Teresa Lipowska: "Wnuki to moje największe skarby"

Teresa Lipowska fot. ONS
Nie cierpi nudy. Kocha ludzi i swoją pracę, która od śmierci męża, znanego aktora Tomasza Zaliwskiego, wypełnia jej każdą wolną chwilę. Ale najważniejsze są jej ukochane wnuki.
/ 21.01.2010 08:28
Teresa Lipowska fot. ONS
- W tym tygodniu świętujemy Dzień Babci i Dzień Dziadka. Jak wspominasz swoich?
Teresa Lipowska:
Z dziadkami ze strony taty nie miałam bliskiego kontaktu, ale rodzice mamy – Józef i Amelia Śniegoccy – byli cudowni. Otaczali mnie i moje rodzeństwo wielką miłością. Przed wojną dziadek był zawiadowcą stacji w Łowiczu. Po przejściu na emeryturę dostał kawałek ziemi w Gostyninie, więc przez wiele lat spędzaliśmy tam wakacje. W ogródku była piękna altanka, w której urządzałam przedstawienia, zapraszając miejscowe dzieciaki. Za to dziadkowie odwiedzali nas podczas Wigilii. Obchodziliśmy ją tradycyjnie, z opłatkiem, uroczystą kolacją, prezentami i śpiewaniem kolęd. Przy tych ostatnich dziadek zwykle się wzruszał, więc najpierw wypijał jeden kieliszeczek naleweczki, po czym zaczynał śpiewać pieśni patriotyczne. I wtedy już wszyscy mieli łzy w oczach.

- Dorosłaś, założyłaś własną rodzinę i przez dziesięć lat starałaś się z mężem o dziecko. Myślałaś o adopcji?
Teresa Lipowska:
Rzeczywiście, przez dziesięć lat nie udawało mi się zajść w ciążę. Byłam zrozpaczona, bo nie wyobrażałam sobie życia bez dzieci. Zdecydowałam się więc na adopcję. I kiedy z przyjaciółką Zosią Lengrenową zaczęłyśmy jeździć po domach dziecka – nagle zaszłam w ciążę. I to był cud. Marcin przyszedł na świat w 1974 roku. Jego narodziny były dla mnie najwspanialszą premierą, jaką przeżyłam.

- Nie chciałaś mieć więcej dzieci?
Teresa Lipowska:
Bardzo chciałam, ale już się nie udało. Żałuję, że nie mam więcej dzieci, ale jestem szczęśliwa, bo choć mam jednego, za to wspaniałego syna o wielkim sercu. Ale mam też córkę – moją synową Anię, którą również bardzo kocham i cenię. Gdy jadę do nich, nigdy nie mówię: „Jadę do syna”. Mówię: „Jadę do swoich dzieci”.

- W „ M jak miłość” masz dziewięcioro wnucząt. A jak zareagowałaś, gdy dowiedziałaś się, że sama zostaniesz babcią?
Teresa Lipowska:
Byłam przeszczęśliwa. Oboje z mężem bardzo długo na to czekaliśmy, więc kiedy wreszcie nasze dzieci powiadomiły nas, że będziemy dziadkami – rozpłakałam się. A kiedy ochłonęłam, pojawiła się gonitwa myśli. Czy znajdę na tyle siły, żeby im pomóc? Czy starczy mi jeszcze czasu, żeby obserwować rozwój ich dziecka? I czy moja obecność w ogóle będzie im potrzebna?

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


- Marcin i Ania zdecydowali się na adopcję. W „M jak miłość” Hanka i Marek też mają adoptowane dzieci...
Teresa Lipowska:
Serial „M jak miłość” jest tak lubiany, bo porusza również trudne, ludzkie problemy jak adopcja. Kiedy Marcin i Ania pobrali się, wiedziałam, że myślą o dzieciach. Sama też ich ponaglałam, mówiąc, że chcę mieć wnuki. Z jakichś powodów nie było im to jednak dane, więc zdecydowali się na adopcję. W tej chwili mają już dwoje cudownych dzieci, a Szymuś i Ewusia są najpiękniejszymi darami losu nie tylko dla nich, również dla mnie. Nawet przez ułamek sekundy nie pomyślałam, że nie są moimi biologicznymi wnukami. Moja synowa w jednym z wywiadów powiedziała, że „dziecko adoptowane można kochać tak samo jak własne albo jeszcze bardziej”. Podpisuję się pod tym. Dzieci należy po prostu kochać, bo wszystkie na to zasługują. Niedawno byłam z wnuczkiem na spacerze. Niespodziewanie stanął, złapał mnie za rękę i oświadczył: „Babciu, ja cię bardzo, bardzo kocham!”. Łzy napłynęły mi do oczu. Jego miłość to nie fikcja, to rzeczywistość.

