Agnieszka Grochowska i jej małe wielkie marzenia

Agnieszka Grochowska i Joshua Leonard podczas premiery filmu Mała Wielka Miłość. fot. ONS
Agnieszka Grochowska, uznana za jedną z najbardziej obiecujących młodych aktorek Europy, po Warszawie wciąż chodzi nierozpoznawana.
/ 14.04.2008 13:06
Agnieszka Grochowska i Joshua Leonard podczas premiery filmu Mała Wielka Miłość. fot. ONS
Przyznaje, że popularność i ciągła obecność paparazzich przerażają ją. Choć gra w filmach o miłości, nie szuka jej, bo od lat jest zakochana w mężu, reżyserze Dariuszu Gajewskim. Ostatnio jednak na całe noce znikała z domu. I co na to jej mąż?

– Głośno o Tobie: „Grochowska kręci za oceanem”, „Grochowska w nowym filmie u boku Christophera Lamberta”. Grasz w polskich filmach i w tych z międzynarodową obsadą, grasz u zdobywców Oscara. Dogoniła Cię już popularność?
Agnieszka Grochowska:
Wciąż na szczęście nie jestem bohaterką okładek tabloidów. I nie tęsknię za masową popularnością. Zresztą daleko mi do niej. Najpopularniejszą komedię, w której zagrałam, obejrzało w sumie milion siedemset tysięcy widzów, a odcinek wziętego serialu przyciąga, w jedną tylko środę o dwudziestej, jedenaście milionów. I wtedy aktorzy budzą ogromną ciekawość. A dla mnie to dość przerażająca perspektywa, gdy ktoś dzień po dniu próbuje zaglądać ci do łóżka czy w talerz.

– Przerażająca, mówisz. Jadłaś wczoraj kolację z mężem czy na mieście?
Agnieszka Grochowska:
Nie żartuj, proszę. Ktoś tego naprawdę chce słuchać? Proszę bardzo, wczoraj z Darkiem jedliśmy na kolację purée z ziemniaków i selera, do tego filety z mintaja i surówkę z kiszonej kapusty. Smacznego!

– Talerz już mamy, teraz łóżko. Zauważyłaś, mamy prawdziwy baby boom na świecie. Co myślisz o dziecku? Na ekranie, w komedii romantycznej „Mała wielka miłość” byłaś dopiero co w ciąży.
Agnieszka Grochowska:
Ale życie to nie scenariusz. Historie do filmu pisze się chyba dość łatwo. Z happy endem albo nie. Ale uwierz mi, nie chcę pisać scenariusza dla siebie, bo uważam, że życia zwyczajnie nie da się zaplanować.

– Wiele osób myśli, że może to zrobić. Planują i według planu starają się żyć.
Agnieszka Grochowska:
Zazdroszczę im takiej pewności. Ja jej nie mam. Zagrałam dziewczynę w ciąży. Ale czy ten scenariusz mnie zmienił, czy na mnie wpłynął? Gdyby tak było, gdyby wpłynął na mnie jakikolwiek scenariusz filmu, w którym zagrałam, to chyba byłoby ze mną źle. A dziecko? Nie mam o tym pojęcia. Czy planuję? Już wiesz, że niczego nie planuję.

– Tak pewnie łatwiej żyć, tylko we dwoje. A Ty nie idziesz przez życie, Ty pędzisz.
Agnieszka Grochowska:
Ale pracuję nad tym, by czuć się zwolnioną z obowiązku robienia wszystkiego. Rozmawiam ze sobą, by nie dać się porwać tej karuzeli nakręcanej przez własne ego. To ono krzyczy: „Bądź najfajniejsza, najlepsza. Mów o sobie, przecież to lubisz”. I nie oszukujmy się, każdy dobrze to zna. Aktorstwo to dodatkowo jeszcze podkręca i wzmacnia. Grając, wciąż przeglądam się jak w lustrze w oczach innych. To jasne, że wolę się podobać. Chociaż kiedyś Janusz Głowacki, kiedy grałam w jego „Kopciuchu”, powiedział: „Masz taką dziwną twarz, możesz być ładna, a zaraz bardzo brzydka”. I paradoksalnie było to bardzo miłe. Do tego nie mam podpisanego kontraktu na życie, który zaświadcza: „Grochowska jest fajna. Ona już umie”. Wciąż sprawdzam, co potrafię. Chcę się „odbijać” od siebie, grać coś nowego. Zastanawiam się, czy potrafię coś więcej. I gdzie i kiedy by to było – zimą, w nocy, pośrodku ulicy, latem, na dachu biblioteki uniwersyteckiej – zawsze w końcu zapala się czerwona lampka, przychodzi chwila, kiedy muszę przed kamerą pokazać, co potrafię. I za każdym razem zaczynam od nowa. Karuzela w ruchu. Dobrze, gdy czasem się z niej wypadnie.


