Kwadrans z Maciejem Orłosiem

Maciej Orłoś fot. REPORTER
Samotnik zawsze otoczony ludźmi. Showman, ale zamknięty w sobie. Maciej Orłoś, który w telewizji pracuje od 18 lat, a teraz jeszcze pisze o niej książkę, mówi przewrotnie: „Nie nadaję się do tej pracy”.
/ 15.06.2009 10:14
Maciej Orłoś fot. REPORTER
Telewizja to iluzja, a Maciej Orłoś (49) jest tego najlepszym przykładem. Kiedy umawiamy się na kawę w warszawskiej restauracji tuż przy budynku Telewizji Polskiej, gdzie dziennikarz właśnie skończył prowadzić „Teleexpress”, spodziewam się, że stanie przede mną prawdziwy wulkan energii. Nic bardziej mylnego! „Nie jestem szybki jak »Teleexpress«”, śmieje się dziennikarz. To prawda. Mówi wolno, zastanawia się długo nad odpowiedzią na każde pytanie. W telewizji ceniony za poczucie humoru, prywatnie żartuje rzadko, a jeśli już, to jego dowcipy bardziej przypominają te z Monty Pythona niż Benny Hilla. Jest samotnikiem, choć paradoksalnie od zawsze pracuje w grupie i ma aż czwórkę dzieci. Popularny od lat, o swoim życiu prywatnym mówi niewiele i rzadko udziela wywiadów. Dla „Party” zrobił wyjątek. 

– W Telewizji Polskiej znów gorąco. Zmiany prezesów, zwolnienie Hanny Lis z pracy i afera z Tomaszem Kammelem. A Pan wciąż bezpiecznie żegluje po tych wzburzonych wodach…
Maciej Orłoś:
Jestem w sytuacji wyjątkowej. Nigdy nie byłem dyrektorem czy kierownikiem i dlatego bezpośrednio nie byłem narażony na naciski i wpływy polityków. Ale skłamałbym, gdybym powiedział, że takich nacisków w ogóle nie było. Redakcja ,,Teleexpressu” jest jednak bardziej bezpieczna, bo władze zawsze traktowały go z przymrużeniem oka, choć dziwię się, skoro ogląda nas codziennie średnio prawie pięć milionów widzów, a zdarza się, że znacznie więcej. Jedno jest pewne, gdybym w 1991 roku zaczął pracę w ,,Wiadomościach”, to na pewno bym nie przetrwał tyle co w ,,Teleexpressie”.

– „Tyle” to dokładnie 18 lat. Nie nudzi się już Panu ta praca?
Maciej Orłoś:
Nie mam poczucia, że za długo pracuję w „Teleexpressie”. Czasami co prawda mam déjļ vu: znowu siedzę w tym samym studiu, na tym samym krześle i znów prowadzę ten sam program. Nawet wydarzenia, które się dzieją na świecie, są powtarzalne. Ale walka z powtórzeniami, pokazanie tych samych rzeczy w nowy sposób to dla mnie wyzwanie i właśnie dlatego lubię tę pracę. Ten program jest dobry dla mnie i ja dla niego. Gdyby widzowie pisali: ,,Zdejmijcie tego Orłosia, bo nie możemy na niego patrzeć”, to pewnie bym się zastanawiał nad odejściem. A tak nie piszą, to zostaję.

– Słyszałam, że lubi Pan być popularny, a przegląd prasy zaczyna od artykułów o sobie...
Maciej Orłoś:
To oczywiście żarty! Ja po prostu lubię swoją pracę. Jestem uzależniony od adrenaliny, stresu, kontaktu z publicznością. Popularność z kolei to moja codzienność, część mojej pracy. Dziś podchodzę do tego z dystansem, ale kiedyś rzeczywiście miałem moment zachłyśnięcia się samym sobą. To był początek pracy w telewizji. Wpadłem w pułapkę myślenia o tym, jaki jestem sławny. Ale dawno mi już przeszło.

