Wywiad z Moniką i Robertem Gawlińskimi w "Vivie"

Wywiad z Moniką i Robertem Gawlińskimi w "Vivie" fot. Łukasz Ziętek/ ShootMe
Czasami bywa bardo ostro. I to dosłownie
/ 18.04.2013 13:21
Wywiad z Moniką i Robertem Gawlińskimi w "Vivie" fot. Łukasz Ziętek/ ShootMe
Rozglądasz się za popielniczką? Zapal sobie, mnie nie przeszkadza.

Robert: Coś ty, rzuciłem. Kiedyś mówiłem: „Rzucam, już więcej nie zapalę”, ale po trzech, czterech miesiącach wracałem do nałogu. Jak to, myślałem, przecież lubię palić. I paliłem. Ale w pewnym momencie powiedziałem: „Będę palił tylko wtedy, kiedy mnie najdzie ochota”. Nie naszła, więc skończyłem z fajkami.

Ale winka nie rzuciłeś, jak widzę.

Robert: Nie można rzucić wszystkiego, bo się zwariuje. Powiedziałem „koniec” dragom. Dziewięćdziesiąt procent muzyków jest uzależnionych, ale o tym nie mówią. Dopiero jak się uzależnią od heroiny, narzekają, bo przechodzą ciężkie detoksy. Moi koledzy, co brali herę, już nie żyją. Sadowski, Sydney i wielu innych artystów.

Monika: W latach 90. wszyscy eksperymentowali z narkotykami. Większość jednak się opamiętała, bo to niebezpieczna zabawa.

Monika, mówisz Robertowi: „Stary, nie rób tego!”?

Monika: Czy mówię? No pewnie. Ale on też mi mówi: „O rany, ale przytyłaś! Jedz mniej”. Mówimy sobie różne rzeczy. Szczerze.

Jak to jest, że wytrzymaliście ze sobą 26 lat? W Waszym środowisku nie ma takich długich związków.

Robert: Masz złe podejście. W naszym środowisku nie jest tak źle.

Monika: Kazik jest wciąż z jedną żoną, małżeństwa Muńka Staszczyka i Grześka Markowskiego też trzydziestkę mają za sobą.

Robert: A Beata Kozidrak? Jest z Andrzejem ho, ho albo dłużej. Myślę, że w waszym dziennikarskim środowisku jest gorzej. Prawdziwym artystom takie podmianki nie są potrzebne do życia.

Monika: Choć rzeczywiście, w klubach, na imprezach wokół muzyków kręciły się dziewczyny.

Robert: Riviera, Harenda, Stodoła, Fugazi – muzycy mieli się gdzie spotykać, wymieniać poglądy, grać jam session. A teraz nie ma już elit twórczych, które można spotkać w określonych miejscach. Są tylko bezmózgowia, wylaszczone modelki i banda głupków, którzy śmigają z imprezy na imprezę, gdzie będzie telewizja i prasa. Mówi się o nich „gwiazdy” – to jakaś farsa!

Fanki kusiły? Nie powiesz, że nie.

Monika: Ja też byłam fanką.

Robert: Odpowiem dyplomatycznie, ale szczerze. Były przyjaciółki i były koleżanki, z którymi można było pójść do łóżka. Te dziewczyny mogły się w nas podkochiwać, chciały z nami poprzebywać, czasami wystarczyła im tylko rozmowa. A tak docelowo – sakrament małżeński. Spotykało się, rozmawiało, paliło blanty, piło wino.



Blanty?

Robert: No maryśkę, chociaż nie była aż tak dostępna, jak dziś. W latach 80. nie handlowano marihuaną, jak ktoś miał, to dzielił się. Wiele osób hodowało zioło w ogródku, na balkonie. Kompot był groźniejszy, to bardzo zły narkotyk. Nie używałem go i dobrze na tym wyszedłem. Parę razy spróbowałem, ale tak źle się po nim czułem, że dałem sobie spokój.

Monika, nie bałaś się związać z Robertem na stałe, wiedząc od kulis, jak to wygląda?

