Żona-matka-męczennica – jak wyzwolić się z tego stereotypu?

Dlaczego tak ochoczo dusimy w zarodku wszelką męską inicjatywę w zakresie pomocy w domu? Jak silne są stereotypy mówiące, że codzienne szorowanie podłogi oznacza dbałość o bliskich? Czy rola żony-męczennicy jest kartą przetargową w związku? O tym wszystkim rozmawiamy z psychoterapeutką Barbarą Burduk.

 „Daj, ja to zrobię szybciej”. „Dzięki, ale ja to zrobię lepiej”. Czy kastrowanie męskiej inicjatywy w zakresie prac domowych to jakaś przypadłość Polek?

Myślę, że nie jest to domeną kobiet zamieszkujących określony rejon świata, a raczej kwestią określonej kultury i przekonań wyniesionych z domu rodzinnego. W krajach islamskich kultura i religia bardzo precyzyjnie określają podział ról kobiecych i męskich. W krajach zachodnich, w tym również w Polsce, to raczej przekonania związane z byciem dobrą żoną czy matką zabijają męską inicjatywę w zakresie prac domowych.

To ciekawe, bo z jednej strony wiecznie narzekamy, że cały dom jest na naszej głowie, a z drugiej zachowujemy się tak, jakby męska pomoc miała osłabić naszą pozycję, zachwiać statusem samowystarczalnej i niezłomnej. To się dzieje na poziomie świadomym?

Świadomie potrzebujemy pomocy i nawet wyrażamy tę potrzebę, natomiast nasza podświadomość karze nam realizować pewne wzorce, systemy przekonań. U podłoża tego typu zachowań często leży lęk związany z ujawnieniem swojej słabości.

Co ma Pani na myśli?

Nikt nie lubi pokazywać słabości, uciekamy tym samym przed oceną i krytyką. Chcemy być jak nasze babki i matki – samowystarczalne. Nie zauważamy jedynie faktu, że żyjemy w innym świecie. Dzisiaj kobiety pracują zawodowo, a praca oprócz tego, że pochłania dużo czasu, przynosi również pewne profity.

Odnoszę wrażenie, że wiele kobiet stawia znak równości pomiędzy codziennym bieganiem z mopem, a uszczęśliwianiem rodziny, dbałością o bliskich.

To częsty mechanizm. Działa w ten sposób, że będąc na usługach bliskich, realizuję się jako matka, żona. Działając w ten sposób, oczekujemy dowodów miłości, wdzięczności i szacunku. Niestety bardzo często te nasze oczekiwania nie spełniają się, a wręcz przeciwnie  –  otrzymujemy coś zupełnie odwrotnego.

Warto wiedzieć: Czym jest syndrom Piotrusia Pana?

Dlaczego boimy się zawalczyć o własną wolność? Żeby nie zachwiać pewnym stałym porządkiem rzeczy, nie zburzyć zapisanych przed wiekami ról społecznych?

Mamy wpisanych wiele stereotypów związanych z byciem dobrą żoną czy matką, którym ulegamy, rezygnując z własnej wolności. To jest często silniejsze od naszych potrzeb. Boimy się negatywnych opinii. Wciąż pokutuje silne przekonanie, że kobieta "powinna", "musi", "nie wypada jej"… Zbyt rzadko pytamy same siebie, czego chcemy, gdyż takie pytanie kojarzy nam się z egoizmem.

Przykład często idzie z góry. Obserwujemy nasze matki, które choć zmęczone i zrezygnowane, nie pozwalają sobie pomóc. Tak jakby podświadomie chciały cierpieć, nieść krzyż wiecznej robotnicy…

Tak, powielamy te wzorce albo się buntujemy i robimy coś zgoła odwrotnego. Ani jedna ani druga postawa nie jest właściwa. Każdy z nas ma prawo do życia szczęśliwego i spełnionego, zarówno nasi bliscy, jak i my.

Rola żony-ofiary pozwala grać na uczuciach? Daje nam kartę przetargową w istotnym dla nas momencie?

Tam, gdzie jest ofiara, jest i sprawca. U sprawcy często pojawia się poczucie winy i na tym poczuciu winy ofiara często wymusza coś dla siebie. To takie błędne koło – ofiara zaspakaja swoje potrzeby w mało konstruktywny sposób. Dostaje coś, co mogłaby dostać inaczej.

Aby dotrzeć do tych innych, bardziej konstruktywnych sposobów zaspakajania własnych potrzeb, musi nabyć pewne umiejętności. A tych ostatnich jej brakuje. Na przykład nie potrafi prosić o pomoc, nie potrafi dzielić się swoimi uczuciami, wyrażać swoich potrzeb, być asertywną.

Wygląda na to, że same na własne życzenie hodujemy domowych obiboków. Jak zmienić odgórne założenie „on tego nie umie?”

Pozwolić mu na popełnianie błędów, nie oceniać, być bardziej tolerancyjną i cieszyć się z każdej podjętej próby zrobienia czegokolwiek. Jeśli będziemy zakładać, że mężczyzna czegoś nie umie i stale robić to za niego, to nigdy nie damy mu szansy, aby się wykazał. Będziemy tym samym utrwalać w nim przekonanie związane z tym, że nie potrafi. Wiele matek, które wyręczają swoich synów w niemal każdej czynności, zapoczątkowują ten przekaz. Żony z kolei go powielają. Dlaczego tak się dzieje? Dla wielu kobiet jest to jedyny sposób na budowanie poczucia własnej wartości: „W tym co robię jestem lepsza od ciebie, nikt nie zrobi tego lepiej ode mnie.”

Zobacz także: Czy na miłość partnera trzeba zasłużyć?

Warto wspomnieć, że coraz częściej sami mężczyźni buntują się przeciwko „żonie-męczennicy”, wiecznie zmęczonej, zatracającej się w pracach domowych, umorusanej, zgorzkniałej. Może to – paradoksalnie – mężczyźni wyciągną nas z fartuchowych okopów?

Myślę, że to jest nasze zadanie domowe do odrobienia, jeśli poszukamy wartości w sobie nie będziemy musiały nikomu udowadniać, że jesteśmy lepsze, mądrzejsze, że potrafimy lepiej. Kobieta powinna pamiętać, że najpierw musi szanować samą siebie, aby mieć szacunek innych. Warto zadać sobie pytania: jakim partnerem jest ktoś, kto jest wiecznie zapracowany, zmęczony, sfrustrowany i zgorzkniały, ktoś kto nie dba o siebie, bo nie ma na to czasu i czy z taką osobą ja sama chciałabym żyć?

Jaką rolę w ustanawianiu na nowo podziału obowiązków może odegrać matka lub teściowa?

Mądra matka nauczy swego syna takich umiejętności, które pozwolą mu radzić sobie w życiu niezależnie od tego, czy będzie kiedyś sam, czy w związku. Mądra matka pokaże swojej córce, jak ważne jest – prócz dbania o innych – dbanie również o siebie, i że nie ma w tym niczego złego, gdyż można te rzeczy pogodzić ze sobą. Myślę, że jest to duże wyzwanie i zadanie dla przyszłych pokoleń.

Polecamy: Czy zazdrość ma płeć?

Wywiad przeprowadziła: Monika Janiszewska

Redakcja poleca

REKLAMA