Doda z mamą w Vivie

Viva fot. Viva
Poruszająca rozmowa matki i córki o ciężkiej chorobie, cierpieniu, wybaczaniu i sile miłości.
Edyta Liebert / 21.10.2015 10:20
Viva fot. Viva

Nie ma silniejszej więzi niż ta, łącząca matkę i córkę. Nie ma trudniejszych tematów, niż zmierzenie się z chorobą tak bliskiej osoby...

Diagnoza "nowotwór"... i...?

Wanda Rabczewska: I szok. Straszny szok. Człowiek nie wierzy, mówi: "Niemożliwe. To inni chorują, nie ja". I dopiero gdy czarno na białym widzi wynik, dociera do niego, że nikt nie jest pod ochroną.
Doda: Tym bardziej że mama zawsze mi powtarzała: "Dorotka, ty się niczym nie przejmuj, my nie mamy żadnych obciążeń genetycznych, u nas nikt nie chorował na raka".
Wanda Rabczewska: Rzeczywiście tak było. Zawsze uważałam, że mamy dobre korzenie, dobre geny i że nas straszne choroby ominą. Moja mama ma 88 lat i zawsze była zdrowa.

Często długo nie wiemy, że chorujemy, diagnozę poznajemy dopiero w ostatnim stadium. Pani zareagowała wcześniej. Przeczucie?

Wanda Rabczewska: Nie. Spotkałam na ulicy kolegę lekarza, popatrzył na mnie uważnie i powiedział, żebym wpadła do niego do przychodni, to porobimy wszystkie badania. Spytał: "Kiedy ostatnio się badałaś?". A ja mówię: "Wieki temu". "To tym bardziej wpadnij się zbadać".
Doda: Popatrzył na mamę i tak jakby od razu wiedział, co się dzieje. Mama pewnie machnęłaby ręką, ale obiecała mi, że się przebada, że zrobi to po prostu dla mnie.
Wanda Rabczewska: Nie miałam żadnych zewnętrznych objawów, tylko cały czas byłam zdenerwowana, zrywałam się w nocy, nie mogłam spać, zlewałam się potem. On zobaczył więc moje pobudzenie i to go zaniepokoiło. Niestety, jego podejrzenia się potwierdziły.

Tylko jak powiedzieć bliskim, że cierpimy na chorobę, która może być śmiertelna?

Wanda Rabczewska: Właśnie... Napisałam do Dorotki e-maila, w którym informacje o raku wplotłam pomiędzy inne, w ostatnim zdaniu.
Doda: Akurat wcześniej trochę się poróżniłyśmy. Mama napisała więc: "Dobra, to się już nie kłóćmy! Zresztą właśnie wróciłam od lekarza i okazało się, że mam raka". Poczułam się
tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś w głowę. Nie było czasu na myślenie. Wsiadłam w samochód i po 40 minutach byłam u niej, w Ciechanowie.
Wanda Rabczewska: Dorota przyjechała i natychmiast wzięła sprawy w swoje ręce. Na drugi dzień zabrała mnie do lekarza do Warszawy, profesora, który mnie potem operował. Właściwie zdałam się głównie na nią, bo mąż kompletnie się pogubił.
Doda: Musiałam być silna, stać się ich filarem. Tak naprawdę to ja jedna musiałam zachować zimną krew i panować nad sytuacją. Pamiętam zresztą, że to samo przeszłam przy Nergalu, kiedy dowiedziałam się, że ma białaczkę. Łatwiej mi więc było wszystko zorganizować, zwłaszcza że poznałam środowisko lekarzy i dostałam nawet nagrodę od minister zdrowia.

Czego to był rak?

Doda: Nie pytaj. Ani gdzie mamę operowano. Nikomu tego nie powiemy, to mamy osobista sprawa.
Wanda Rabczewska: Przyczyną tej choroby na pewno był stres. Długo zastanawiałam się, dlaczego ja padłam jej ofiarą. Zaczęłam czytać na ten temat opracowania, artykuły. Porozmawiałam też z osobami ze środowiska medycznego i wszyscy powtarzali, że niestety, długofalowy stres i traumatyczne przeżycia, jakich doświadczałam w ciągu ostatniego półtora roku przed chorobą, mogły być jej przyczyną. Utwierdziła mnie w tym też doświadczona pielęgniarka, która mnie prosiła, żebym się tak nie denerwowała, wiedząc, jaka jestem wrażliwa i pobudliwa. Byłam strzępkiem nerwów.
Doda: Mamę totalnie rozłożył na łopatki program "Na językach". Żyła w wielkim napięciu, odkąd zaczęły pojawiać się reportaże o jej małżeństwie. Miało to zaszkodzić mnie, a dotknęło niewinnych ludzi.

