Mariah Carey

Na kanapie siedzi... Nie, na kanapie leży, i to nie leń, ale pracoholiczka Mariah Carey. W seksownej błyszczącej sukience i szpilkach.
/ 16.03.2006 16:57
Beata Sadowska: Twój nowy album nosi tytuł „The Emancipation of Mimi” („Emancypacja Mimi”). Taka jesteś wyzwolona?
Mariah Carey: Ludzie ciągle oczekują „starej”, smutnej Mariah. Chcą plotek i sensacji, a ja chcę im pokazać Mimi, bo tak mówią do mnie najbliżsi, jakiej nie znają. To prawda, miałam wiele trudnych momentów…

– Rozwód, rozstania, druzgocąca krytyka Twoich aktorskich poczynań, załamanie nerwowe, pobyt w szpitalu…
Tą płytą udowodnię, że już nie podchodzę do życia śmiertelnie poważnie. Potrafię się bawić i czerpać radość z życia. Kiedy pracowałam nad albumem, czułam się, jakbym znów miała kilka lat i śpiewała do szczotki do włosów. W końcu zrobiłam coś naprawdę swojego: od początku do końca tak jak chciałam, a nie tak, jak mi kazano. To też emancypacja.

– Pierwszy raz odważyłaś się być sobą?
Szczęśliwą, uśmiechniętą, radosną.

– Ale ludzie wciąż pamiętają Mariah Carey, o której plotkowano, że chciała popełnić samobójstwo i która na swojej stronie internetowej napisała, że nie wie, po co żyje..
.
Na litość boską, to było cztery lata temu! Ale ludzie są żądni skandali. Mariah Carey to, Mariah Carey tamto. Wczoraj usłyszałam, że po wylądowaniu w Londynie o pierwszej trzydzieści nad ranem zażądałam czerwonego dywanu i płonących świec przed wejściem do hotelu (to akurat nieoficjalnie potwierdziła obsługa hotelowa – przyp. aut.). Nie ma to jak zacząć dzień od gorącej plotki. Ale mam to gdzieś, chcą gadać, niech gadają.

– Cztery lata temu aż huczało od plotek na temat Twojej kondycji psychicznej…
Teraz wiem, że tamten czas był błogosławieństwem. Bez niego nie osiągnęłabym tego, co osiągnęłam. Dziś jestem dumna i szczęśliwa jak nigdy: nagrałam najlepszą płytę w karierze. I jak tu nie dziękować Bogu, że mnie wcześniej doświadczył?! Teraz potrafię docenić to, co mam.

– Wszystko, co nas dotyka – nawet boleśnie – dzieje się po coś?
Ja w to wierzę, i to mocno.

– Czego nauczyły Cię złe doświadczenia?
Dały mi siłę.

– Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni?
Dokładnie!

– I naprawdę dopiero po tym wszystkim po raz pierwszy w życiu czujesz się pewna siebie, bez kompleksów?
Nikt nie jest doskonały, każdy ma kompleksy. Każdy ma momenty, kiedy jego poczucie wartości chwieje się jak kolos na glinianych nogach. Ja takich momentów miałam wiele.

– Zaczęły się już w dzieciństwie...
Jestem dwurasowa: dziecko czarnego ojca i białej matki. Nigdzie nie pasowałam, wytykali mnie palcami. Jako mała dziewczynka przeprowadzałam się z mamą 13 razy! Moje życie od trzeciego do dwunastego roku życia to ciągła tułaczka. Jak wytłumaczyć dziecku, że mama nie ma pieniędzy, jak wytłumaczyć, że znów musi iść do nowej szkoły?! Ja tego nie rozumiałam. To było trudne dzieciństwo.

– I musiało zaowocować trudnymi związkami, jak małżeństwo ze starszym o 20 lat szefem wytwórni muzycznej Tommym Mottolą, które potem określałaś jednym słowem: piekło?
Dokładnie. Przez całe życie musiałam pokonywać przeszkody, walczyć, zmagać się. Takie wyzwania dla każdego byłyby trudne, a dla mnie – podwójnie trudne, bo każdy mógł się temu przyglądać. Żyję pod mikroskopem. W końcu musiałam dojść do momentu, kiedy powiedziałam sobie: stop! Albo akceptujecie mnie taką, jaka jestem, albo dajcie mi święty spokój. Nie jestem marionetką, chcę sama pociągać za sznurki.

– Nagrałaś radosny, pozytywny album. Możesz powiedzieć, że Twoje załamanie nerwowe „przeminęło z wiatrem”?
Czy ty w końcu dasz mi spokój i przestaniesz używać tego słowa?! Byłam przepracowana, przemęczona. Rozumiesz?!

