Małgorzata Kożuchowska - Po prostu Gośka!

Małgorzata Kożuchowska
Słucha Jaya-Z, chodzi z mężem na mecze piłki nożnej i założyła konto na Facebooku. Choć Małgorzata Kożuchowska kończy 40 lat, czuje, że ma... 28.
/ 25.04.2011 12:17
Małgorzata Kożuchowska
Skąd się wzięło określenie: „Matka Boska Kożuchowska”, pytam samą siebie po naszym spotkaniu. Bo choć działa charytatywnie, jest wierząca, na koncie nie ma żadnych skandali, a przez wielu uznawana jest za wzór do naśladowania, nie widzę w niej posągowej ikony. Małgorzata Kożuchowska (39) pozostała „dziewczyną z Torunia”, jak zresztą sama o sobie mówi. Bez gwiazdorskich zachcianek, naturalną, szczerą i towarzyską. Taką, z którą chciałoby się przegadać całą noc przy winie, pojechać na wyprawę w góry lub wymienić się nową książką. Zdziwieni? A jednak! Wizerunek aktorki od lat lansowany w mediach odbiega od tego, jaka jest Małgosia na co dzień. I ona sama też postanowiła o siebie zawalczyć…

– Odeszłaś po 11 latach z serialu „M jak miłość”. Co się stało, że nagle wywróciłaś swoje życie zawodowe do góry nogami?
Małgorzata Kożuchowska:
Dochodziły do mnie opinie, że jestem skostniałą  ciociunią (śmiech). A to nieprawda. Nikt nie wie, że chodzę z mężem na mecze piłki nożnej, uwielbiam słuchać Duffy czy Jaya-Z. Ostatnio też byłam didżejką w klubie. Nie przypuszczałam, że to będzie takie trudne! Ale nauczyłam się i zagrałam! To wszystko to też jestem ja. A przez ostatnie 11 lat dla wielu byłam tylko Hanką Mostowiak i choć robiłam wiele innych rzeczy, jestem przecież aktorką Teatru Narodowego, to powszechnie kojarzyłam się z tą jedną rolą. Ten wizerunek zaczął mi ciążyć. A przecież jak się spotykam ze znajomymi, to oni mnie nie pytają, co słychać w „M jak miłość”. Jestem po prostu Gośka! Przyjaciele od lat mi mówili: „Szkoda cię. Jesteś świetną aktorką, zaryzykuj, otwórz się, daj się poznać z innej strony”. I mieli rację. Warto było, nawet za cenę krzywdzących i kłamliwych publikacji na mój temat, które ukazały się tuż po ogłoszeniu decyzji o odejściu z serialu. Nie żałuję. Znów jestem wolna.

– Czy to znaczy, że się zmieniłaś przez te lata, dojrzałaś?
Małgorzata Kożuchowska:
To nie jest tak, że nagle jestem kimś innym, to był proces. Duży wpływ miały na mnie zmiany w życiu prywatnym. Mąż dał mi poczucie bezpieczeństwa. Mam przy sobie kogoś, kto mi dobrze doradzi, skontroluje, a jak trzeba, ostudzi moje emocje. Jestem z nauczycielskiego domu, nauczono mnie, że pewnych rzeczy nie wypada. Pamiętam, jak po jednym z moich pierwszych wywiadów w telewizji mama mi mówiła: „Małgosia, ty nie możesz tak machać rękami! Jak nie masz co z nimi zrobić, to… usiądź na nich!” (śmiech). Od tego czasu minęło już wiele lat i mam za sobą mnóstwo doświadczeń. Dojrzałam, jestem świadoma siebie, odważna i wiem, że już nie zawsze muszę być „wzorową uczennicą” (śmiech).

– Teraz grasz wzorową mamę w nowym serialu TVP2 „Rodzinka.pl”. Dlaczego przyjęłaś taką rolę?
Małgorzata Kożuchowska:
Miałam różne propozycje, ale tęskniłam za komedią. Chciałam zagrać coś lekkiego, gdzie mogę znów pokazać temperament, być zabawna, uśmiechnięta. I w „Rodzince.pl” wcale nie jestem idealną matką. Trudno stworzyć perfekcyjny dom, bo ludzie przecież nie są idealni. Nasz dom w serialu też taki nie jest. Patrzymy na wady bohaterów z sympatią, kibicujemy im i wybaczamy błędy, bo w życiu sami też je przecież popełniamy.