– Wypadasz sama czy ktoś Cię ciągnie za rękę?
Agnieszka Grochowska:
Darek wyrywa nas oboje z tego kołowrotka. To jedna z wielu jego wspaniałych cech. Umie się odsunąć i spojrzeć na wszystko z daleka. To dla nas prawdziwe błogosławieństwo. Często podróżujemy razem. Ostatnio spędziliśmy półtora miesiąca w Tajlandii. Wspaniały czas. Jadąc w świat, nie wybieramy typowej wakacyjnej opcji: hotel, plaża. W miejscu, do którego wyjeżdżamy, próbujemy przez chwilę normalnie żyć. Genialne doświadczenie. Takie przestawienie się zajmuje zwykle dwa tygodnie.

– Wyjeżdżasz na tak długo, tak daleko? Bez strachu, że coś Cię ominie? Wielu aktorów nie byłoby w stanie psychicznie podjąć takiej decyzji.
Agnieszka Grochowska:
Jadę, bo uważam: to też jest dla mnie ważne. Czy ucieknie mi przez to jakaś propozycja? Pewnie ucieknie. Zgadzam się na to. Często przypadek, szczęście, jedna chwila decydują o tym, że dostaję rolę. Nie trzeba wyjeżdżać na długo, wystarczyłoby na ten jeden dzień, wystarczy nie odebrać jednego telefonu.

– Masz szczęście? Odbierasz, kiedy trzeba?
Agnieszka Grochowska:
Niedawno zadzwoniła komórka. I usłyszałam: „Możesz teraz przyjść na spotkanie?”. „Dziś? Jest już osiemnasta, za chwilę mam spektakl w teatrze, kończę dziesiąta z minutami”, zaczęłam tłumaczyć. „Tak, tak, przyjdź dziś”. Koniec rozmowy. Przyszłam. W filmie „Kierowca” („Limo Driver”) gram z Christopherem Lambertem, a operatorem jest sam Bill Butler nominowany do Oscara za zdjęcia do „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Zachwycił mnie sposobem filmowania „Rozmowy” Fancisa Forda Coppoli. Aktorstwo to dziwna praca i bardzo często dziwnie się zaczyna.

– Bywa dziwna dla zwykłych ludzi. Do tego filmu zdjęcia kręcono w nocy. Bez problemu wywróciłaś swoje życie do góry nogami?
Agnieszka Grochowska:
Nie będę udawać. To było naprawdę trudne. Akcja filmu rozgrywa się w Warszawie podczas jednej nocy. Trzy tygodnie nocnych zdjęć mnie wykończyły, bo kiedy kładziesz się spać o piątej rano, przesypiasz potem pół dnia. I zaczynasz wariować. Parę razy wcześniej już przecież stawałam na planie, a jednak nie miałam świadomości, z czym się tym razem zmierzę. Było i tak. Połowa lutego, a my z Andrzejem Grabowskim kręcimy właśnie sceny na ulicy. Wieje straszny wiatr, odczuwalna temperatura minus siedemnaście stopni. Mam na sobie tylko bluzkę i marynarkę. Po drugiej minucie przestaję się kontrolować i zaczynam cała trząść. Następnego dnia jadę na plan z temperaturą. A tam wywlekam kolegę z samochodu, szarpię go, do tego mówię w obcym języku. Przyznam, że wtedy nad ranem byłam na granicy swojej fizycznej wytrzymałości. Odkryłam taki dziwny stan, kiedy już nie możesz krzyczeć, nawet mówić, bo czujesz, że zaraz zwyczajnie zemdlejesz.


