Wywiad z Magdą Gessler dla Party

Wywiad z Magdą Gessler dla Party fot. Akpa
Wyjątkowa rozmowa z restauratorką
/ 08.05.2014 05:25
Wywiad z Magdą Gessler dla Party fot. Akpa

Piękne wnętrza, wykwintna kuchnia i profesjonalna obsługa – z tego słynie U Fukiera, ukochana i zarazem najstarsza restauracja należąca do Magdy Gessler. Nic więc dziwnego, że to właśnie tu prowadząca show „Kuchenne rewolucje” zaprosiła mnie na spotkanie. I choć zaledwie pięć godzin wcześniej była jeszcze na lotnisku (właśnie wróciła z Kanady), teraz siedzi przede mną pełna energii, bez śladu zmęczenia na twarzy. Kiedy pytam, czego to zasługa, z właściwym sobie szelmowskim uśmiechem odpowiada: – Seksu w wielkiej kuchni!

Nigdy jeszcze nie zaczęłam wywiadu od pytania o seks, ale... nie zostawiła mi pani wyboru!
– Zawsze musi być ten pierwszy raz (śmiech).

Więc o co chodzi z tym seksem?
– Uważam, że najlepsze knajpy na świecie funkcjonują właśnie przez seks! (śmiech) Wszystkie moje restauracje powstały z miłości do mężczyzn. Na przykład U Fukiera – z miłości do Piotra Gesslera, Zielnik Café z miłości do jego obecnego właściciela – Mariusza Diakowskiego, któremu podarowałam kiedyś pół knajpy. Miłość to w kuchni słowo klucz. Trzeba ją mieć – do ludzi, do najlepszych składników i do komponowania dań. Tylko w ten sposób można stworzyć kulinarne arcydzieło!

Kulinarne arcydzieła w polskich restauracjach?
– Owszem, zdarzają się. Najlepszym przykładem jest choćby Buon Gusto w Bielsku-Białej. Genialny właściciel, świetny kucharz, a jedzenie boskie! Tam na jednym talerzu dostałam najlepsze, świeże produkty z całego świata. Marzę, by takich miejsc było w Polsce coraz więcej. Temu służy mój program „Kuchenne rewolucje”.

Dotąd przeprowadziła ich pani ponad 140. Nie wyczerpały się pani koncepcje kolejnych lokali?
– Przeciwnie! Mam wrażenie, że mogłabym na nowo wymyślić jeszcze tysiące restauracji. A skąd biorę pomysły? Z ogromnego apetytu na życie.

Ale przy nawet najlepszych projektach rewolucje nie zawsze się udają.
– Tak było m.in. z lokalem w Żywcu. Dramat, który się tam rozgrywał, był jeszcze większy niż to, co zostało wyemitowane w telewizji. To przygnębiające, gdy na oczach bezradnego dziecka nieszczęśliwy człowiek, w szale złości, pali plakat z moim wizerunkiem i grozi, że mnie zabije! A w tym miejscu mogła powstać naprawdę fantastyczna restauracja, bo pomysł, który na nią miałam, był zdecydowanie jednym z najlepszych. Niestety, starania całej ekipy poszły na marne.

A ile osób oprócz pani pracuje na sukces „Kuchennych rewolucji”?
– Mam wspaniałą szesnastoosobową ekipę, świetnie się dogadujemy.

Tak?! A ja słyszałam, że tyranizuje pani ludzi, a praca z panią to prawdziwy koszmar.
– Tak plotkują? (śmiech) Bać się mnie powinni tylko ludzie, którzy w swoich restauracjach próbują truć innych. Z moim zespołem przez wszystkie serie „Kuchennych rewolucji” dotarliśmy się i zgraliśmy. Nauczyliśmy się akceptować swoje wady, doceniać zalety i metody pracy. Jesteśmy niemal jak rodzina, rozumiemy się bez słów. Gdyby każda restauracja w Polsce miała taką załogę, z jaką ja mam przyjemność współpracować, bylibyśmy kulinarną potęgą. A ja pewnie zostałabym bezrobotna!

Naprawdę sypia pani tylko trzy, cztery godziny na dobę i jest w stanie normalnie funkcjonować?
– Mój organizm już nie umie inaczej! Myślę, że jest to wynikiem mojego sposobu pracy i, zdaniem niektórych, także moją największą wadą. Nie potrafię sobie niczego odpuścić! Wszystko muszę skontrolować dwa razy, co często denerwuje moją ekipę.

Czy to prawda, że w czasie, gdy pani drzemie, stylistki robią pani makijaż i fryzurę?
– Oczywiście! To pozwala nam zaoszczędzić cenny czas. Mistrzem regeneracyjnych drzemek jest mój ojciec, który w czasach swojej największej aktywności zawodowej potrafił się przespać 15 minut i wrócić na cały dzień do pracy. Ja mam podobnie. Z tym wyjątkiem, że nie sypiam już w ciągu dnia. Ostatnia taka sytuacja zdarzyła mi się na lotnisku we Frankfurcie, kiedy okazało się, że muszę czekać kilka godzin na samolot.