– Sam serial wzbudza coraz więcej sympatii. Macie już ponad 20 tysięcy fanów na Facebooku, Twoja bohaterka zaczęła pisać bloga. Czy Ty sama założyłaś już konto na Facebooku?
Małgorzata Kożuchowska:
Przez bloga Natalii chcemy być jeszcze bliżej naszych widzów, powiedzieć o niej więcej. Może uda się stworzyć wokół tej postaci krąg ludzi, którzy mają podobne problemy z wychowaniem dzieci i prowadzeniem domu. To byłoby bardzo ciekawe. A ja sama też mam profil na Facebooku, założyłam go niedawno i dopiero się uczę, ale już widzę, jak to wciąga. Dzięki temu odnowiłam na przykład znajomości z przyjaciółmi z czasów podstawówki!

Porozmawiajmy o gwiazdach - forum >>


– Podobno jedziesz z mężem do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II.
Małgorzata Kożuchowska:
Bo Rzym od początku był dla nas miejscem szczególnym.

– Wystarczy przypomnieć, że to właśnie lecąc na uroczystości pogrzebowe papieża, Bartek po raz pierwszy Cię zobaczył. Kilka lat później właśnie na placu Świętego Piotra poprosił Cię o rękę.
Małgorzata Kożuchowska:
Sama rozumiesz… Co roku zresztą jeździliśmy 2 kwietnia na rocznicę śmierci naszego papieża. Więc teraz chcemy pojechać na beatyfikację i w ten sposób podziękować za to nasze szczęście. Poza tym te wyjazdy mnie oczyszczają. Ale żeby nie było tak górnolotnie:  nigdzie na świecie nie ma tak pysznej kawy! To wielka miłość Bartka (śmiech). Zdarza się, że idziemy gdzieś na kawę, a mój mąż mówi: „Wychodzimy stąd, mają kiepski ekspres”. We Włoszech to się nie zdarza, a ja oprócz kawy uwielbiam ich makarony.

– Chcesz mi powiedzieć, że kobieta mająca taką szczupłą sylwetkę jak Ty jada na co dzień makarony?
Małgorzata Kożuchowska:
Od 10 lat jadam je na obiad lub kolację. Zresztą dobrze przyrządzony makaron nie jest tuczący. Bartek jest w tym mistrzem, bo ja jestem od niego gorsza w kuchni. Pasta powinna być al dente i do tego obowiązkowo oliwa z oliwek.

– A poza tym Rzym to też zakupy…
Małgorzata Kożuchowska:
Nie ma co ukrywać, Włosi znani są na całym świecie z najlepszego designu. Po butikach na Via del Corso chodzi się jak po pięknych galeriach sztuki.

– Słyszałam, że podczas takich zakupów mąż usnął Ci ze zmęczenia!
Małgorzata Kożuchowska:
(śmiech) To prawda! Ale to nie było w Rzymie. Na co dzień Bartek wykazuje się wielką cierpliwością. Jest poza tym świetnym doradcą. Czasami mnie studzi, a czasami mówi: „Gośka, kup to koniecznie”. I ma rację. 

– Podobno przed wyjściem na wielkie gale pytasz go zawsze, czy dobrze wyglądasz.
Małgorzata Kożuchowska:
Oczywiście, bo Bartek ma naprawdę świetne oko. Wcześniej zresztą pytałam o zdanie mojego tatę. To on mnie ustrzegł przed wygłupieniem się na Złotych Kaczkach kilka lat temu. Ubrałam się dziwacznie i tata stwierdził kategorycznie: „Tak nie możesz iść. Nie wypada!”. Zresztą zdarza się, że on nawet dziś prosi mnie o radę w kwestii swojego stroju. Pyta, jaki krawat powinien dobrać lub jakie klapy są teraz  modne.

– Kiedyś ideałem mężczyzny był dla Ciebie tata. Widzisz jakieś jego cechy w Bartku?
Małgorzata Kożuchowska:
Oczywiście. Przede wszystkim jest dżentelmenem, ma maniery jakby z innej epoki. A poza tym Bartek potrafi kochać kobietę…

– Gregory Peck był przez lata Twoim ulubionym aktorem. Czy Bartek Ci go przypomina?
Małgorzata Kożuchowska:
Jakby się człowiek uparł, to może coś by dojrzał (śmiech). Nigdy przez ten pryzmat na Bartka nie patrzyłam. Ale jest taki moment w życiu młodej dziewczyny, kiedy kształtuje się jej gust. I na to wpływ ma mama. A ponieważ moja uwielbiała Gregory’ego Pecka, to cieszę się, że i mi się to udzieliło. Nie podkochiwałam się szaleńczo w aktorach, choć plakaty wisiały nad moim łóżkiem. Pamiętam, jak stałam po nie w kolejce w sobotę, bo drukowali je w  „Dzienniku Ludowym”. Ale Gregory Peck rzeczywiście mi się podobał, był niezwykle szarmancki w „Rzymskich wakacjach”. A ja to zawsze lubiłam w facetach i Bartek to ma.