Monika: Mówisz: „życie od kulis”. Ja miałam tylko 17 lat i zakochałam się na zabój. I święcie wierzyłam, że będziemy szczęśliwi. Jak masz 17 lat, nie zastanawiasz się nad tym, co cię nagle trafiło i jakie będą konsekwencje. Znajdujesz się nad ziemią i lecisz jak ptak. Nie myślisz o tym, że pojawi się jakaś inna albo wiele innych, że narkotyki mogą was zniszczyć, że będziecie pół życia spędzać w busach, a drugie pół w hotelach.

Robert: Gdy poznałem Monikę, byłem lekkoduchem.

Monika: Ale dla mnie poważnym facetem, miałeś już 21 lat. Gdy się o tym dowiedziałam, pomyślałam: Szkoda, że taki stary. A teraz patrzę na naszych synów, którzy właśnie mają po 21 lat, i myślę sobie: Boże, jaka ja byłam młoda, myśląc, że Robert jest taki poważny i dojrzały. Przecież nasi synowie to dzieci jeszcze. Chociaż teraz jest inaczej. Szybciej się to dzieje między kobietami i mężczyznami.

Robert: Ale kobiety, jak dawniej, patrzą na kasę.

Monika: Masz coś dziś do kobiet? Od rana jesteś na nie.

Robert: Co byś nie powiedziała, to prostytutek męskich jest o wiele mniej niż kobiecych. Pomysł oddawania ciała za kasę żadnemu heterykowi zdrowemu na umyśle raczej nie przychodzi.

Nie zaperzajcie się.

Robert: My się rzadko kłócimy o pryncypia. Raczej o głupoty.

Monika: Trochę sobie podgrzewamy atmosferę.

Robert: „Kto nie wstawił wody na herbatę” albo „czemu zgasiłaś mi to światło”. Ja nie lubię się gniewać. Wyrzucam, co mam do powiedzenia, i zaraz mi przechodzi.

Ale jak wpadniesz w wielką złość, to potrafisz nawet nożem w żonę rzucić? Po Warszawie krążyła taka mrożąca krew opowiastka.

Robert: To było dawno i nieprawda.

Monika: Już tyle wersji tego zdarzenia powstało, że zapomnieliśmy, jak to było rzeczywiście.

Robert: Było to jakieś wariactwo. Teraz jesteśmy bardziej racjonalni niż kiedyś.



Najbardziej w tej historii mnie zafrapowało, że Ty dziabnęłaś go w odwecie w tyłek, a potem kochaliście się na zakrwawionych ciuchach. To musiało być bardzo ekscytujące.

Robert: Do dziś nie mogę odżałować, bo zniszczyła mi ukochane spodnie z pięknej skóry, koloru kawy z mlekiem. Strasznie krwią nasiąkły, ponieważ okazało się, że tyłek jest bardzo ukrwiony.

Monika: Celowałam tak, żeby nie zrobić ci krzywdy. Potem nie lubiłeś tego noża, ja – bardzo. Przeprowadzał się z nami z domu do domu, dobrze się ostrzył.

Pamiętacie chociaż, o co poszło?

Monika: O wyjście. Wymyśliłeś, że pójdziesz sam, a ja zostanę w domu.

Robert: Bo wróciłem po dwóch dniach i chciałem polecieć dalej. A ty, że nie, że pójdziesz ze mną. To dałem upust swojej irytacji.

Monika: Wychodziliśmy zwykle razem, ale pojawiły się już dzieci, więc ktoś musiał z nimi zostać.

Dzieci, i w dodatku bliźnięta. Szczyt marzeń rockandrollowca?

Robert: Chciałem mieć dzieci, lecz nie ukrywam, że nie docierało do mnie, że obecność synów zmienia wszystko. A tu impreza dalej się toczy. Ale żeby nie było przekłamań, od początku chłopców kochałem, przewijałem ich, pomagałem Monice. Nie byłem demonem, któremu dzieci przeszkadzają. A że zdarzało mi się wyskoczyć na dwa, trzy dni i popłynąć? I o to od razu afera!

A teraz śpiewasz na ostatniej płycie, że ona jest aniołem. Bo to chyba dla Moniki ta piosenka?

Robert: Po latach uważam, że większość moich piosenek powstaje w świecie wyobraźni. I niewiele ma z rzeczywistością wspólnego.

Monika: Ludzie mnie pytają, czy jestem jego muzą. To teraz już będę wiedziała, co odpowiadać.