– Andrzej Wajda mówił o Panu: „Gra jak młody Łapicki”. Jak to się stało, że świetnie zapowiadający się aktor trafił do telewizji?
Maciej Orłoś:
Gdyby pani zapytała, dlaczego poszedłem do telewizji, to odpowiedziałbym: dostałem propozycję i z niej skorzystałem. Liczyć na to, że będzie się aktorem formatu Janusza Gajosa czy Zbigniewa Zapasiewicza, można i należy, ale szanse na to są niewielkie. Miałem wtedy spore dylematy, ale myślę, że wybrałem słusznie i dziś nie mogę narzekać. Ale jest tu pewien paradoks. Uważam, że nie nadaję się do pracy w telewizji.


– Może właśnie na tym polega Pana sukces.
Maciej Orłoś:
Nie jestem ani dziennikarzem pokroju Tomasza Lisa, ani showmanem jak Krzysztof Ibisz. Jestem odludkiem i mizantropem. Mam to w genach po ojcu.

– I tak jak ojciec, pisarz Kazimierz Orłoś, zaczął Pan pisać książki. Odezwały się geny?
Maciej Orłoś:
Być może się odezwały, bo w pewnym momencie poczułem niezwykłą potrzebę napisania książki dla dzieci, w której bohaterem był mój syn Kuba. On mnie zainspirował. Potem napisałem jeszcze drugą ,,Tajemnicze przygody Meli”, z inspiracji córką.

– Teraz pisze Pan książkę o TVP. I nie będzie ona tylko łatwa, lekka i przyjemna.
Maciej Orłoś:
To będzie próba podsumowania funkcjonowania TVP przez ostatnie 20 lat. Łączy się to z rocznicą przemian w Polsce i na pewno będzie wynikało z niej jasno i przejrzyście, jak bardzo polityka przenika do telewizji. Ale to nie jest główny cel mojej pracy. Zbieram wspomnienia osób, które z TVP były związane przez wiele lat. Rozmawiałem z największymi, m.in.: z Tomaszem Lisem, Kamilem Durczokiem, Wojciechem Mannem czy Niną Terentiew. Chcę opisać kulisy powstawania programów, szukam anegdot i ciekawostek. Ale nie chodzi tu oczywiście tylko o zwierzenia gwiazd. Ta książka będzie trochę poważna, trochę lekka. Chcę ją wydać jeszcze w tym roku, choć nie wiem, czy zdążę.

– Jak wygląda Maciej Orłoś piszący książkę?
Maciej Orłoś:
Muszę przyznać, że dość żałośnie... Piszę dorywczo, kiedy mam wolną chwilę. Czasem wyrywam się ze stolicy i korzystam z tego, że są wakacje i rodzina wyjeżdża.

– A jakim jest Pan ojcem? Czwórka dzieci to już niezła gromadka. Dorośli chłopcy: Rafał i Antek to owoc Pańskiego poprzedniego związku. Kuba i Mela to maluchy z trzeciego małżeństwa.
Maciej Orłoś:
Nie jestem ojcem mentorem, ale raczej przyjacielem, co nie zawsze sprawdza się wychowawczo. Za mało jest we mnie ojca konsekwentnego, egzekwującego, zasadniczego. Za dużo przyzwalającego i rozpieszczającego.

– Które z dzieci jest do Pana najbardziej podobne?
Maciej Orłoś:
Myślę, że Antek, który ma dziś 19 lat. Nie jest to typ błyskawicy, jest raczej spokojny i flegmatyczny, podobnie jak ja.

– Mela to córeczka tatusia?
Maciej Orłoś:
Moja sześciolatka ma bardzo wyrazisty charakter. Jest silna musi postawić na swoim, z nią nie ma żartów. Ona już w wieku czterech lat przychodziła do mnie i robiła mi wykład o oglądaniu telewizji. Mówiła: ,,Pamiętaj, tato. Dziecko ma oglądać w telewizji wszystko, co chce, a nie to, co zdecydował tata” (śmiech). Dla córki tata jest fajny, ale to mama jest Bogiem.

