Jay Kay

Lider Jamiroquai ma pieniąde, sławę, XVI-wieczną posiadłość pod Londynem i kolekcję najdroższych aut. Czego brakuje mu do szczęścia?
/ 16.03.2006 16:57
Beata Sadowska: Masz 35 lat...
Jay Kay: Hurra, już tylko pięć zostało do czterdziestki!

– Jest się z czego cieszyć?
Lubię swój wiek. Ciągle jestem popaprańcem, ale trochę życiowej mądrości już zdobyłem.

– W takim razie jakiej życiowej mądrości nauczyła Cię 13-letnia kariera w show-biznesie?
Dowiedziałem się dużo o ludziach w moim otoczeniu. Zacząłem odróżniać prawdziwych przyjaciół od tych, którzy żerowali na mojej karierze. Sława jest pełna pułapek. Jest jak pętla, która w każdej chwili może ci się zacisnąć na szyi. Jeśli w porę się nie zorientujesz, skończysz jak małpa w klatce. Flesz, flesz, flesz; wszyscy stoją dookoła i robią ci zdjęcia. A ja, jak każdy, potrzebuję spokoju i normalności. Dlatego staram się mocno stać na ziemi.

– Potrafisz?
Już tak.

– A były momenty, kiedy nie potrafiłeś?
Nie zapominaj, że od 16. roku życia sam jestem swoim szefem. Odniosłem sukces, bo tak pokierowałem swoją karierą.

– Ale nawet szefowie wpadają w pułapki, często te, które sami zastawili.
To niebezpieczny biznes.

– Taki okazał się dla Ciebie?
Niestety, tak. Dziś wiem, że za bardzo koncentrowałem się na karierze, nie istniało dla mnie nic poza kolejną płytą. Zapomniałem, że prawdziwe życie jest gdzie indziej.

– Gdzie?
Tam, gdzie czeka na ciebie ktoś, z kim chcesz przeżyć resztę życia i mieć dzieci. Takiej osoby ciągle szukam.

– Chcesz powiedzieć, że kariera pójdzie w odstawkę? Teraz, kiedy ukazała się szósta płyta Jamiroquai i wyruszacie w trasę koncertową?!
Chcę powiedzieć, że praca jest ważna, daje mi radość i satysfakcję. Ale nie pozwolę już, żeby była najważniejsza. Sama praca nie zapewni mi już szczęścia.

– A co to jest szczęście?
To zdrowie. To przyjaciele, których masz wokół siebie. To poczucie, że twój świat się nie chwieje. To robienie tego, co kochasz. A jeśli do tego możesz pomagać innym, to już pełnia szczęścia.

– Ty się starasz: współpracowałeś z Greenpeace, ostrzegałeś przed klonowaniem ludzi, teraz śpiewasz o tym, jakim zagrożeniem może być telewizja postrzegana jako wyrocznia moralności. 12 lat temu ukazał się debiutancki album Jamiroquai „Emergency on Planet Earth” (niebezpieczeństwo zagrażające Ziemi). Dziś te zagrożenia są poważniejsze?
Zdecydowanie! Jest nas coraz więcej, a już wtedy nie potrafiliśmy wszystkich wyżywić. Dziś na naszych oczach rozgrywa się trzecia wojna światowa, spowodowana w dużej mierze błędną polityką zagraniczną Stanów Zjednoczonych. Na dodatek Ameryka stara się przekonać świat, że działa w imię wielkich ideałów, a tak naprawdę broni własnych interesów.

– Myśl globalnie, działaj lokalnie. Co Ty robisz, żeby było lepiej?
Zatrudniam 45 osób. Dzięki mnie mają pracę.

– Jesteś dobrym szefem?
Dobrze płacę za dobrą pracę. To uczciwa zasada. Czasami się wściekam, ale jestem pod ciągłą presją. Chyba każdy szef musi sobie czasem powrzeszczeć. Nie uszczęśliwię całego świata, ale jestem dumny, że dzięki mnie garstka ludzi może żyć na dobrym poziomie. Moim.

– To wściekanie się ma coś wspólnego z tytułem najnowszego albumu Jamiroquai „Dynamite”?
Fakt, czasami eksploduję.

– Kiedy tracisz kontrolę?
Często, nawet bardzo często, ale ciągle muszę się z czymś zmagać. Nagrywanie płyty to nie bułka z masłem. Myślisz, że wchodzę do studia, słyszę od muzyków, że mają nową piosenkę, grają, ja śpiewam, a oni na to: „W porządku, resztą się zajmiemy, do zobaczenia na koncercie”? Nic z tego! To cholernie żmudny proces, przez który musimy razem przejść.

– Sam wybrałeś taką pracę.
Nie narzekam, chcę ci tylko pokazać, że ta praca wymaga ode mnie ciągłego podejmowania decyzji, a to stresujące. „Musimy mieć dzisiaj odpowiedź, którą okładkę akceptujesz”, słyszę w wytwórni. A mnie nie podoba się żadna. No i zaczyna się zgrzytanie zębami.

– Po tym zgrzytaniu szukasz schronienia w swojej wiejskiej posiadłości pod Londynem?
Problem w tym, że większość zgrzytów ma miejsce właśnie tam!

– Dom i studio w jednym to kiepski pomysł?
Dom, studio i na dokładkę biuro – fatalnie, no, ale sam to wymyśliłem. Dziś wolałbym, oczywiście, luksusowe, wygodne, przestronne biuro w centrum Londynu. Mógłbym się tam schować.

– Stać Cię na nie.
Daj spokój! Moje życie wcale nie jest tak różowe, jak mogłoby się wydawać. Wiesz, ile kosztuje biuro w centrum Londynu?! Do tego pensje pracowników?!

– Przesadzasz: jeśli za ubezpieczenie swoich aut płacisz rocznie przeszło 50 tysięcy euro (około 200 tysięcy złotych).
Uważaj!

– Wiem, nie lubisz rozmów o pieniądzach. Naprawdę będziesz się upierał, że Twoje życie nie jest usłane różami?
Będę, bo nie jest. Kolor różowy występuje w nim w ilościach umiarkowanych. Co prawda mam ogromną posiadłość na wsi, ale nie mam kiedy w niej mieszkać, bo ciągle gram koncerty. Tak będzie przez najbliższe półtora roku.

– Możesz sobie pozwolić na ferrari za pół miliona euro, niewiele tańsze lamborghini i inne auta z najwyższej półki warte fortunę. Do tego wypracowanego image’u pasuje kontrakt z Sony Ericsson? Ikona mody sprzedająca pierwszy telefon-walkman?!
Czy to, że mam dziś na sobie różową bluzę, oznacza, że powinienem też przyjść w różowych trampkach?! Wszystko pasuje jak ser do krakersów, czyli bardzo. A skoro wspomniałaś moje samochody: w klasycznych furach musi być klasyczny sprzęt, bo inaczej przestałyby być klasyczne. Nie zamontuję więc najnowocześniejszego nagłośnienia. I nic nie szkodzi: ulubionej muzyki mogę teraz słuchać w telefonie.

– Czego jeszcze brakuje Ci do szczęścia?
Poczucia normalności i osoby, o której mógłbym powiedzieć: moja kobieta. Rodziny, do której bym wracał. Póki co w domu czekają na mnie tylko dwa psy.

Rozmawiała Beata Sadowska/ Viva