Monika, jak wytrzymać tyle lat z artystą?

Robert: Ja odpowiem – trzeba się kochać.

Monika: Wystarczy tylko się kochać. Po 26 latach miłość jest inna, niż kiedy się poznaliśmy, mniej wariacka, ale my też dorośliśmy.

Robert: Nie ma konkretnej recepty, bo gdyby była, pewnie adwokaci od rozwodów zbankrutowaliby. Jak ci tu powiedzieć… Teraz mamy więcej miłości w miłości niż na początku.

I umiecie sobie wybaczać?

Monika: Na pewno umiemy pójść na kompromis, przynajmniej jedno z nas. Ale możemy sobie o tych kompromisach opowiadać i wymieniać listę rzeczy, które można robić dla partnera: być atrakcyjnym, opiekuńczym, tolerancyjnym itd. Lecz jak nie będzie miłości, wszystko jest diabła warte.

Robert: Miłości takiej prawdziwej i głębokiej, a nie oczarowania czy fizycznej namiętności. Prawdziwa miłość do drugiej osoby to chęć przeżywania wspólnie fajnych rzeczy.



A co to są te fajne rzeczy?

Robert: Chociażby wyjazdy do Grecji, kiedy jest luz, nie ma żadnych obowiązków, pracy.

Monika: Ale kiedy pracuje się razem, a my pracujemy, to też jest wyzwanie. Bo razem odnosimy sukces albo borykamy się z niepowodzeniami. Przez niepowodzenia jest trudniej razem przejść. Ludzie udzielają wywiadów, opowiadają, jak im jest cudownie, a za rok te same pary informują media, że złożyły pozwy rozwodowe albo że on ją bije, albo że ona zdradziła.

Robert: To jakaś choroba cywilizacyjna te śluby na pokaz, a potem okazuje się, że on jest gejem, a ona lesbijką. Ja bym powiedział: „Jestem gejem i walcie się wszyscy”. Ale, żeby nie było wątpliwości, nigdy nie przespałem się z chłopakiem. David Bowie powiedział do dziennikarza: „Jaggera byś z łóżka nie wyrzucił”. Ja bym wyrzucił, jestem stuprocentowym heterykiem. Kilku pań bym z łóżka nie wyrzucił, ale nie będę się wywnętrzał, bo przy małżonce nie wypada.

Zazdrosna?

Monika: Jestem zazdrosna, chociaż już potrafię się kontrolować. Zawsze jednak jakaś szpileczka zakłuje, gdy jakaś dziewczyna za bardzo się przytula do Roberta.

Robert: Ja też mam takie ukłucie, gdy ktoś z tobą za długo rozmawia.

Monika: Naprawdę jesteś zazdrosny?

Robert: Jestem, bo to taki rodzaj męskiej próżności: „Przecież to moje, co tamten sobie myśli?”. Ty pewnie też myślisz podobnie. A ja zakładam, że mężczyzna może przeżywać znudzenie i wtedy przychodzi w sukurs milutka, grzeczna i sympatyczna istotka. Ale nie rozumiem związków z kobietą młodszą o 15, 20 lat od mojej żony. Moja żona ma pięć dych i jest mądrzejsza od tych wszystkich małolatek.

Monika: Jeszcze 46. Mówiłam, zły dzień dla kobiet.

Robert: Pozwól skończyć myśl. Facet, który ma sześćdziesiątkę, nagle przeżywa fascynację trzydziestolatką, kompletnie różną od jego połowicy bizneswoman. Ta druga uwielbia gotować, jest domatorką i maluje obrazy. Facet może się zafascynować nową osobowością i powiedzieć żonie, jak w tym dowcipie: „Chciałem ci, kochanie, wyznać, że ta herbata jest za gorąca, ale wyszło, że zmarnowałaś mi całe życie”.
(Monika się śmieje).

Śmieszą Cię dowcipy męża!

Robert: Lubimy się śmiać i bawić. Monika to śmieszek kochany. Jak zaczynam żartować, ona od razu się chichra. Jest wspaniała. To mnie cieszy, bo lubię się powygłupiać.

Monika: Do wesołków nie należysz.