– Czyli w domu to żona jest złym policjantem?
Maciej Orłoś:
Wręcz przeciwnie, to dobry policjant. Joanna przejęła dowodzenie w domu i bardzo dobrze, bo teraz wszystko chodzi jak w zegarku. Muszę oddać mojej żonie, że to ona mnie nauczyła, że po ciężkiej pracy trzeba wypocząć, mieć czas dla najbliższych.


– Z żoną jest Pan szczęśliwy już od 14 lat. Z poprzednią był Pan 11. Czyli Maciej Orłoś to seryjny monogamista...
Maciej Orłoś:
Różnie się ludziom układa i teraz są takie czasy, że strasznie trudno o długoletnie związki. Prosty scenariusz, kiedy 20-letni chłopak poznaje równie młodą dziewczynę i dożywają wspólnie starości, zdarza się coraz rzadziej. Moi rodzice są takim przykładem. Kiedy się pobrali, mieli po 25 lat.

– Kochający się rodzice, dzieciństwo w warszawskim, inteligenckim domu pełnym miłości. Do tego piękna historia rodzinna: Pański ojciec był pisarzem opozycyjnym, Pan działał w konspiracji. A ostatnio jeszcze order! Można pozazdrościć...
Maciej Orłoś:
Mam małą satysfakcję, że mogłem w latach 80. być po stronie opozycji. To moja dobra karta. Ale oczywiście nie wyolbrzymiałbym tego. Nie zaliczyłem nigdy żadnej wpadki, nie trafiłem do więzienia, nie byłem pobity. A order? Dostałem go za współpracę z największym wydawnictwem niezależnym NOWA. I to było miłe, ważne.

– Rozmawia Pan ze swoimi dziećmi o tamtych czasach?
Maciej Orłoś:
Było wiele rozmów ze starszymi synami na temat bieżącej polityki i historii. Młodszym dzieciom też o tym wspominałem, ale dla nich to abstrakcja. Dobrym pretekstem do rozmów o PRL było wejście programu ,,300% normy”, który prowadzę. Wtedy mogłem im opowiedzieć o Gierku, stanie wojennym. Ale ich to raczej mało interesuje. Oni żyją w tak odmiennym świecie, że mają wrażenie, że im bajki opowiadam. Kiedy myślę o swoim dzieciństwie, też nie przypominam sobie, żebym zadawał ojcu czy dziadkowi pytania na temat wojny czy powstania warszawskiego. Za mało było tych rozmów, muszę to jeszcze nadrobić.

– Myśli Pan o przemijaniu, starości, ogląda Pan pierwsze zmarszczki?
Maciej Orłoś:
Nie muszę sprawdzać, czy się marszczę, bo to wiem (śmiech). Mam świadomość upływającego czasu, ale nie przeżywam tego. Jestem mężczyzną i jest mi łatwiej. Nie mam siwizny, mam dobre geny.

– Czyli kryzys wieku średniego Panu nie grozi i tak jak Indianie twierdzi Pan, że życie zaczyna się po pięćdziesiątce? A może będzie jednak jak u Mickiewicza: wiek męski – wiek klęski...
Maciej Orłoś:
Mam nadzieję, że jednak ten pierwszy wariant (śmiech). Im dłużej żyję, tym czas biegnie szybciej. W sprawach życiowych jestem jednak blisko ziemi. Wiem, jakie mam kredyty do spłacenia, jak długo muszę jeszcze pracować, czego oczekują ode mnie moje dzieci. I dlatego mam nadzieję, że mickiewiczowski scenariusz mnie nie dotyczy. Wręcz przeciwnie! Rozwinę skrzydła i pojawią się nowe projekty, też telewizyjne.  

Marta Tabiś / Party

Redakcja poleca

REKLAMA