kobietom ich marzenia o posiadaniu dziecka.
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Zgadza się. Ale pytanie, czy wolno nam realizować swoje marzenia kosztem innych. Hitler chciał...

– Na hasło in vitro zaraz wyskakuje Hitler.
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Zostawmy go. Pytanie, czy godzimy się realizować nasze marzenia kosztem życia innych. Chcesz mieć dziecko? Zaadoptuj. A logika, na której początku stoi niszczenie i selekcja zarodków, jest mi obca.

– Jaką logikę wybiera Siostra?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Druga logika wymaga dużo większego wysiłku, wyrzeczeń. Prowadzi do głębi człowieczeństwa. To logika absolutnego szacunku dla każdego życia ludzkiego. Tego, które jest w stanie embrionalnym, jak i tego w stanie śpiączki. Pod jednym zastrzeżeniem, o którym mówił Jan Paweł II. Myślę o usilnej terapii, kiedy wiadomo, że terapia nie pomoże. Umierała moja mama na raka. Mieliśmy świetnego lekarza w państwowym szpitalu. Powiedział, że jest pewien rodzaj terapii na etapie prób. To terapia niezwykle bolesna, dająca zero szans na wyleczenie, natomiast mogąca przedłużyć życie o parę miesięcy. I czy my się na nią decydujemy? Po naradzie ja i bracia odmówiliśmy. Nie chcieliśmy skazywać matki na koszmarne miesiące bólu. Odeszła spokojnie, w komforcie, jakie zapewniły jej środki przeciwbólowe.


 – Po katastrofie smoleńskiej zaproponowała Siostra, żeby uczcić ofiary wybudowaniem hospicjum dla dzieci. To była próba nadania sensu cierpieniu?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Chciałabym, żeby to było miejsce absolutnie poza polityką. Niekoniecznie hospicjum. Może szpital? Miejsce ulgi w cierpieniu. Symbol naszej wielkości duchowej. Klasy. Ale patrząc na to, co się dzieje, wiedziałam, że taki pomysł nie ma szans. W obecnej sytuacji totalnego skłócenia, nienawiści. W naszej Wspólnocie „Chleb Życia” jesteśmy jak rodzice wobec słabszych. Wiemy, że gdybyśmy zaczęli się publicznie kłócić, walczyć o władzę, stanowiska, natychmiast wszystko, co najsłabsze, wyszłoby z ludzi.

– Co najsłabsze?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
To, co zdarzyło się w Łodzi.

– Szaleństwo?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Tak, to szaleństwo. W każdej grupie, w kraju, są ludzie niezrównoważeni, którzy nie dokonaliby pewnych czynów, gdyby nie sprzyjająca atmosfera walki. Co nie znaczy, że jeśli będą święci politycy, będziemy żyć w raju. Natomiast rolą rządzących jest troska o najsłabszych. Bo władza jest służbą. Każda. Takiej refleksji nie ma w polskiej polityce zupełnie. 

– Dlaczego Siostra zaproponowała hospicjum, skoro nie widzi szans na jego realizację?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Ufam, że mimo obrzydliwych zachowań wielu głupich ludzi...

– Polityków?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Mówię też o zwykłych ludziach. Ta nienawiść i agresja – to jesteśmy my wszyscy. Ale ciągle ufam, że w rzeczywistości pragniemy dobra. Akurat mnie spośród 38 milionów Duch Święty natchnął, żeby upamiętnić ofiary wypadku. Ale też upamiętnić zryw, jaki pokazali Polacy – jedności, współczucia. Co prawda w tym zrywie byliśmy dobrzy tylko pięć minut.

– Wierzy Siostra, że możemy zbudować wspólnotę poza katastrofami?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Generalnie to wierzę w Jezusa Chrystusa, który przyszedł po to, żeby świat pojednać. To możliwe, ale pod jednym warunkiem: zakaszemy rękawy i będziemy to robić. Każdy w ciszy, przed Panem Bogiem lub – jeśli Go nie wyznaje – przed lustrem, powinien zastanowić się, czemu ulega, komu służy.  Codziennie w kaplicy modlimy się o jedność. Tym, co możemy uczynić, jest budowanie jedności tu, na naszym małym podwórku. Od tego się zaczyna. Od tego, co mówimy o żonie, mężu, sąsiedzie, szefie. O tych, którzy doprowadzają nas do szału.