– Szczęście taka praca. Pozazdrościć? Czy chcesz się poskarżyć?
Agnieszka Grochowska:
Dla mnie totalny odjazd. Zdjęcia w Warszawie, którą kocham, jest moim domem. Genialne towarzystwo. Nie narzekam ani nie jestem nieszczęśliwa. Granie to moja pasja. Bo chyba jednak nie nazwę tego pracą. Momentami może totalnie wycieńczającym hobby. Bywam wyczerpana, ale zawsze wtedy myślę tak: „Wspaniale, że to ja jestem zmęczona. Parę osób chciałoby być na moim miejscu”. A tym razem powtarzałam sobie w duszy: „Dziewczyno, grasz z Lambertem, może się łaskawie ucieszysz i nie będziesz marudzić, dlatego że nie możesz się wyspać. Zrobisz to za chwilę”. Wystarczało.

– Mężowi też takie tłumaczenie wystarczało? Trochę się chyba ostatnio mijaliście.
Agnieszka Grochowska:
Obydwoje mamy wolne zawody. Nie sztampowe, nie takie poukładane „od – do”. I rozumiemy to nawzajem. Kiedy więc wracam o piątej rano, nie wita mnie zacięta, zła twarz. Darek wie, że taka jest moja praca. A kiedy nie robię kompletnie nic dzień czy nawet trzy, on rozumie, że widocznie jeszcze nie mogę, bo wciąż jestem zmęczona i tyle. Radzimy sobie. Właściwie nie mamy z tym najmniejszych problemów (śmieje się).

– I nawet gdy opuszczasz Darka i wyjeżdżasz grać za granicą, spokojnie tęskni, bo wie, że tu wrócisz?
Agnieszka Grochowska:
Zawsze wrócę. I choć teraz gram trochę po angielsku, to właśnie „sz, cz, ż, ś, ć, ź” mnie tu trzyma. To są pewne niuanse, których nie powie się w żadnym innym języku. Pewne rzeczy, których nie da się za nic w świecie przełożyć. Moim miejscem jest Polska.

– Układasz po swojej myśli życie osobiste i zawodowe. Zapytam przewrotnie nie o sukces, ale o porażkę, która najwięcej Ci dała?
Agnieszka Grochowska:
Dziwne pytanie. Jeśli coś wiele ci dało, chyba nie może być porażką. Ale czasem życie bywa przewrotne. Wyobraź sobie trzy miesiące prób w teatrze trwających po dziesięć godzin dziennie. Nie mam chwili dla nikogo, siostry, rodziców. Ale to niezwykła praca, od której naprawdę trudno się oderwać. Moja sceniczna bohaterka nie jest piętnastolatką, tylko kobietą, która ma męża i kochanka. Budowałam tę rolę, dokładałam emocje, myśląc: „Aha, czegoś takiego też mogę dotknąć. Mogę być dorosła. Umiem. Mogę być nawet bardziej dorosła, niż jestem w życiu. I zgorzkniała. I ostra”. Dzień po dniu dochodziłam do czegoś nowego. Tę sztukę zagraliśmy raz na premierze, drugi raz dzień po niej. I koniec. Jestem głęboko przekonana, że to był dobry spektakl. Bardzo ciekawe doświadczenie. Bardzo mocne.

– Zabolało?
Agnieszka Grochowska:
Ale chyba ważniejsze jest to, że jako aktorka zrobiłam krok do przodu. I ze zdziwieniem odkryłam, że to, co zdaje się dla innych sukcesem, dla mnie może być niemal bez wartości i na odwrót. Choć pozornie może to wyglądać inaczej, mam poczucie ogromnego zysku. Ewa Dałkowska, Łukasz Garlicki, Lech Mackiewicz, Henryk Talar. Wybrałam się z nimi w podróż. Ona trwała trzy miesiące. I nie zmieni tego fakt, że spektakl już nie jest grany.

– Czy Ty po raz pierwszy w życiu doszłaś do ściany?
Agnieszka Grochowska:
Nie sądzę. Może przesuniemy tę ścianę?
– Dla gwiazdy nie ma rzeczy niemożliwych. I tu by pomogła popularność.

Rozmawiała Monika Kotowska

Redakcja poleca

REKLAMA