Jan Machulski - Żegnaj, Kwinto

Jan Machulski fot. ONS
Jan Machulski na zawsze pozostanie legendarnym bohaterem "Vabank”. Marzył, aby zagrać tę rolę ponownie. To marzenie już się nie spełni.
/ 23.01.2009 14:41
Jan Machulski fot. ONS
Kilka lat temu, gdy wypełniał słynny kwestionariusz Prousta, na pytanie, jak chciałby umrzeć, odpowiedział: "Zasnąć na wieki po bankiecie z okazji 90. urodzin”. Nie udało się. Śmierć zaskoczyła go 10 lat wcześniej.

Jan Machulski zmarł nagłe na zawał serca w warszawskim Szpitalu Bielańskim. Latem obchodził hucznie 80. urodziny w rodzinnej Łodzi. Z dumą wypinał pierś z medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Odebrał wydaną specjalnie na tę okazję walutę z jego wizerunkiem o nominale 80 zł oraz... czekoladę o dwóch smakach – słodki i gorzki Machulski. Skończył bawić się o piątej nad ranem i wsiadł do pociągu. Wracał do Warszawy na plan komedii sensacyjnej w reżyserii Michała Rogalskiego "Ostatnia akcja”. Nikt nie podejrzewał, że ten tytuł może być złą wróżbą.

Być jak Jack Lemmon
"Masz pecha”, tłumaczył Machulskiemu w latach 60. Zbyszek Cybulski. Machulski nie miał szczęścia do ról wybitnych. Być może ciążyło nad nim fatum sukcesu, jaki odniósł film Tadeusza Konwickiego "Ostatni dzień lata” z jego udziałem.

Nagrodzony na festiwalu w Wenecji w 1958 roku powinien otworzyć mu drzwi do kariery. Jan Machulski zagrał zbuntowanego chłopaka, który nie umie poradzić sobie ze wspomnieniem wojny. Wizerunek "młodego gniewnego” Machulskiego nie został podtrzymany. Częściej grał zamyślonych blondynów, jak ten z "Sublokatora” Janusza Majewskiego. Pytany o to, dlaczego kino nie wykorzystało w pełni jego możliwości, Machulski podawał jeszcze inny powód. Najbliższe było mu aktorstwo Jacka Lemmona, ale w polskim kinie brakowało takich postaci – prawdziwych dżentelmenów z klasą, dystansem do siebie i ogromnym poczuciem humoru.

Na swoje pięć minut Jan Machulski musiał czekać ponad 20 lat, do czasu, gdy jego własny syn zaczął robić filmy. Bo Juliusz obsadzał go najlepiej. Zaczęło się od komedii kryminalnej "Vabank”, w której Jan Machulski stworzył genialną kreację kasiarza Henryka Kwinty. Był honorowym i pełnym wdzięku oszustem. Ludzie podziwiali go za tę rolę i zaczepiali na ulicy. Mali chłopcy, widząc go, łapali się za ucho, naśladując słynne "ucho od śledzia” (czyli gest oznaczający, że coś jest niemożliwe). Policjanci z drogówki odpuszczali, mówiąc: "Od Kwinty pieniędzy nie bierzemy”. A przecież o mały włos nie zagrałby w tym filmie!

Juliusz Machulski brał pod uwagę innych aktorów, aż pewnego dnia powiedział: "Wiem, jak zagra jeden, drugi, trzeci, ale nie jak ty to zrobisz. Może mnie zaskoczysz?”. Machulski się wahał. Nie chciał potem słyszeć, że syn daje pracę ojcu. W podjęciu decyzji przyszedł z pomocą Jerzy Kawalerowicz, ówczesny szef studia filmowego Kadr. "Zagra ojciec i koniec dyskusji”, powiedział.


