Ekskluzywny wywiad z Dorotą Wellman dla Party

Dorota Wellman fot. ONS
O polityce, show-biznesie i... przepisach Marty Grycan
/ 14.01.2015 13:24
Dorota Wellman fot. ONS

Zgodzę się pod jednym warunkiem. To nie ma być rozmowa o dupie Maryni – zastrzega stanowczo Dorota Wellman (53), gdy dzwonię do niej z propozycją wywiadu do „Party”. Umawiamy się w TVN Cafe zaraz po programie „Dzień dobry TVN” . Ostatnio o Wellman zrobiło się głośno po jej ostrej wymianie zdań z bokserem Tomaszem Adamkiem, który kandydował na europosła. „Wellman to ostra zawodniczka!”, „Znokautowała Adamka!” – komentowali tamto telewizyjne starcie dziennikarze portali internetowych. – Polityka aż tak potrafi wyprowadzić panią z równowagi? – pytam. – Serio? Będziemy rozmawiać o polityce? – dziwi się Dorota.

Wstydzi się pani czasem za naszych polityków?
– Już wstydzę się za Janusza Korwin-Mikkego, który będzie reprezentować Polskę w Parlamencie Europejskim.

A może powinna się pani wstydzić za tych, którzy na niego głosowali w ostatnich wyborach?
– Wstydzę się za niską frekwencję w ostatnich wyborach. Nie rozumiem ludzi, którzy oddają walkowerem szansę zagłosowania i zadecydowania o własnej przyszłości. Jestem jedną z wielu osób, które żyły w niewoli, ale dzięki naszym staraniom niewola zmieniła się w wolność. I ja z tej wolności dziś korzystam, czyli głosuję. Jako obywatelka nie mogę pozwolić na to, żeby ktoś inny dokonywał wyborów za mnie, dlatego sama stawiam krzyżyk przy swoim kandydacie. Nie rozumiem ludzi, którzy z lenistwa, w niedzielę, z jakiegoś dziwnego protestu nie chcą wyjść z domu i zadecydować o przyszłości nie tylko swojej, ale i naszego kraju. Nie kumam bazy! Dużo osób mówi, że Parlament Europejski, w Brukseli, jest bardzo daleko i bezpośrednio nas nie dotyczy. Otóż, proszę państwa, dotyczy nas, i to bardzo. Droga na mojej wsi jest z Brukseli. Wiem, że wiele rzeczy zależy od marnego głosu Doroty Wellman.

To jaki byłby dobry sposób na to, żeby zachęcić ludzi do udziału w głosowaniach?
– Zgadzam się z profesor Magdaleną Środą, która uważa, że powinniśmy w szkole wprowadzić nowy przedmiot: naukę obywatelską. Wszystkich na odpowiednim poziomie i w odpowiednim wieku powinniśmy przygotować do zachowań obywatelskich, takich jak decydowanie o tym, kto będzie reprezentować nas w świecie. Chodzenie na wybory powinno być w Polsce obowiązkowe. Może powinniśmy iść w ślady krajów skandynawskich, gdzie ci, którzy nie idą zagłosować, muszą płacić kary? Większości ludzi przywróciłoby to rozum na właściwe miejsce. Skoro nie potrafimy się sami zdyscyplinować, może pomógłby nam w tym bacik nad głową?

Zawsze brała pani udział w wyborach?
– Zawsze. Jeśli to są wybory lokalne, sprawdzam, kim są ludzie, którzy w nich kandydują. Chodzę do posłów z mojego rejonu i sprawdzam, czy są obecni w biurach podczas swoich dyżurów. Wiem, jestem zdzirą. Jeśli ktoś ma swoje biuro poselskie i zobowiązuje się do spotkań z wyborcami, to powinien w określonych godzinach dyżurować. Posłów powinno się rozliczać z ich zobowiązań.

Znokautowała pani Adamka w trakcie „DD TVN”. To była celowa zagrywka?
– Tomka bardzo szanuję. Wielokrotnie robiłam z nim wywiady. Jest wyjątkowym sportowcem, twardym facetem z Podhala, wiernym swojej wierze i zasadom. Nigdy jednak Adamek święty nie był i nie jest. Gdyby szkolił młodzież i pokazywał jej, jak zostać wybitnym sportowcem o światowej renomie, byłoby super. Ale jeśli rwie się do polityki, a nie ma o tym zielonego pojęcia, w życiu na niego nie zagłosuję. Ale tym, co było najbardziej bolesne i co pozostawiło we mnie gorycz po tej rozmowie, to świadomość, że niecni politycy, jak Kurski czy Ziobro, wykorzystują takiego człowieka i świetnie nim manipulują. Potem wyrzucą go jak zmiętą kartkę papieru, niszcząc mu reputację, nazwisko i jego osiągnięcia. Adamek wiele stracił w oczach widzów. Ale nie jest wyjątkiem. Jan Tomaszewski, niegdyś idol tłumów, człowiek, który zatrzymał Anglię, dokonał cudu na Wembley, a teraz? Patrzę na niego w TVN24: czerwony, spocony, nie ma nic do powiedzenia i głównie krzyczy, bo wszystkich nienawidzi. W takich chwilach mam smutną myśl: legendy upadają bardzo boleśnie.