Robert: Lubię się zaszywać w swojej norze, jestem samotnym wilkiem. Ale czasami, jak mam dobry dzień, to śpiewam w domu na głos. Nieraz siedzimy do nocy. Szczególnie latem, w ogrodzie, i usta nam się nie zamykają. To niesamowite, jak my dobrze się ze sobą czujemy. Lubimy być sami ze sobą.

Monika: Ale z chłopakami też. Oni, niestety, już są dorosłymi facetami, więc mają dla nas mniej czasu.

Synowie mieszkają z Wami?

Robert: Tak. Był moment buntu: „Wyprowadzamy się”. Studia wtedy zaczynali.

Monika: Mamy mieszkanie na Okrzei. Ale trwa budowa metra, więc wszystko jest rozkopane.

Robert: Gdyby było metro, myślę, że nas by jednak opuścili. Oni w ogóle nam nie przeszkadzają. Strasznie ich kochamy. Brakuje mi chwil, gdy mogłem ich przytulić. Teraz to już mężczyźni, nie wypada. Ja też nie lubiłem się przytulać.

Ty wychowałeś się w rozbitej rodzinie. Nie miałeś ojca do przytulania.

Robert: Ojciec wyprowadził się, gdy miałem osiem lat, ale brat mamy mi go zastępował. Uczył mnie boksować, grać w hokeja.

Monika: Nie wyobrażam sobie ciebie jako boksera. Ty się boksujesz, a ja pod ringiem stoję, coś strasznego. Można umrzeć na serce.

Robert: Mnie się wydaje, że ty w ogóle za bardzo się o mnie boisz.



Kiedy się poznaliście, Robert miał nowotwór…

Robert: Najpierw wzięliśmy ślub, a w chwilę później poszedłem do szpitala. Rozmawiałem z Moniką, czy nie przełożyć tego ślubu o rok, żeby się wszystko wyjaśniło.

Monika: Ale ja nie chciałam, pomyślałam: Co ma być, to będzie.

Robert: Na szczęście nowotwór okazał się niezłośliwy. Ale Monika swoją reakcją kupiła sobie sympatię mojej mamy, która nie za bardzo pałała miłością do moich dziewczyn. Wyczuła jednak, że to z Moniką jest ekstremalne, że to nie przelotna znajomość. Mama poświęciła dla mnie wiele, żebym wyszedł na ludzi, co jej się nie wiem jakim cudem udało.

Monika: Bo ty dobry chłopak jesteś.

Robert: Bywałem też zły. Wiedziałem, że kiedy zamieszkam z Moniką w małym mieszkaniu na Pradze, mamie będzie ciężko rozstać się ze mną. Ale zniosła to dzielnie.

Monika: Dopiero jak byłam w ciąży, wynajęliśmy mieszkanie na Dzikiej. Nie mieliśmy pieniędzy na kupno. Na Dzikiej krótko mieszkaliśmy, bo właścicielka z dnia na dzień nam czynsz podniosła dwukrotnie, gdy dowiedziała się, że to „ten Gawliński z Wilków”.

Uważała, że śpicie na pieniądzach.

Robert: Na prawdziwe pieniądze musiałem poczekać pięć lat – do wydania drugiej solowej płyty. A z pierwszych wielkich nakładów mogłem sobie sprzęt grający kupić. Dopiero później, gdy podpisałem kontrakt z firmą fonograficzną z Krakowa, przyszedł jej szef i przyniósł mi w pudełku po butach 300 tysięcy złotych. Kupiliśmy wtedy mieszkanie, a później dom w Młynarzach.

Monika: Wynieśliśmy się na wieś, bo chłopcy mieli alergię właściwie na wszystko.

Robert: To był piękny czas. Powiesiłem wtedy gitarę na kołku, przestałem grać.

Było pięknie, bo przestałeś grać?

Robert: Tak, musiałem odpocząć. Po ostatniej płycie czułem się wypalony. Gdyby nie te wakacje bez grania, w Młynarzach, pewnie by nie powstała „Baśka” i nie byłoby powrotu Wilków. Miałem już dość koncertów, nagrywania. Cały czas byliśmy w rozjazdach.

Monika: A poza tym nigdy nie mogliśmy spędzić lata wszyscy razem. Ja z Robertem w trasie, a moja mama z dzieciakami.

