Wywiad z Basią Kurdej Szatan dla Przyjaciółki

Barbara Kurdej-Szatan fot. Akpa
Jak gwiazda spędzi tegoroczne święta i czego nie zabraknie na wielkanocnym stole?
/ 19.04.2014 05:23
Barbara Kurdej-Szatan fot. Akpa
- Zrobiła pani karierę w hollywoodzkim stylu. Może zakręcić sięw głowie...
Myślę, że stało się tak dlatego, że reklamy z moim udziałem jest w mediach bardzo dużo, więc nie sposób mnie nie kojarzyć. Ale nie zaczynam dnia od sprawdzania, co o mnie napisali. Owszem, to przyjemne, ale mam do tego dystans, bo dużo pracuję. I właśnie na pracy się skupiam oraz na rodzinie, która jest dla mnie najważniejsza. Mam dwuletnią córeczkę Hanię, i wykorzystuję każdą chwilę, żeby z nią pobyć.

- I nie pozwoliła sobie pani na żadne szaleństwo? Żadnego futra, biżuterii, supersamochodu?
Kupiłam sobie garbuska, ale nie było to żadne szaleństwo, tylko konieczność. Posypał się mój ukochany, ale już bardzo stary, samochód. Mąż znalazł mi w internecie takiego dziesięcioletniego. Jest naprawdę super!

- Córeczka zmieniła panią?
Oczywiście. Dała mi dużo pewności siebie i spełnienie życiowe. Również jednak bardziej się wszystkim przejmuję, wiec staram się lepiej zorganizować, żyję z kalendarzem w ręce.

- Hania też będzie artystką jak pani?
Będzie! Mąż jest muzykiem i ona też ciągle śpiewa. Powtarza melodie, które usłyszy, i to w rytmie, nie fałszując. Ba, gdy tylko widzi scenę, natychmiast chce na nią wejść! I to nie tylko na próbach, na których bywa czasem ze mną czy z tatą, ale i na przedstawieniach. Przytrafiło mi się to podczas koncertu świątecznego w Teatrze Roma. Była na widowni z nianią i skończyło się tym, że wdrapała się na scenę i cały koncert spędziła u mnie na rękach. W ogóle nie była speszona, siedziała, słuchała i uśmiechnięta patrzyła na publiczność.

- Widać, że umie postawić na swoim. Podobno pani w dzieciństwie też była niezłym uparciuchem...
Do dziś się dziwię, jak moi rodzice to wytrzymali! A że mąż też jest uparty, więc czasem bywa ciężko. A w Hani to się skumulowało. Łobuz z niej straszny, ale jest przerozkoszna i kochana.

- A jak to jest, gdy w jednym domu spotykają się dwie artystyczne dusze, jak pani i mąż? Czy przez to jest w życiu łatwiej czy trudniej?
Łatwiej, bo dla Rafała to oczywiste, że wieczorami i w weekendy gram w teatrze, więc nie możemy wtedy niczego razem planować. Z kolei ja wiem, że muszę sobie poradzić, gdy on jedzie na koncerty. W związkach, w których jedna osoba pracuje od ósmej do szesnastej o takie zrozumienie nie tak łatwo.

- Za to czasami jest większa rywalizacja. Artyści dążą przecież do sławy...
Rzeczywiście, ostatnio to ja miałam zajęty prawie każdy dzień, a Rafał trochę więcej wolnego czasu. Ale znakomicie go wykorzystuje. I jest
w tym niesamowity, bo na przykład sam wykończył nasze mieszkanie. Zrobił w nim wszystko od początku do końca, a były w nim tylko betonowe wylewki i białe ściany, które także poprzestawiał. Tylko kafelki nam kolega położył i zrobił łazienkę. Mąż też sam zbudował studio, w którym tworzy swoją muzykę. I co najważniejsze, spędza dużo czasu z Hanią.

- Mówi pani dużo o pracy i że jest ona dla pani ważna. Czy święta będą momentem wytchnienia, tylko dla rodziny?
Tak, już się nie mogę ich doczekać. Dzielimy je, spędzając trochę czasu u moich rodziców w Opolu i trochę u męża w Lubinie.

- Jedzie pani na gotowe, czy ma pani jakieś przedświąteczne obowiązki?
Zwykle wyjeżdżamy z Warszawy po pracy i z reguły trafiamy na ostatnią chwilę, gdy niemal wszystko jest gotowe. Zresztą moja mama zawsze była Zosią Samosią (mam to zresztą po niej) i nigdy, choć zawsze to oferowaliśmy, nie chciała, żebyśmy jej pomagali w kuchni. Wyjątkiem jest krojenie warzyw na sałatkę, którą u nas zawsze robi się na Wielkanoc. Siedzimy wtedy w kuchni, kroimy i rozmawiamy, bo od czasu, gdy ja i moja starsza siostra wyjechałyśmy z Opola, te świąteczne spotkania to jedyne momenty, gdy możemy być wszyscy razem.

- Czy macie jakieś specyficzne opolskie zwyczaje świąteczne?
Stało się już tradycją, że zawsze idę święcić jajka z moimi przyjaciółkami. Znamy się od podstawówki, wszystkie wychowywałyśmy się na Osiedlu ZWM i do tej pory mamy ze sobą kontakt. W Wielką Sobotę spotykamy się i idziemy razem ze święconką do kościoła. Zawsze! Kiedy jeszcze się uczyłyśmy i była ładna pogoda, chodziłyśmy się potem opalać za naszą szkołę. Teraz tego nie robimy! Za to dołączyli do nas mężowie i dzieci, i też jest fajnie.

- A śmigus-dyngus?
O, na moim ukochanym osiedlu to był mocno kultywowany zwyczaj. Z koleżankami uciekałyśmy nieraz. Ostatnio jednak przeważnie jest zimno, więc to żadna frajda. Za to w tym roku po raz pierwszy zrobimy z Hanią pisanki. W zeszłym była na to za mała, teraz na pewno się tym zachwyci. A ja już się na to cieszę.

- Ma pani miłość, karierę, rodzinę. Czego będzie Pani sobie życzyła, dzieląc się jajkiem?
Żeby każdy z nas był spełniony i szczęśliwy. Spełnienia i szczęścia życzę też czytelniczkom „Przyjaciółki”. Żeby w ten świąteczny czas mogły odetchnąć od codziennego życia i... trochę się zapomnieć.

Redakcja poleca

REKLAMA