Kino, moja miłość
Jan Machulski dorastał na Bałutach. Ta dzielnica Łodzi przed wojną uchodziła za "na wpół gangsterską”. Nigdy nie wstydził się swoich korzeni. "Ojciec Antoni był sezonowym murarzem, a matka Janina pracowała jako szwaczka u jakiegoś Scheiblera czy Grohmana. Zwolniona ze względu na chorobę płuc. Opiekowała się więc mną, jej ukochanym synem, jedynakiem. Wszystko najlepsze miałem od niej”, pisał w swojej autobiografii "Chłopak z Hollyłódź”. Machulski w dzieciństwie każdy grosik odkładał na bilety do kina. W podstawówce w poniedziałki przychodził do szkoły o godzinę wcześniej, aby opowiadać kolegom o Flynnie, Tarzanie, kowbojach. To były jego pierwsze występy przed widzami. Dzięki nim był sławny. No i cieszył się szacunkiem największych rozrabiaków.

Beztroskie dzieciństwo diabli wzięli, kiedy w 1939 roku wybuchła wojna. Jan Machulski miał wtedy 11 lat. Dwa lata później poszedł do pracy w zakładach samochodowych. Wojna kojarzyła mu się z głodem – razem z ojcem wybierali gawronom jajka z gniazd, żeby mieć co jeść. W jednym z wywiadów Machulski powiedział, że być może to właśnie w czasie wojny nauczył się aktorstwa, gdy musiał udawać nienormalnego przed Niemcem, który przystawił mu pistolet do głowy.

Machulski na studia aktorskie dostał się przez przypadek. Ponieważ nie przyjęto go na politechnikę, a do wojska nie chciał iść, pobiegł szybko składać papiery do szkoły muzycznej. W tym samym gmachu, na parterze mieściła się szkoła aktorska, więc zaryzykował. Kiedy zobaczył swoje nazwisko na liście przyjętych, wybiegł na ulicę i śpiewał w strugach deszczu!

Kiedy w połowie lat 70. został dziekanem wydziału aktorskiego w łódzkiej szkole filmowej, wprowadził w życie rewolucyjny wówczas pomysł, aby przyszli aktorzy występowali w etiudach u przyszłych reżyserów. W ten sposób zintegrował wydziały: reżyserski, operatorski i aktorski. – Jan Machulski cenił przede wszystkim indywidualność ucznia i pomagał mu ją rozwijać – wspomina Cezary Pazura, którym był jego uczniem, a później asystentem w szkole filmowej. – Nie odciskał swojego piętna na nim. Patrząc na adeptów aktorstwa, można było poznać, kto ich uczy. Który jest od Łomnickiego, który od Zapasiewicza, ale który jest od Machulskiego, tego nie było widać.

Zakochany flirciarz
Rok 1952, późna jesień. W studenckiej stołówce Machulski poznaje swoją przyszłą żonę Halinę. Wraz z koleżankami z pobliskiego wydziału pedagogiki wpadła na obiad. Cudowne, jasne oczy, uczesana w kok, w krótkim futerku. Wypatrzył ją od razu. Najbardziej zaskoczyła go tym, że była jedyną dziewczyną, która nie zwracała wtedy na niego uwagi. Kiedy pozwoliła się odprowadzić, zapytał: "Na pewno do jutra?”. "Tak, będę”, odpowiedziała.

Przeżyli razem 56 lat. On był czarującym "wiecznym chłopcem”, ona – ciepłą, twardo stąpającą po ziemi kobietą. Łączyła ich wspólna pasja – teatr. Na początku była ekspertką od tekstów w jego grupie studenckiej, potem sama zdała do szkoły aktorskiej.

W tym samym dniu, w którym Machulscy się pobrali, ruszyli w trasę ze "Świętoszkiem” Moliera. Po spektaklu wydali przyjęcie na zamku w Prabutach. Przez kilka pierwszych lat małżeństwa przeprowadzali się kilkakrotnie, bo jechali tam, gdzie mogli grać. Zanim osiedli w Warszawie, mieszkali w Opolu, Lublinie i Olsztynie.

