Andrzej Chyra

Znany z ról w najgłośniejszych filmach ostatnich lat. Uwielbiany przez kobiety, choć daleki od etykietki amanta.
/ 11.09.2006 15:28
chyra1.jpgWcielił się w postać wrażliwego Jakuba w ekranizacji bestsellera Janusza L. Wiśniewskiego „Samotność w sieci”. Nam opowiedział o dorosłości, egoizmie, wyzwoleniu, które dają podróże, i dlaczego jeszcze nie założył rodziny.

Piotr Najsztub: W jakim jest Pan wieku?
Andrzej Chyra: (Aktor się zaśmiał i śmiał się przez jakiś czas). Na to proste pytanie trudno mi odpowiedzieć. Chyba jestem w średnim wieku.

– Już Pan zrozumiał, że nie jest nieśmiertelny?
Zrozumiałem.

– Kiedy dokładnie?
(Aktor spoważniał). Kiedy straciłem przytomność paręnaście lat temu, w autobusie. Po jej odzyskaniu poczułem coś dziwnego. Ale nie doskwiera mi bardzo myśl o śmiertelności. Na razie mam taki czas, wszystko tak szybko się dzieje, że nie myślę o tym.

– Uświadomienie sobie śmiertelności to jeden z momentów, w których człowiek przestaje być dzieckiem. Czuje się Pan dorosły?
Czuję i nie zawsze potrafię sobie z tym poradzić.

– Po co sobie z tym radzić? Może lepiej pozostać dzieckiem?
Kiedy mężczyzna-dziecko zupełnie sobie nie radzi, jest to uciążliwe. Takie trwanie w jakichś zawieszeniach, niepewnościach... Zwłaszcza że muszę podejmować strasznie dużo decyzji, dokonywać wyborów.

– Zawodowych?
Głównie zawodowych.

– Czuje się Pan chłopcem uwikłanym w życie człowieka dorosłego?
To za dużo powiedziane. Trochę się tak czuję, ale mnie życie dogania.

– Jest coś pociągającego w dorosłości?
Na razie niczego takiego nie znajduję.

– A odpowiedzialność jest pociągająca czy odpychająca?
Kiedy jest się konsekwentnie odpowiedzialnym, może być pociągająca, bo wtedy ma się poczucie opanowywania rzeczywistości i człowiek mocno się w niej osadza. Ale jeśli wszyscy jej od nas nieustannie wymagają, staje się trochę uciążliwa.

chyra01.jpg
– Pan ma poczucie, że się od niego wymaga odpowiedzialności?
Sam właściwie od ludzi niewiele wymagam, w sensie życiowym, osobistym. Nie mam takiej potrzeby, którą inni musieliby zaspokoić. Inaczej w pracy. Pracuję w grupie i jeśli ma się nam udać, trzeba być odpowiedzialnym. Bo akurat pracę traktuję bardzo, bardzo poważnie. Bez tego, w moim wypadku, staje się tylko zabawą. A kiedy się tylko bawię, najczęściej nie osiągam efektu, na którym mi zależy.

– Musi Pan odpoczywać od bycia aktorem czy to dla Pana zajęcie, które jest równocześnie i pracą, i wakacjami?
Permanentne bycie aktorem jest chyba niemożliwe, a na pewno szkodliwe. Aktor generuje emocje w gruncie rzeczy trochę sztuczne. A ponieważ nie zawsze mu się udaje je osiągnąć, używa masek. Niestety, te maski się przyklejają. I wtedy trzeba zrobić sobie rodzaj oddechu. W tej chwili strasznie dużo pracuję, właściwie marzę o odpoczynku, a nie potrafię tupnąć nogą i powiedzieć sobie: na razie basta! Myślę, że osiągnąłem coś w aktorstwie dlatego, że wcześniej przez parę lat właściwie nic nie robiłem w tym zawodzie. Nie uprawiałem tej minoderii, nie wytwarzałem tych emocji – to był długi, pięcioletni oddech.

– Czy Pan czasem nie mitologizuje tego czasu? Kiedy trwał, też Pan myślał o nim jako o czymś dobroczynnym? Czy może jednak źle się Pan z tym czuł, a dopiero dzisiaj – po paru latach sukcesów – tak o nim opowiada, a tamto poczucie niespełnienia wyparł Pan z pamięci?
Może trochę wyparłem. Ale wtedy nie byłem zupełnie bezczynny. Na przykład reżyserowałem w telewizji, byłem jakoś zajęty i myślałem, że może mi się aktorstwo zdarzy. Może gdyby to potrwało dłużej, tobym się rzeczywiście niepokoił albo po prostu od aktorstwa odzwyczaił? Zresztą wtedy wydawało mi się, że nie jestem wystarczająco skutecznym aktorem, coś mi się w tym moim aktorstwie nie zgadzało. Więc grałem sporadycznie, można by to nazwać działaniem hobbystycznym.