Stewardesy wpadają w popłoch, kiedy serwują pani coś do jedzenia na pokładzie?
– Umierają ze strachu (śmiech). Słyszę tylko: „Boże, leci Gesslerowa – mamy przekichane!” (śmiech). Ale naprawdę nigdy nie robię awantur o jakość tego, co serwują. Zbyt dobrze znam realia i sytuację finansową linii lotniczych.

Więc skąd wzięła się plotka, że jest pani niezłą awanturnicą?
– Może z zawiści? Jest dużo restauracji, które tracą na tym, że komuś się wiedzie. Jestem bardzo dobrze wychowaną kobietą i nie robię awantur.


Naprawdę do Magdy Gessler trzeba mieć anielską cierpliwość?
– Hmm... Trzeba by zapytać mojego męża. Często zdarza mi się zadawać mu jedno pytanie
w kółko, dopóki nie otrzymam satysfakcjonującej odpowiedzi, więc chyba tak. Z tego wynika, że Waldek musi być prawdziwym aniołem, skoro znosi mnie od ponad 20 lat! (śmiech)

Przyznała pani kiedyś, że najchętniej portretuje ukochane osoby. Czy przy takiej ilości obowiązków ma pani jeszcze czas na malowanie?
– Maluję cały czas, najchętniej nocą, kiedy już wszyscy śpią. Nieważne, czy jestem w Warszawie, czy u męża w Kanadzie. Ukończyłam Akademię Sztuk Pięknych w Madrycie. Zdałam egzamin za pierwszym razem, co do dziś uważam za jeden z moich największych sukcesów. Do dziś najchętniej uwieczniam ludzi, których kocham, dlatego na obrazach ciągle jest mój Waldek. Co kilka miesięcy dostaje ode mnie nowy portret!

Nigdy nie chciała pani wystawić swoich prac w którejś z warszawskich galerii?
– Nie wiem, może w przyszłości rozważę taką możliwość. Teraz mam w głowie zupełnie inny projekt! Chcę zrobić film. O sobie!

Ma już pani gotowy scenariusz?
– Napisało go za mnie życie! Zaręczam, że historiami i przygodami, które mnie spotkały, mogłabym spokojnie obdzielić kilka osób.

Proszę zdradzić coś więcej!
– Będzie pełen namiętności! Mam już nawet roboczy tytuł: „Seks w wielkiej kuchni” albo „Seks w wielkiej knajpie”.

Podobno przygotowuje pani też autorski przewodnik po polskich restauracjach. Która z nich zostanie doceniona przez Magdę Gessler?
– To na razie jest jeszcze moją tajemnicą. Nie psujmy niespodzianki!

Praca na planie, film, książka... Może przyszedł czas, by zwolnić tempo pracy?
– I tak kiedyś będzie! Wciąż nie porzuciłam marzeń o własnym pensjonacie ze stolikami na 12 osób i obłędną kuchnią. Moja przyjaciółka, która mieszka w Berlinie, już taki ma i... jest dziś najszczęśliwszą kobietą pod słońcem!

A pani nie czuje się szczęśliwa?
– Wręcz przeciwnie. Robię to, co najbardziej w życiu lubię, kocham i jestem kochana, a szczęście bliskich mi osób i moich dzieci, Lary i Tadeusza, jest dla mnie największą nagrodą. Moje dzieci nauczyły mnie w życiu tego, czego nie nauczyli mnie moi rodzice. Dostałam od Lary i Tadeusza nieocenioną lekcję pokory, naturalnej sprawiedliwości, szacunku do ich poglądów. Co dzień uczą mnie czegoś nowego.

Nie jest pani przykro, że z kulinarnej mapy Warszawy znikają pani lokale?
– Nie moje, lecz te, które pozwalałam firmować swoim nazwiskiem. To była trudna współpraca: ekonomiczne pomysły, które mają szefowie, często zabijają restaurację. Między innymi dlatego podjęłam szalenie trudną decyzję i z dziewięcioma lokalami definitywnie zakończyłam współpracę. Nie obrażam się, gdy słyszę, że moje knajpy też wymagają „Kuchennych rewolucji”. Każdy lokal ich potrzebuje, mój nie jest świętością, choć staram się, żeby wszystko zawsze było na najwyższym poziomie.

Skąd u pani taka dbałość o szczegóły?
– Pracę zawsze traktuję serio. Myślę, że ukształtowały mnie doświadczenia z wczesnego dzieciństwa. W moim domu rodzinnym zawsze najmądrzejsi byli ojciec Mirosław i mój brat Piotr Ikonowicz. Ja, ze swoimi artystycznymi aspiracjami, uchodziłam za tę głupszą. Często bywałam obiektem żartów, bo nie miałam pojęcia o polityce i nie znałam stolic wszystkich państw. I bardzo im za to dziękuję, bo gdybym była należycie doceniana, pewnie nie osiągnęłabym tego, co mam dziś.

A jak wygląda pani wolny dzień?
– Siedzę przy stole w domu rodzinnym i popijam gorącą wodę. Obok krząta się moja ukochana pani Teresa z Bieszczad, która prowadzi dom i dla mnie gotuje.

Gotuje dla Magdy Gessler? Bez stresu?
– Oczywiście! Pani Teresa wie, że gotuje genialnie, a w kuchni, podobnie jak ja, nie znosi sprzeciwu! I... dlatego ze mną jest!

Redakcja poleca

REKLAMA