– A kto Siostrę doprowadza do szału?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Wielu jest takich. Ostatnio jeden z naszych mieszkańców, który świeżo kupiony daszek nad drzwi wyrzucił na śmietnik. Krew mnie zalała, bo czekałam trzy tygodnie, zanim nasz sklep sprowadzi zadaszenie, i jeszcze zapłaciłam niemałe pieniądze. Więc rzuciłam w niebo wiązankę. Ale uspokoiłam się i mówię: „Człowieku, co ty robisz?”.

– Z takich przekleństw trzeba się spowiadać?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Szczerze mówiąc: po co? Nie było w tym nienawiści do Krzysia.  Wiedziałam, że go nie zniszczę, nie zrobię krzywdy.


– Kiedy Siostra podjęła decyzję, że wybiera takie życie dla siebie?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Starałam się i staram iść za Panem Jezusem. Codziennie szukam takiej formy spędzenia dnia, która będzie zgodna z jego przykazaniami. To mnie doprowadziło do tej wspólnoty. Ale to nie oznacza, że właśnie leżę i nic nie robię. Wyboru muszę dokonywać codziennie. Czy się walnąć po obiedzie, czy też kobiecie, która żyje w nędzy, jest upośledzona i ma chłopa skończonego alkoholika, zawieźć węgiel?

– Siostra długo szukała. Była też u benedyktynek?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Próbowałam. Na szczęście spotkałam dziewczynkę, dla której stworzyłam rodzinę zastępczą. Nie byłabym dobrą benedyktynką. Nie było to moje miejsce.

– A kiedy Siostra stwierdziła, że idzie za Chrystusem?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
To było na końcu studiów. Poczułam, że Bóg istnieje i że warto żyć tylko dla Niego. Każdy szuka miłości. Ja też marzyłam o rodzinie. Ale gdy dotarło do mnie, że Bóg jest największą miłością, uznałam, że nie ma sensu się rozpraszać.

– Na jakichś facetów?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Dokładnie. Co nie oznacza, że nie lubię facetów. I co nie oznacza, że lekceważę życie rodzinne. Bardzo je lubię i szanuję.

– Intymne pytanie. Można?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Proszę. Najwyżej nie odpowiem.

– Trudno jest żyć w celibacie?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Tak samo trudno, jak w małżeństwie. Mogę pana zapewnić.

– Hm, ale małżeństwo opiera się właśnie na niecelibacie...
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Małżeństwo opiera się na połączeniu dwojga ludzi w akcie seksualnym. To nie oznacza, że jest łatwiej. Oczywiście celibat wymaga rezygnacji z życia seksualnego. Jeżeli się nie przeniesie tego na wyższą płaszczyznę, to mamy do czynienia z frustratami. Takimi, którzy robią skoki w bok. To są dwa różne rodzaje życia, ale jeżeli chodzi o trudność, dokładnie takie same. A nawet nie wiem, czy małżeństwo nie jest trudniejsze.

– Chętnie się dowiem.
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Oczywiście noc w łóżku może wiele rzeczy uładzić z tego, co się stało w dzień. Ale wymaga ono jednak ustawicznej walki – ze sobą, nie z drugim człowiekiem – o to, żeby stanowić jedność.

– Żeby się nie rozstać?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Tak. To niezwykle budujące, to jest droga miłości. Ale tego męża ma się na co dzień w łóżku, pod łóżkiem, można mieć czasami dosyć. Natomiast życie w celibacie jest trudne, bo na pewno to życie bardziej samotne. Z drugiej strony, jeżeli jest dobrze przeżyte, też jest bez przerwy z ludźmi.