– Był Pan aktorem niedzielnym.
Dokładnie.

– Powiedział Pan: „Może trochę wyparłem”. Ma Pan dobrze wykształcony system wyparcia?
Może nawet za bardzo.

– Chyba nigdy nie jest za bardzo, to strasznie ułatwia życie.
Patrząc na siebie z kilkuletniej perspektywy, myślę, że robiłem to umiejętnie i z korzyścią rzeczywiście dla siebie (aktor uśmiechnął się).

– Jest Pan samolubem?
Nie, choć może poświęcam w myśleniu zbyt wiele czasu sobie. Ale samolubem chyba nie jestem.

– Skąd pomysł, że sobie poświęca Pan zbyt wiele czasu? A o czym ma człowiek myśleć, jak nie o sobie?
Uważam, że nadmierne myślenie o sobie coś zawęża. Ilekroć się z tego uwalniam, skupiam uwagę na innych ludziach, coś mi to w głowie rozszerza. I nawet jak potem wracam do myśli o sobie, myślę już trochę inaczej.

– A ma Pan umiejętność empatii? Rozmawiając z kimś, kto ma problem, o czymś mówi emocjonalnie, jest Pan w stanie wejść w jego skórę? Czuć tak, jak on, wiedzieć, co myśli, niekoniecznie aktorsko, tylko życiowo?
W życiu słabo z tym daję sobie radę. To nie jest moja mocna strona. Być może dlatego, że, jak mówiłem, nie wymagam od ludzi...

– ...żeby wchodzili w Pańską skórę, w Pańskie położenie?
Tak. Sam nie potrafię tak współodczuwać, myśleć jak oni, myśleć nimi. Ludzie często wymagają tego ode mnie, ale wtedy zmykam.

– Z tego by wynikało, że powinien Pan lubić samotność.
Lubię.

– Co w niej jest najprzyjemniejszego?
Na co dzień jestem zakładnikiem wielu sytuacji, w których próbuję czemuś lub komuś sprostać. A kiedy jestem sam, wreszcie tak naprawdę odzywają się moje prawdziwe pragnienia. Wtedy dopiero je odkrywam. Na co dzień zbyt często jestem uwikłany w jakieś sytuacje stworzone przez innych.

– Jest Pan uwikłany dlatego, że nie umie mówić „nie”?
Nie umiem mówić „nie”. Chociaż życie mnie zmusza do tego coraz częściej.

– Czego dotyczą Pana pragnienia?
Nie różnią się bardzo od pragnień innych ludzi.

chyra02.jpg
– Nie szukam w Panu demona, tylko chcę się dowiedzieć.
Przede wszystkim mnie się więcej chce. W ogóle odkrywam, że coś mi się chce poza tym, co muszę.

– A alkohol pomaga być samemu i odkrywać pragnienia?
Nie mogę powiedzieć, że zupełnie nie pomaga. Ale generalnie alkohol w samotności to nie jest najlepsze rozwiązanie. To jakaś strata życia, strata czasu. Czasem, kiedy mam jakiś problem czysto zawodowy, zdarza mi się pod wpływem alkoholu wymyślać pomysły niestandardowe, że tak się wyrażę, to jest czasem nawet konieczne. Oczywiście one najczęściej okazują się potem bezużyteczne, ale jeden na dziesięć jest interesujący.

– Jakiś przykład?
Nie kolekcjonuję takich wspomnień.

– Wypiera je Pan?
W ogóle dużo zapominam. Zawsze mnie denerwowało, że nie pamiętam fabuły przeczytanej książki albo imion postaci, że zostaje mi właściwie tylko aura. Ale już mnie to przestaje denerwować.

– Żadnych wspomnień na temat kreatywnego rauszu?
Pracuję w trochę zwariowanym teatrze. Czasem człowiek „chodzi” z jakimś uporczywym pytaniem, jak ostatnio przy „Don Giovannim”, więc zdarzyło mi się, że na rauszu zacząłem coś konfabulować i zapędziłem się w jakieś nieoczekiwane rejony. Ale staram się nie traktować tego jako metodę.

– Nie brakuje Panu marzeń?
Rzeczywiście nie jestem typem marzyciela, ale może to jest kwestia tego, że zbyt wiele poświęcam czasu na rozwiązywanie jakichś zadań, problemów. Kiedy jestem sam, nagle uruchamia się sfera marzeń.

– I wtedy co się Panu roi?
Ostatnio podróże, bo trochę dzięki temu, co robię, zacząłem poznawać świat, i to mi się spodobało.