Robert: A my chcieliśmy z nimi więcej być i sami ich wychowywać. Kiedy nagle kolega powiedział: „To może wy na wsi powinniście zamieszkać?”, podchwyciliśmy to.

Monika: Kupiliśmy dom nad Bugiem, w pięknym lesie. I tam zaczęło się inne życie.



Ale przybyło obowiązków? Bo musisz być nie tylko żoną, matką i kochanką, ale i opiekunką?

Monika: Tak, ale ja bardzo lubię taką rolę. Jestem matką kwoką.

Robert: Kiedyś narobiłaś obciachu naszym synom, bo rzuciłaś się zawiązywać but chłopakowi, a on miał już 16 lat.

Monika: Tobą też się opiekuję.

Robert, jesteś 50-letnim facetem i wymagasz opieki?

Robert: Nie mam pięćdziesiątki, jestem, powiedzmy, 40-letnim mężczyzną. I żyję jak ksiądz.

Monika: Żyjesz, jak Bóg przykazał, i pijesz wino.

Robert: Jestem więc pełen wiary i rozpusty. A szaleństwa zawsze się zdarzają w życiu artysty w każdym wieku. Głupota minęła, tak jak ćpanie czy maryśka. Natomiast chęć smakowania i testowania życia pozostała.

Czym się różni życie z Robertem prawie 50-letnim od życia z Robertem 20-letnim?

Monika: Wszystkim i niczym. W każdej chwili może mnie zaskoczyć pomysłem. Nie ma spokoju. Wiatr dmuchnie w żagle i Robert ruszy w Polskę.

Robert: Wystarczy impuls. I to wcale nie świadczy o żadnym kryzysie między nami.

Monika: Kiedyś doprowadziłeś mnie tym do szału. Twój okręt wypłynął na dwa czy trzy dni. Myślę: Gdzie on jest, czy wszystko w porządku? Nagle patrzę – idzie spokojnie, jakby się nic nie stało. Leniwie, kocim ruchem, w ręku słonecznik, pluje pestkami. Nie mogę go spotkać, bo będzie awantura. Zamknęłam drzwi i sama wyszłam, żeby nie wybuchnąć. Chodziło mi nie o to, że zniknął, tylko w jaki sposób wracał.

Robert: Powinienem czołgać się na kolanach? Tak? „Kochanie, ja tylko zabradziażyłem z chłopakami”.

Monika: Nie chciałam wiedzieć, gdzie byłeś. Było mi tylko żal, że imprezowałeś beze mnie.

A gdyby Monika popłynęła?

Robert: Oj, nie daj Boże.

Monika: Martwiłbyś się o mnie, czy byłbyś zazdrosny i wściekły?

Robert: Wściekły bym był.

Monika: Ale przecież nic złego bym nie robiła, tylko posiedziałabym z koleżankami przy winku.

Robert: Ale teraz już mi się nie chce wychodzić. Jest mi w domu dobrze, mam swoje małe studio, swoją enklawę.

Monika: Bardzo lubię, gdy Robert nagrywa, komponuje. On się właściwie nie różni od chłopaka, którego poznałam i pokochałam. Trochę wydoroślał, ale jest taki sam.

Robert: A ty jesteś wiedźmą, którą kocham tak samo jak tę piękną dziewczynkę z jędrnymi piersiami, chętnie obdzielającą mnie swoim urokiem. Teraz, jako wiedźma, zasługujesz na większy szacunek i miłość.

Monika: Ja się o „wiedźmę” nie obrażam, to komplement. Gdyby powiedział o mnie „niewiasta”, to byłby powód do obrazy.

Robert: Bo niewiasta to ta, co nic nie wie. A wiedźma to czarownica i szamanka.

Już chyba tak zostanie między Wami aż do śmierci? Przekomarzanki, oświadczyny?

Monika: Wiesz, mamy taki znak na to, chyba od Boga. Pobraliśmy się w 1987 roku i zrobiliśmy sobie zdjęcia ślubne. Ale ten zakład fotograficzny się spalił.

Robert: I ocalało jedno zdjęcie wielkie, które wisiało wtedy na wystawie. Ostatnio odzyskaliśmy je od tamtego fotografa.

Monika: Jest trochę przypalone od tyłu, ale bez poważnego uszkodzenia. Jak nasz związek.

Redakcja poleca

REKLAMA