"Uśmiercanie" i "reinkarnacja" gwiazd - czy są konieczne?

zdziwiony mim
W latach 20. większość idoli była „własnością” hollywoodzkich agencji. Gwiazdy były sztucznymi konstruktami kontrolowanymi przez pracodawców. Zaczęto się obawiać, że widzowie zorientują się, że ich idole mają niewiele wspólnego z rzeczywistością, dlatego zaczęto przedstawiać ich bardziej wiarygodną wersję.
/ 14.11.2011 11:09
zdziwiony mim

Pierwsza gwiazda filmowa

Ogólnie przyjęte jest traktowanie Florence Lawrence jako pierwszej prototypowej gwiazdy filmowej. Znana wcześniej jako „Biograph Girl” (od nazwy wytwórni, dla której pracowała) aktorka została zatrudniona przez Carla Laemmle’a, przyszłego założyciela Universal Pictures. Producent w marcu 1910 roku rozpuścił plotkę o rzekomej tragicznej śmierci „Dziewczyny Biograph”, by trzy dni potem zdementować tę wiadomość, a następnie ogłosić reinkarnację aktorki, już jako Florence Lawrence.

Zobacz też: Jakie funkcje pełni komunikacja niewerbalna?

Gwiazdy – własnością agencji

Wkrótce większość wytwórni zdała sobie sprawę z potencjału kryjącego się w produkowaniu tego typu postaci i rozpoczęło się polowanie na dostępnych na rynku aktorów, podobne do polowania współczesnych klubów piłkarskich na najbardziej utalentowanych w danym czasie sportowców. W latach 20. praktycznie większość potencjalnych idoli była już „własnością” któregoś z hollywoodzkich studiów filmowych. Słowo „własność” nie jest przypadkowe: aktorzy byli totalnie kontrolowani przez swoich pracodawców. Kilkudziesięcioosobowe zespoły wymyślały im osobowości, pisały biografie, artykuły do gazet, udzielały wywiadów czy nadzorowały wybór makijażu i garderoby na wszelkiego rodzaju wystąpienia. Aktorka Myrna Loy skarżyła się:

[...] studio wydało miliony dolarów na osobowość znaną jako Myrna Loy. A ja nie mogę ich zawieść, zrzucając moją kosztowną maskę splendoru. Muszę przy każdej sposobności być tą osobowością, którą sprzedają w kasach biletowych.

A sprzedawali niezwykle skutecznie – apetyt na „sławy” rósł w Stanach Zjednoczonych w zatrważającym tempie. W 1930 roku Hollywood było już trzecim co do wielkości źródłem newsów w całym kraju.

Zobacz  też: Jak wpływamy na życie innych ludzi?

"Przyziemne życie gwiazd"

Jak zauważa Gamson, w pewnym momencie pojawił się jednak problem – obawa, że widzowie zorientują się, że prezentowane im gwiazdy są sztucznymi konstruktami, mającymi niewiele wspólnego z rzeczywistością. Aby zażegnać zagrożenie, zaczęto prezentować publiczności „prawdziwe życie” idoli – ich bardziej przyziemną, zwyczajną, wiarygodną wersję. „Kiedy już poznasz, kim jest naprawdę – pisały ówczesne magazyny – będziesz wiedział, dlaczego miałeś rację, czyniąc go sławnym”. Jeszcze w 1935 roku magazyn „Photoplay” opisywał Lorettę Young niczym boginię:

Loretta Young jest [...], jedną z najbardziej efemerycznie pięknych kobiet na świecie. Urodziła się, aby być kochaną i miłowaną, i czczoną przez mężczyzn. W innych czasach [...], gladiatorzy walczyliby na śmierć i życie o jej rękawiczkę.

Teraz statystyczna gwiazda była w „rzeczywistości” po prostu trochę piękniejszą dziewczyną czy chłopakiem z sąsiedztwa. Leo Braudy nazywa to „paradoksalną unikatowością” – Chwal mnie za to, że jestem wyjątkowy, ale też dlatego że moja wyjątkowość jest bardziej zintensyfikowaną i upublicznioną wersją twojej własnej.

„Wielkość” ma być pewną wewnętrzną jakością, ale potencjalnie mogącą istnieć w każdym człowieku. To wtedy pojawił się wiecznie żywy mit „daru”, nieokreślonej właściwości, cechy osobowości, może – jak pisał Max Weber – charyzmy, predysponującej kogoś do bycia popularnym. Mit ten doskonale nadawał się do wyjaśnienia, czemu jedni zwykli ludzie mieli famę, a inni nie. Oczywiście, według mitu, sam „dar” nie wystarczał – potrzeba było jeszcze ciężkiej pracy, by go kultywować.

Fragment pochodzi z książaki „CeWEBryci – sława w sieci”, Michał Janczewski (Oficyna Wydawnicza „Impuls”, 2011).

Redakcja poleca

REKLAMA