– W podróżach podoba się Panu to, że nikt tam Pana nie zna, czy to, że świat ma inny kolor?
Jedno i drugie. Ale przede wszystkim obserwuję ludzi, którzy mają jakiś inny modus operandi, inne systemy wartości, szczególnie kiedy drastycznie różnią się na przykład od mojego, zwłaszcza porannego, czytania gazety. To czytanie mnie obliguje od rana do myślenia o sprawach naszego państwa i obywateli. Czuję się do tego zobligowany i to strasznie ogranicza. Bo nagle rodzą się jakieś emocje...

– Złość, radość...
Najczęściej ostatnio złość i niemoc, i to jest strasznie obezwładniające. A kiedy – uwielbiam te momenty – wyjeżdżam i tamten świat mnie pochłania, zupełnie opada ze mnie poczucie obowiązku i przynależności obywatelskiej. Ostatnio mi się zresztą tak przytrafiało, że podczas moich wyjazdów kraj się zmieniał: wyjechałem i były wybory parlamentarne i prezydenckie, potem wracam – „pakt stabilizacyjny”, potem znowu jakiś punkt zwrotny... Dokładnie kluczowe momenty zdarzały się, kiedy byłem za granicą. Wracałem i myślałem: nieoczekiwane i dziwne to wszystko. Więc być może moje marzenia są związane z ucieczką od tej opresji krajowej rzeczywistości?

– Czuł Pan swoją śmieszność, przykładając rękę do odlewu w Alei Gwiazd?
Śmieszność wyparłem, zanim tam poszedłem. Ale pozwoliłem sobie na głupi żart. Głupi, patrząc na średnią wieku gwiazd, bo powiedziałem: „Pora umierać”. Poczułem, że ten mój ślad przycementowany jest częścią jakiegoś obrządku pogrzebowego, że już mam jakiś mały pomnik, a to znaczy, że już po mnie.

– Nie przyszło Panu do głowy, żeby w nocy wymontować pomniczek?
Nie przyszło.

– Pan czasami bywa szalony?
Chyba nie na tyle, żebym się mógł przechwalać...

– Mówi Pan, że woli być z boku, nie należeć do żadnej mniej lub bardziej sformalizowanej grupy. To dotyczy też rodziny? Mówię o tej rodzinie, którą mężczyzna w większości wypadków już sam wybiera – o żonie, dzieciach... O tym rodzaju życia, z którego trudno już potem uciec.
Trudno, może dlatego nie założyłem rodziny? Ale ostatnio to mi się... Nie wiem, czy marzy, chodzi mi po głowie. Nie stabilizacja, tylko jakaś nowa przestrzeń.

– Za młody już Pan nie jest, to ostatnie chwile na taką decyzję.
Jeden z moich dziadków miał pierwsze dziecko w wieku 48 lat, więc mam trochę czasu, ale rzeczywiście robi się późno.

– Przypisuje Pan jakąś szczególną męskość ojcostwu?
Nie, męskość nie.

– A może podświadomie unika Pan tego rodzaju wyzwań?
Być może, i być może dlatego tak tutaj lawiruję.

– Jest Pan mężczyzną, który wprowadza nawet w znajomości z kobietą terror braku wyznań. Związek bez wyznań i wzajemnych deklaracji?
Terror nie, ale zapewne nie prowokuję takich sytuacji. Nie jestem kimś, kto by tego wymagał i też generalnie wolę, żeby ode mnie nie wymagano takich ostatecznych...

– A od widzów w teatrze wymaga Pan zaangażowania?
Nie wymagam, to ja mam ich raczej usidlić. Takie mam zadanie, oni płacą za bilet.

– Zdarzyła się Panu myśl, że trzeba po spektaklu oddać im za bilety?
Może nie aż tak, chociaż wiele lat temu grałem w przedstawieniu w Teatrze Prezentacje „Piosenki francuskie”. Zagraliśmy to tylko trzy razy, więc chyba przeświadczenie klęski dotyczyło wszystkich, włącznie z reżyserem i dyrektorem.

– Czy taka gwiazda, jak Pan, ma już tyle pieniędzy, żeby – gdyby jej przyszła na to ochota – przez rok nic nie robić?
Na upartego mógłbym.

– I co Pana powstrzymuje, oprócz braku asertywności?
Pazerność.

– I to jest bardzo logiczne i zrozumiałe, więc na tym zakończmy.

Rozmawiał Piotr Najsztub/ Viva!
Zdjęcia Krzysztof Opaliński/Melon
Stylizacja Jola Czaja
Charakteryzacja Iza Wójcik
Produkcja sesji Ewa Opalińska