Więcej:



Wanda Rabczewska: Nie mogłam od tego uciec, to się nawarstwiało. Już była cisza, a potem znowu ktoś telefonuje: "Pani Wandziu, zaraz będą o was mówić". I tak co chwilę. Nie jestem osobą publiczną. Ja nawet nie wiem, czemu to miało służyć, dlaczego ktoś na oczach całej Polski roztrząsa moje małżeństwo, moje intymne sprawy i jeszcze angażuje do programu małoletnie dziecko.
Doda: Wyobraź sobie, że teraz ja pójdę do telewizji i będę opowiadać o twoim
małżeństwie, przez cztery miesiące, co weekend, obrażając cię i naginając fakty. Słowem można zabić.
Wanda Rabczewska: Czasami czyn mniej boli niż słowo. To przyznaje sam papież.
Doda: Ja jestem znana. W ryzyko mojego zawodu wpisuję fakt, że ktoś może opowiadać o mnie bzdury. Biorę to na klatę, ale moich rodziców muszę chronić. Każde kochające dziecko mnie zrozumie. Mama przecież jest tylko urzędniczką, na pewno nie telewizyjną bohaterką.
Wanda Rabczewska: Męża też to kompletnie rozbiło.

A przecież to jego zdrada spowodowała tę sytuację. Wybaczyła mu Pani?

Wanda Rabczewska: Wybaczyłam już 15 lat temu, kiedy dowiedziałam się o tej zdradzie. A poza tym to naprawdę prywatna sprawa. Ale o dziecku nie miałam pojęcia, ani mąż nie miał. Dopiero gdy po 14 latach ta pani rozwiodła się i zrobiła test DNA, dowiedzieliśmy się, że mój mąż ma nieślubną córkę. Ale mąż nie walczył, nie zaprzeczał, wywiązywał się ze swoich obowiązków, płacił alimenty. To nie byłoby w jego stylu, żeby negować coś, czego sam był sprawcą. Uważaliśmy jednak, że to sprawa tylko pomiędzy nami. I tak wystarczająco ją przeżywaliśmy. Całą rodziną.
Doda: A moja mama tej dziewczynce oddawała moje ubrania i pomagała tej kobiecie cały czas, mimo że moi rodzice nie są majętni. Takie właśnie ma złote serce.
Wanda Rabczewska: ...nie potrafię odmówić.

Mówi Pani: stres. Najczęściej jednak przyczyn raka upatruje się w genetyce.

Wanda Rabczewska: To prawda, tylko że – powtórzę – moi przodkowie nie byli obciążeni nowotworem. A na waszym portalu Polki.pl przeczytałam tekst o doktorze Simontonie, światowej sławy psychoonkologu, który twierdzi, że istnieje ścisły związek pomiędzy długotrwałym stresem a chorobą nowotworową.
Doda: A tych programów było chyba pięć, jeden w samo Boże Narodzenie. I dużo zwiastunów. Starszą osobę może to wpędzić do grobu.
Wanda Rabczewska: Strasznie podgrzewano atmosferę, że ta dziewczynka – przyrodnia siostry Dody – będzie udzielała wywiadu. Ja myślę, że to dziecko nie wiedziało, co mówi, a za parę lat pewnie będzie żałowała tego, że to powiedziała.
Doda: Ja od razu żałowałam swoich słów. Tyle emocji, i to na oczach całego kraju... Można stracić głowę. A autorzy programu tylko na to czekali.
Wanda Rabczewska: Po każdym z tych programów byłam kompletnie rozdygotana, bałam się wychodzić na ulicę. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą i szepcą za moimi plecami. Budziłam się w nocy i płakałam. Teraz też łzy mi lecą.

Proszę się nie denerwować, nerwy nic tu nie zmienią – to już się stało.

Wanda Rabczewska: Wiem, wiem, trzeba nabrać dystansu. Jednak w tym samym programie wyśmiewano się z mojej córki, szydząc z jej wypadku, kiedy miała pęknięty krąg szyjny i chodziła w kołnierzu. To dopiero był ból dla mnie, dusiłam się z bezsilności.
Doda: Takie są uroki show-biznesu, mamo.
Wanda Rabczewska:  Ja zresztą nie załamałam się, od razu postanowiłam walczyć. Życie mnie już nauczyło, że trzeba odczekać, uspokoić się. Bo i tak wszystko minie. To Dorota jest choleryczką, ja – nie.  
Doda: Kiedy dostałam tego e-mai-la od mamy, najpierw wbiło mnie w ziemię, potem się popłakałam, a potem zaczęłam działać. Bo ja w ekstremalnych sytuacjach bardzo się mobilizuję.
Wanda Rabczewska: Kiedy przyjechała, byłam zapłakana, ale też starałam się opanować, bo musiałyśmy się naradzić, co dalej robić. A jeszcze Dorotka powiedziała: "Nie martw się, wszystko będzie dobrze" i napełniła mnie tą myślą, optymizmem. I krzyczała: "Nie mów mi tylko o śmierci".
Doda: Bo jak mogło być inaczej? Musi być dobrze. Nie wolno złymi myślami przyciągać złych wydarzeń, trzeba myśleć pozytywnie, a ja w tym mam wprawę.
Krystyna Pytlakowska/ Viva!

Więcej:

Redakcja poleca

REKLAMA