– Staram się, dlatego pytam…
Gdybyś ty, kochana, pracowała tak ciężko jak ja kilka lat temu, pewnie nigdy byś się z tego nie podniosła! A mnie się udało! Dziś cieszę się, że wtedy dopadło mnie wyczerpanie. To była reakcja obronna, inaczej zapędziłabym się w kozi róg. Praca, praca i dla odmiany – praca. Na szczęście mój organizm wysłał sygnał: stop! Potrzebuję ciszy, spokoju, odpoczynku.

– Czego jeszcze?
Duchowości. Kontaktu z Bogiem i wiary, że to on ma nad wszystkim kontrolę, że to nie ja jestem reżyserem tego przedstawienia. To Bóg decyduje, kiedy opada kurtyna. Kiedy zdasz sobie z tego sprawę, inne rzeczy przestają mieć znaczenie, przewartościowuje ci się świat.

– Co jeszcze pomogło Ci wyjść z depresji?
Pozytywne myślenie. Dogadanie się ze sobą. Odnalezienie na nowo czteroletniej dziewczynki, którą byłam i siły, którą w sobie wtedy miałam. To dzięki niej mogłam przetrwać wśród rasistowskich sąsiadów. Dla nich małżeństwo moich rodziców było mezaliansem nie do zaakceptowania, więc podpalali nam samochody. Wytrzymałam. Tak jak potem wytrzymałam z matką walczącą z ojcem i bratem walczącym z siostrą. Dopiero teraz, jako dorosła osoba, radzę sobie z traumami z dzieciństwa. Poradziłam sobie z tym wszystkim również dzięki muzyce, która zawsze dawała mi poczucie wyjątkowości. Już jako dziecko postanowiłam sobie, że będę sławna i bogata. No i mam za swoje: utrata prywatności, plotki, pochopne oceny, upór w zadawaniu ciągle tych samych pytań o załamanie nerwowe.

– Ciebie sława nie zmieniła?
Najpierw zmieniła na lepsze. Stałam się sympatyczniejsza, ale potem zrozumiałam, że tak się nie da, że to się po prostu nie opłaca. Paparazzi i tak cię nie oszczędzą. To był dla mnie prawdziwy szok, jak bardzo i jak głęboko wchodzą z butami w twoje życie. Rozczarowanie, ale i lekcja. Skoro spijam śmietankę, muszę czasami zjeść cytrynę. Za to kiedy słyszę, że moja piosenka uratowała komuś życie, bo dała nadzieję, to chce mi się dalej pracować. Reszta się nie liczy.

– Utrzymywanie się na szczycie to praca na pełen etat. Zastanawiasz się czasami, czy to już pracoholizm?
Ludzie widzą we mnie pracoholiczkę. Trudno. Zasuwanie 24 godziny na dobę nie jest moim wymarzonym zajęciem, ale tak funkcjonuje ten biznes. Poza tym gdybym nie kochała tego, co robię, zajęłabym się czymś innym.

– Sama piszesz muzykę i słowa, zajęłaś się też produkowaniem, czyli masz kontrolę nad każdym etapem powstawania płyty. Tylko Ty najlepiej wiesz, co jest dla Ciebie najlepsze?
Zawsze pisałam swoje piosenki i zawsze je produkowałam, tylko… sama nie zdawałam sobie z tego sprawy! Muzyczny biznes to świat zdominowany przez mężczyzn i trudno się przez nich przebić. Nawet jeśli wykonujesz za nich pracę, i tak cię pod nią nie podpiszą. Dopiero przy płycie „The Emancipation of Mimi” miałam odwagę to przerwać i powiedzieć: ja to wiem, ja to umiem, ja to zrobię i podpiszę własnym nazwiskiem. To było równouprawnienie, a nie dominacja wielkiej korporacji muzycznej nad malutką Mariah Carey.

– Czego więc duża Mariah Carey nie poświęciłaby dla kariery?
Dziecka. Gdybym je miała, stanowiłoby centrum mojego świata.

– Chcesz zostać mamą?
Chciałabym, ale tylko z odpowiednim mężczyzną. Takim, który sprawdzi się jako ojciec.

– Czyli?
Mężczyzna, który będzie mnie kochał i o mnie dbał. Będzie dla mnie oparciem i będzie miał czas dla dziecka.

– Po wszystkim, co przeszłaś, jesteś już gotowa na nową miłość?
Kochanie, ja jestem zakochana w życiu, nie zauważyłaś? (Śmiech).

Rozmawiała Beata Sadowska