– A pokusy ciała?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Oczywiście, że one były i są. Sprawia mi przyjemność patrzenie na przystojnych mężczyzn. Ale to wszystko kwestia – tak jak w małżeństwie – uporządkowania wnętrza człowieka. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy ludźmi z krwi i kości, wobec tego nie trzeba narażać się na pewne pokusy. Pamiętam, jak byłam młodą dziewczyną i poszłam w Rzymie do spowiedzi do trapisty. To był Polak, przedwojenny dyplomata. Miał pewnie z 80 lat, ja 20 i mnie ani jemu z pewnością do głowy nie przyszłyby jakieś idiotyzmy. Spowiedź odbywała się w pokoju gościnnym. Na środku stół i dwie ławy. Ponieważ on był lekko głuchy i rozmawialiśmy na temat Polski, bo był spragniony wiadomości, siadłam obok niego. Nie jakoś blisko. Normalnie. On się roześmiał i mówi: „Przesiądź się na drugą stronę, bo jeszcze nie umarłem”.

– Przegnał pokusę.
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Też pewno jeszcze nie umarłam. Co nie oznacza, że mam ochotę rzucić się na każdego mężczyznę. Ale nie zamawiam w hotelu wspólnego pokoju z towarzyszącym mi moim najbliższym współpracownikiem. Choć głowę dam, że spalibyśmy grzecznie, każde w swoim łóżeczku. Tylko pytanie – po co? Już nie mówiąc oczywiście o skandalu.

– Kiedyś rozmawiałem ze śp. księdzem Twardowskim. Zaskoczył mnie, mówiąc, że to nic złego, gdy ksiądz kocha kobietę – platonicznie. 
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Ja też kocham moich współpracowników. Braci. Ale to inna miłość. I trzeba naprawdę uważać, żeby tą miłością nie wywołać w drugim człowieku miłości erotycznej. I to jest również odpowiedzialność ludzi żyjących w celibacie. W takim miejscu jak nasze habit nie jest tarczą. Żyjemy z ludźmi porąbanymi i spragnionymi miłości. Siostrę zakonną odbierają przede wszystkim jako kobietę.

– Podobno kiedyś jakiś mężczyzna zajechał do Siostry samochodem wypełnionym kwiatami i wyznał miłość?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Przegnałam go jednym nieparlamentarnym słowem. Dlatego, żeby raz, a dobrze wytłumaczyć sytuację. To był człowiek żonaty, musiał pojąć, że źle ulokował uczucia.

– Czy kiedykolwiek chciała Siostra zrzucić habit?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Nie. To wygodny mundurek.

– To pewnie tytuł książki o waszej wspólnocie „Generał w habicie” pasuje Siostrze?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Nie. Ale miał być jeszcze gorszy.

– Nie czuje się Siostra żołnierzem?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Każdy dobry chrześcijanin powinien czuć się żołnierzem. W dobrym sensie. Albo sportowcem. Święty Paweł mówi: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem”.

– Siostra czuje się pogodzona ze swoim życiem?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
A dlaczego miałabym z nim walczyć? Mogę walczyć ze swoimi wadami.

– Jakie wady ma Siostra?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
To już pozostanie tajemnicą. Po mojej śmierci moi najbliżsi na pewno napiszą o tym książkę. I dobrze na tym zarobią.

– A te papierosy, które Siostra zapala jeden od drugiego, to nie jest zabijanie żywej istoty?
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Z całą pewnością tak. Ale pomalutku.

– To przeczy temu, co Siostra mówiła wcześniej.
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Na pewno tak. Ale zabijam samą siebie.

– To chyba grzech.
Siostra Małgorzata Chmielewska:
Ułomność.

Rozmawiał Roman Praszyński
Zdjęcia Piotr Małecki

W Warszawie przy ul. Nowogrodzkiej 8 działa sklep Skarby Babuni, w którym można kupić wyroby szwalni (haftowane obrusy, bielizna), stolarni i przetwórni, prowadzonej przez Fundację Siostry Chmielewskiej, tel. (+48 22) 622 19 59.

Redakcja poleca

REKLAMA