Sama wyznała pani, że ciągnie panią do polityki. Może warto pomyśleć, czy nie zająć się nią na poważnie?
– Bardzo interesuję się tym światem i zawsze działałam w mojej lokalnej społeczności, gdziekolwiek mieszkałam. Ale czy odnalazłabym się w tym świecie? To nie jest najlepszy moment, bo nie ma partii, do której chciałabym wstąpić, a nie potrafiłabym sprzedać się wyłącznie dla brukselskich pieniędzy. Moją partią jest moja rodzina. Nie mylmy jej jednak z polityką prorodzinną, bo nie kojarzy mi się ona najlepiej (śmiech).

Jest pani jedną z niewielu dziennikarek, które nie boją się ironizować. Na przykład gdy rozmawia pani o plotkach w kąciku show-biznesowym...
– Bo to jest śmieszny świat.

W jakim sensie?
– Podziwiam ludzi, którzy idą na imprezę, żeby stanąć na ściance i otrzymać torebkę
z giftami. Nie rozumiem, jak ludzie mogą mieć tylko takie życie. Cenię ludzi, którzy czegoś dokonali, a nie rozumiem popularności z powodu samego pokazywania się. Nadęcie, ubrania od projektantów z metkami na wierzchu, żeby każdy przeczytał markę, torebki za cztery tysiące złotych, te nudne imprezy... Jakie to marnotrawienie czasu! Wieczór można spędzić inaczej: w gronie przyjaciół, czytając ciekawą książkę, oglądając wspaniały film. Celebryci to pusty, nadmuchany świat, który można przyrównać do waty cukrowej. Gdy zjesz jej odrobinę, od razu robi ci się niedobrze. Z Marcinem Prokopem rozmawiamy z celebrytami z przymrużeniem oka. Dlaczego? Czasami trzeba spuścić powietrze z balonika.

Idealny przepis na wieczór Doroty Wellman to książka czy spotkanie towarzyskie?
– Zdecydowanie z bliskimi. Cały czas gdzieś pędzimy. Ja lecę do redakcji skoro świt, mąż do pracy, syn na studia. Wieczorne spotkania przy kolacji traktujemy jak święto. Mamy swoje własne celebracje. Jest nią m.in. wspólne oglądanie filmu. Z moim synem, który jest już dorosłym, bardzo wysokim mężczyzną, w trakcie wspólnego seansu zawsze siedzimy na jednym fotelu. Bardzo jest nam potrzebna bliskość. O! I takie chwile wolę łapać, a nie darmowy kremik z torebki (śmiech).


Słyszałem, że czyta pani siedem książek tygodniowo. To prawda?
– Nauczyłam się szybko czytać w trakcie studiów, bo przeszłam kursy szybkiego czytania. W zasadzie czytam stronami. Mój ojciec nie wierzył, że rzeczywiście tak się da, i przepytywał mnie z treści książek. Okazało się, że wszystko pamiętam. Niegdyś powodem do dumy była biblioteczka domu, teraz jest zupełnie inaczej. Powodem tej sytuacji po części jest fakt, że książki są bardzo drogie. Są jednak tacy, którzy mają pieniądze, ale nie mają potrzeby czytania. Najwięcej czytają kobiety: różne pozycje kupują lub wypożyczają w bibliotekach. Mam nadzieję, że nikt nie wpadnie na szatański pomysł, żeby je zamknąć. W moim domu są wyłącznie książki. Mieszkam w książkach, one są wszędzie. Gdy się przeprowadzałam, pan, który mi pomagał, powiedział: „Kierowniczko, kierowniczka mieszka w bibliotece”.

Może powinna pani rozdać trochę, a nie trzymać wszystkie dla siebie?
– Dzielę się książkami, najczęściej babskimi czytadłami. Oddaję też książki na oddziały onkologiczne. Książki nie mogą się marnować, muszą mieć drugie życie, więc dzielmy się nimi. Niektórych jednak za cholerę nie oddam.

Których?
– Socjologicznych, psychologicznych, słowników, encyklopedii. Są mi potrzebne w pracy, bo, o dziwo, nie wszystko można znaleźć w Internecie! (śmiech)

Ma pani swoje dzieła na półkach?
– To nie są dzieła. Wydałam po prostu kilka pozycji. Nie eksponuję ich tak, żeby od razu widział je każdy, kto wchodzi do mojego domu.

Dziwi panią fakt, że ludzie najchętniej kupują książki Marty Grycan o gotowaniu czy Małgorzaty Rozenek o domowych porządkach?
– Działa magia nazwiska. Tak samo jest na całym świecie. Poradniki to najczęściej kupowane książki. Ja też je kupuję! Moje ulubione są autorstwa Mai Popielarskiej. Kapitalna seria! Mieszkam pod Warszawą i często korzystam z jej porad dotyczących ogrodu. Wypróbowałam też z ciekawości kilka przepisów Marty Grycan.

A może pani napisze poradnik? Albo powieść polityczno-celebrycką?
– (śmiech) Moje książki są wynikiem pracy dziennikarskiej. Nie jestem pisarką i nigdy
nią nie będę. Umiem pytać i szukać odpowiedzi, ale poradniki czy literacka fikcja? Chyba podziękuję!¦

ROZMAWIAŁ: WIKTOR KRAJEWSKI

Redakcja poleca

REKLAMA