"Mamy własną receptę na szczęście. Nie wolno mówić słów, których nie da się cofnąć”, opowiadał Machulski. Przyznawał się otwarcie do tego, że ma naturę flirciarza. Lubił "uwodzić” kobiety, rozkochiwać je w sobie głównie dlatego, że ciekawiło go, jak reagują na niego – próżność typowa dla aktora. Zaczepiał kobiety na ulicy czy to Łodzi, czy Paryża. Szukał również w ten sposób potencjalnych kandydatek na studentki. Podobały mu się kobiety inteligentne, na luzie, flirtujące po partnersku. Bywał niewierny, do czego przyznał się dopiero pięć lat temu dziennikarzom miesięcznika "Film”: "Mężczyźni zakochują się oczami, a kobiety uszami. Miałem parę flirtów czy romansów, ale żona potraktowała je wyrozumiale, bo wiedziała, że to, co nas łączy, jest głębsze i trwalsze”. Halina miała dystans do listów, telefonów, miłosnych deklaracji pisanych szminką na samochodzie. "Jest mądrzejsza ode mnie”, mówił Machulski.

Poza szczęśliwym związkiem udało mu się coś jeszcze: syn Juliusz, który już w wieku 12 lat oświadczył ojcu, że zostanie reżyserem. I dotrzymał słowa.


Udany tata, udany syn
"Julek już jako dziecko wymagał ode mnie, opowiadającego mu bajki, sprawnej narracji filmowej. Gdy zaczynałem nudzić, podnosił się z łóżka ze słowami: >>Aż tu nagle<<. Po raz pierwszy zadziwił rodziców, gdy jako sześciolatek na koloniach przy udziale dużo od niego starszych kolegów wyreżyserował wszystkie dowcipy, które mu ojciec opowiadał przy stole. Machulski podkreślał, że miał ogromne szczęście, bo ominęły go problemy okresu dojrzewania, jak narkotyki czy alkohol. Machulski  z synem stworzyli duet idealny.

Fani pytali Juliusza na czatach: "Jak to jest być synem TAKIEGO ojca?”. A on odpowiadał: "Wspaniale. W ogóle rodzice mi się udali”. Jan nigdy nie odmówił synowi, gdy proponował mu rolę w swoim filmie. "Jak się nam razem pracuje? Świetnie! W końcu znamy się tak dobrze”, odpowiadał niezmiennie Juliusz. I chyba musiało tak być, skoro ojciec zagrał w jego 11 filmach.

Oprócz syna Jan Machulski mógłby się pochwalić jeszcze kilkoma innymi wychowankami. Kiedy w 1970 roku został dyrektorem Teatru Ochoty, wraz z żoną założyli ognisko teatralne dla młodzieży. Koledzy ze środowiska aktorskiego mówili o tym z przekąsem. Żartowali, że to "teatrzyk”, a nie teatr. Machulski jednak robił swoje. Miłością do zawodu zaraził m.in. Piotra Adamczyka, Edytę Jungowską i Edytę Olszówkę.

Niezapomniany
Jeszcze niedawno opowiadał o pomysłach Juliusza na trzecią część komedii "Vabank”. Kilka dni przed śmiercią Machulski pokazał znajomemu pomysł na nowy film. Cezary Pazura długo nie mógł uwierzyć w to, że jego mistrz nie żyje. Przecież tydzień wcześniej spotkał Jana Machulskiego, który odbierał tytuł Honorowego Obywatela Miasta Łodzi. – Był taki jak zawsze. Wulkan energii, luzak, wieczny Jaśko, jak go nazywaliśmy. Był człowiekiem, który nie wierzył, że ma tyle lat, ile miał. Po prostu jego duch się nigdy nie zestarzał – mówi "Party” Pazura. I dlatego najsympatyczniejszy filmowy kasiarz zawsze pozostanie w sercach widzów. Bo czy można go zapomnieć? Nie da rady. Ucho od śledzia...

Sylwia Borowska / Party

Redakcja poleca

REKLAMA