– Od kiedy jesteś jego żoną, on też jest na cenzurowanym. Ciągle czytam, że albo nie ma pracy, albo znów ją znalazł. Nie jest Ci ciężko, że wciąż jest oceniany?
Małgorzata Kożuchowska:
Sprawiałoby mi to przykrość, gdyby on się tym przejmował. A Bartek jest odporny i jak prawdziwy facet nie zdradza się ze swoimi słabościami. To nie rzutuje na nasze relacje. Poza tym na samym początku naszego związku przewidziałam, że tak będzie. I uprzedziłam go. Powiedziałam mu, że decyduje się na związek z aktorką i to może być dla niego czasami niesprawiedliwe i bolesne.

– Ty też nie masz łatwo. Bycie ikoną mody zobowiązuje. Co myślisz, kiedy słyszysz „ikona mody”?
Małgorzata Kożuchowska:
Wow! (śmiech)

– Cieszy Cię to czy Ci to ciąży?
Małgorzata Kożuchowska:
To miłe, ale nie dajmy się zwariować! Wydaje mi się, że świat zabrnął w jakąś ślepą uliczkę. Przestał być ważny powód imprezy, a liczy się wyłącznie to, w co się kto ubrał. Na przykład rozdanie nagród „Newsweeka” Gwiazdy Dobroczynności. Oglądam portale internetowe po tym wydarzeniu i widzę, że nieważne, kto i za co dostał nagrodę, tylko jaki miał dekolt czy fryzurę. Są imprezy modowe, gdzie można zaszaleć, ale też okazje, kiedy to moda jest najmniej ważna.
A dlaczego Ty właściwie tak angażujesz się w pracę charytatywną? Jesteś ambasadorką Fundacji „Mam marzenie”.
Małgorzata Kożuchowska: Bo to buduje mnie jako człowieka. Dużo dostałam od losu i teraz spłacam swój dług. Spokojnie śpię, mam czyste sumienie. Jest taki niezwykły list naszego papieża do artystów. Pięknie mówi tam o ich misji. Jan Paweł II pisze, że artyści są po to, żeby stwarzać świat piękniejszym. To jest właśnie moje motto. A czy jest coś piękniejszego od spełniania marzeń chorych dzieci?

– Ty sama piękniejesz w oczach. Nie mogę uwierzyć, że niedługo kończysz 40 lat…
Małgorzata Kożuchowska:
Ja też myślę, że to jakaś ściema (śmiech). Wciąż czuję się młoda. Żyję bardzo aktywnie, mam mnóstwo energii, życzliwych przyjaciół, kochającego męża i zawód, który jest moją pasją. Wciąż wydaje mi się, że mam góra 28 lat. I nie mam zamiaru przejmować się okrągłą datą moich urodzin.

– Podobno hucznie obchodzisz swoje urodziny. Czy masz już plany?
Małgorzata Kożuchowska:
Rzeczywiście nie uciekam przed nimi, ale jeszcze nic konkretnego nie wymyśliłam. Wyprawiliśmy z Bartkiem ślub i wesele w trzy miesiące, więc z tym też sobie poradzimy (śmiech). 

– Przy takich okrągłych datach robi się często bilans zysków i strat. Z czego jesteś najbardziej dumna?
Małgorzata Kożuchowska:
Byłam niedawno w Krakowie na zaproszenie Anny Dymnej. Czytałam wiersze w jej Salonie Poezji. Nigdy razem nie pracowałyśmy. Po powrocie dostałam od Ani niezwykłego maila: „(...) Powiem ci po cichu, że od zawsze jesteś moją ukochaną aktorką. Bo masz taką niezależność, dumę i niezwykłą osobowość”. Taki komplement od aktorki, którą zawsze stawiałam sobie za wzór, jest dla mnie jak najpiękniejszy prezent. Jestem dumna z tego, że udało mi się być wierną sobie i nie zagubić się w okrutnym nierzadko świecie show-biznesu. Cieszę się też, że nie zrezygnowałam z moich największych ambicji zawodowych, czyli teatru. Udało mi się połączyć dwie, praktycznie wykluczające się sfery – grać w Teatrze Narodowym, pierwszej scenie w kraju, i przez 11 lat pracować w najpopularniejszym serialu w Polsce. Talent ma wiele osób, wrażliwych ludzi jest mnóstwo, interesujących kobiet też. Ale unieść presję i wytrzymać tempo, nie tracąc przy tym duszy motyla, to jest coś, czego z okazji zbliżających się czterdziestych urodzin mogę sobie z czystym sumieniem pogratulować…    

Marta Tabiś-Szymanek / Party

Redakcja poleca

REKLAMA