Znowu mamy apetyt na życie

Czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia? Przykład Joanny Liszowskiej pokazuje, że tak...
/ 08.05.2006 10:39
liszowska-copy.jpgSą dni w kalendarzu 27-letniej Joanny Liszowskiej zapisane po brzegi, są takie, gdzie spotkań jest mniej, ale wolnych nie ma. Gra w serialach i teatrach, śpiewa, tańczy. Jej życie prywatne też układa się znakomicie.

Z Tadeuszem Głażewskim, właścicielem firmy budowlanej, są razem od ponad roku. Zakochani w sobie po uszy, niedługo wezmą ślub. Mają przepiękny dom, w którym Tadeusz mieszkał jako dziecko. Przed domem stoi jej wymarzony samochód - srebrne audi A3. Gdy go sobie kupiła, nie miała jeszcze prawa jazdy. Stał trzy miesiące. Tadeusz ją w tym czasie doszkalał - jeździła jego subaru po okolicznych drogach. Egzamin zdała za pierwszym razem. Teraz prowadzi sama i sprawia jej to ogromną frajdę. Jeśli mają wolne, zabierają paczkę przyjaciół i jadą do swojego domu nad Narwią. Joanna marzy już o tym, żeby odpocząć od pracy i miejskiego zgiełku, położyć się w słońcu i choć przez kilka godzin nic nie robić. Dla Tadeusza to znakomita okazja, żeby wyruszyć na ryby. I pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu tych dwoje nie wiedziało o swoim istnieniu.

- Jest pani kobietą piękną i seksowną. Niektórzy uważają panią za polską Marilyn Monroe?
Joanna Liszowska: - Trudno mi to oceniać. Może Tadeusz...
Tadeusz Głażewski: - Na pewno Joanna jest jedną z najładniejszych polskich aktorek. Czy seksowną? Pewnie, że tak, ale przede wszystkim kobiecą i ciepłą.

- Jak trafiliście na siebie?
T. G.: - Zobaczyłem Joasię w teatrze Buffo w „Pannie Tutli Putli”. Byłem zachwycony. Rzadko dostaję gęsiej skórki, gdy słyszę muzykę, ale tak właśnie wtedy zareagowałem. Niedługo potem spotkałem ją na jakiejś imprezie. I zaczęliśmy rozmawiać...
J. L.: - To była jakaś magia. Mówiliśmy o sobie, o rodzinach, nieudanych związkach, życiowych doświadczeniach. Po godzinie miałam wrażenie, że znamy się od lat.

- A od kiedy jesteście razem?
T. G.: - Ja czuję, że od momentu, kiedy do mnie podeszła. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
J. L.: - Ja byłam trochę oszołomiona. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Wiedziałam, że chcę z nim być, ale... całkowitej pewności nabrałam podczas pobytu w Tunezji. Pojechałam tam z koleżanką, bo chciałam się przekonać, czy będę tęskniła. Tęskniłam, strasznie! Wróciłam po tygodniu. Nigdy jeszcze z takim uśmiechem do nikogo nie biegłam. Ted czekał z moimi ulubionymi czerwonymi różami.
T. G.: - Byłem w siódmym niebie. Rok wcześniej straciłem ojca, miałem za sobą nieudany związek. Przy Joasi znowu nabrałem chęci do życia.

- Narzuciliście sobie spore tempo. Oświadczył się pan Joannie po pięciu tygodniach.
T. G.: - Rodzina uznała, że zwariowałem. Tylko mama powiedziała: Zrób, jak czujesz. Posłuchałem więc głosu serca. Byliśmy akurat nad Narwią. Zbierałem się kilka dni...
J. L.: - Poszliśmy nad rzekę i tam Ted uklęknął i poprosił mnie o rękę. „O mój Boże” - pomyślałam. Bałam się, że zemdleję. Parę sekund trwało, zanim powiedziałam „tak”!

- Zamieszkaliście w tym domu?
J. L.: - Nie, tutaj sprowadziliśmy się dopiero 24 grudnia po trwającej 24 godziny przeprowadzce. Zaraz potem poszliśmy kupić choinkę.

- Kto decydował, jaki on będzie?
T. G.: - Cały dom jest zaprojektowany przez Joasię. Ja załatwiałem ekipy budowlane i materiały.
J. L.: - Wymarzyłam sobie szklane stoły, proste meble, a między nimi antyki. Kuchnia jest cała moja. Przy jej urządzaniu Ted nie miał nic do powiedzenia.

- To pani królestwo?
T. G.: - Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ją w akcji w kuchni, byłem oczarowany. Nie przypuszczałem, że potrafi tak świetnie gotować.
J. L.: - Lubię gotować i jeść. Domowy obiad zawsze Tedowi smakuje, zwłaszcza gdy jest to jego ulubiona polędwica z pieprzem oraz pomidorowa z lanymi kluskami.

- Jednak kuchnia to nie wszystko...
J. L.: - Sypialnia jest na piętrze, z wyjściem na taras. Z salonu drzwi prowadzą do ogrodu. Rosną w nim drzewa, które Tadeusz sadził jako 7-letni chłopak. To nasza pierwsza wiosna tutaj. Niedługo zakwitną bzy. Uwielbiam ten moment i wielkie bukiety w wazonach.

- Jest piękna, dobra i gotuje - schlebia panu, że to pańska kobieta?
T. G.: - Chodzimy na przyjęcia i widzę reakcję mężczyzn. Wtedy jestem podwójnie szczęśliwy, że idziemy razem i ona trzyma za rękę mnie, a nie kogoś innego.

- A mężczyźni się za nią oglądają?
T. G.: - Jestem rosły, ważę ponad sto kilogramów, więc starają się to robić dyskretnie. Przyznaję, że jeszcze niedawno byłem bardzo zazdrosny.

- Jak w takim razie udało się pani pozować do „Playboya”?
J. L.: - Sesja dla „Playboya” nigdy nie była moim marzeniem. Przyjęłam tę propozycję, bo - kto wie - może za ileś tam lat pokażę ją dzieciom.
T. G.: - Bałem się, jak te zdjęcia zostaną odebrane przez znajomych. I uważałem, że są rzeczy, które powinienem oglądać tylko ja, a nie cała Polska. W końcu przekonała mnie siostra, która pracowała w „Playboyu”.

- Dużo mówicie o domu. Określacie go jako „rodzinny”. Co to znaczy?
T. G.: - Że już niedługo będzie tu biegać para małych kajtków!

- Dzieci? A co ze ślubem?
J. L.: - Plan był taki: dom, małżeństwo, dzieci... Dom już jest. Wkrótce będzie ślub, a ja będę się przyzwyczajać, żeby o Tadeuszu mówić „mój mąż”, a nie „narzeczony”. To pewnie trochę potrwa. A potem będą dzieci.

- I marzycie o dwójce?
J. L.: - Tak! Najlepiej, żeby była parka. Nas w domu była dwójka, u Tadeusza też...

- Życzymy więc spełnienia wszystkich marzeń!

Rozmawiał Tomasz Brunner/ Przyjaciółka