- Jak powinno się wychowywać dzieci, żeby wyrosły na porządnych ludzi?
Teresa Lipowska:
Wychowanie dzieci kiedyś i dziś bardzo się różni. Ja brałam przykład z mojej mamy, która była naszą największą przyjaciółką i od czasu, kiedy odeszła w wieku 62 lat, nadal mi jej bardzo brakuje. Nie wzorowałam się na superniani z telewizji, nie czytałam na ten temat mądrych książek, nie stosowałam się do rad psychologów. A mój syn i synowa w dużej mierze opierają wychowanie dzieci właśnie na książkach.

- Czy to źle?
Teresa Lipowska:
Ależ nie, to jest właśnie wspaniałe! Gdy patrzę na pewne ich metody wychowawcze, otwieram szeroko buzię z podziwu. Nie karzą dzieci klapsem, jak ja to robiłam, tylko tłumaczą do skutku. W ich domu nie ma krzyków, nie ma nawet podniesionego głosu.
A jak trzeba dziecko ukarać, to jak u superniani: „Proszę, usiądziesz na pięć minut na krzesełku i przemyślisz sobie, co zrobiłeś”. Nie mija minuta, a Szymuś woła: „Mamo, czy już minęło pięć minut?”. „Nie, dopiero cztery”. A po pięciu minutach mój wnuczek przychodzi do mamy i grzecznie wymienia, co źle zrobił i przeprasza. To naprawdę skutkuje. Generalnie ich metody wychowawcze podyktowane są ogromną miłością. Mam nadzieję, że kiedy Szymon i Ewa dorosną, docenią ten ogrom szczęścia, jakie ich spotkało. Żałuję tylko, że pewnie ja tego już nie dożyję.


- Należysz do tych kochających babć, które muszą swoje wnuki widywać codziennie?
Teresa Lipowska:
Przede wszystkim jestem trochę nietypową babcią, bo cały czas intensywnie pracuję zawodowo, dlatego nie mogę moich wnucząt odwiedzać codziennie, choć bardzo bym tego chciała. Nigdy jednak nie przychodzę do domu Ani i Marcina bez wcześniejszej zapowiedzi. Szanuję ich prywatność, więc przedtem dzwonię i pytam. Trzeba liczyć się ze zdaniem własnych dzieci, bo to bardzo ułatwia wzajemne relacje. W żadnym wypadku nie należy być nachalnym. Może dlatego witają mnie z otwartymi ramionami?

- W tym roku po raz pierwszy odważyłaś się spędzić wakacje sama z wnukiem.
Teresa Lipowska:
Długo nie byłam przekonana, czy fizycznie podołam takiemu wyzwaniu. Pięciolatkiem trzeba opiekować się 24 godziny na dobę. Przyznaję, że w ciągu nocy wstawałam po kilka razy, żeby sprawdzić, czy jest przykryty, a przecież od rana musiałam być gotowa na spacery do koników, kąpiele w jeziorze, jazdę na rowerze do lasu i zbieranie jagód. Musiałam dopilnować, by Szymek jadł, śledziłam każdy jego krok, aby nie zrobił sobie krzywdy. Cofnęłam się do okresu macierzyństwa, z tą różnicą, że wtedy miałam trzydzieści parę lat, a teraz siedemdziesiąt parę. Ale byłam szczęśliwa. Dopiero trzy dni przed wyjazdem Szymek zaczął dopytywać, kiedy wrócimy do taty i mamy!

- Czy należy obsypywać wnuki prezentami, aby zasłużyć na miano cudownej babci?
Teresa Lipowska:
Nic podobnego. Ja obdarowuję swoje wnuki prezentami z okazji konkretnych uroczystości. Za to często przynoszę im jakąś książkę, którą natychmiast czytamy. Nie muszę im dawać prezentów, żeby zasłużyć na miłość.

- A czytając książkę, babcia Terenia umie zapomnieć, że jest aktorką?
Teresa Lipowska:
Dwa lata temu, gdy Szymon miał trzy latka, czytałam mu jakąś książeczkę i jak to aktorka wkładałam całe serce w interpretację. Mój wnuczek najpierw uważnie słuchał, ale w pewnym momencie popatrzył na mnie i mówi: „Babciu, czytaj normalnie. Tak jak mamusia i tatuś.” Wtedy zorientowałam się, że chyba trochę przesadziłam. (śmiech) Od tamtej pory czytam normalnie.

- Co chciałabyś przekazać wszystkim dziadkom i babciom?
Teresa Lipowska:
Kochane babcie i dziadkowie! Okazujcie swoim wnukom wiele miłości i wyrozumiałości, bo nie darmo mówi się, że rodzice wychowują, a babcie i dziadkowie rozpieszczają. I tak trzymać! A wtedy będziecie przez dzieci i wnuków witani z otwartymi ramionami.

Teresa Maria Gałczyńska / Przyjaciółka

Redakcja poleca

REKLAMA