„Żona się nade mną znęca, ale maltretowani mężczyźni wywołują śmiech. Wiem, że to żałosne”

Maltretowany mężczyzna fot. Adobe Stock
Mąż maltretowany przez żonę? Pewnie na większości twarzy w tym momencie pojawił się ironiczny uśmiech. Nie dziwi mnie to. No bo jak to brzmi? Śmiesznie. Żałośnie.
/ 28.04.2020 10:13
Maltretowany mężczyzna fot. Adobe Stock

Zaczęło się banalnie, pewnie jak większość historii tego typu. Poznaliśmy się na studiach. Wielka miłość, narzeczeństwo. A zaraz po obronie prac magisterskich ślub jak z bajki. Niestety nie stać nas było na własne mieszkanie. Mieszkaliśmy kątem u jej rodziców. Z mojej marnej pensji nawet nie było szans na wynajem.

Już wtedy pojawiały się pierwsze żale mojej żony, że jestem nieudacznikiem życiowym, że na nic nas nie stać, że klepiemy biedę, że nie możemy mieć dzieci, bo nie utrzymam rodziny, że mógłbym poszukać lepiej płatnej posady. Ale ja wówczas nie odbierałem tego, jak jakieś rozczarowanie, raczej mobilizowało mnie to, by iść do przodu, by tylko uszczęśliwić Marzenę. Próbowałem zmienić pracę, szukałem jakiś dorywczych robót, niestety moja żona nadal nie była usatysfakcjonowana.

Któregoś dnia nawiązałem przez internet kontakt ze starym kumplem z liceum. Zaraz po szkole wyjechał do Anglii. Teraz ma tam własną firmę budowlaną, dom, rodzinę. Opowiedziałem mu o swoich problemach finansowych i ten zaproponował mi pracę u niego. Długo się wahałem, nie wiedziałem jak zareaguje Marzena. Ale postanowiłem spróbować. Żona początkowo się wściekła. Nie wyobrażała sobie życia z daleka od rodziców, koleżanek, w obcym kraju. Rozumiałem ją, ale zacząłem przekonywać, że wreszcie mamy szansę ułożyć sobie życie po swojemu, że być może będzie nas stać na własne mieszkanie, samochód i podróże zagraniczne – czyli wszystko to, o czym zawsze marzyła. To ją przekonało. Zgodziła się na wyjazd.

To była cisza przed burzą!

Miesiąc później byliśmy już w Londynie. Początkowo mieszkaliśmy kątem u kumpla, ale szybko znaleźliśmy mieszkanie. Pracowałem całymi dniami. Dobrze zarabiałem. Stać nas było na markowe ciuchy, kolacje na mieście. Zaczęliśmy starania o dziecko. Wreszcie było dobrze. Wszystkie moje marzenia się spełniały, jedno po drugim. Byłem bardzo szczęśliwy.

Po roku mieszkania w Anglii urodziła nam się upragniona córeczka. Krótko po narodzinach na nowo zaczęły się problemy i pretensje żony. Pretensje o wszystko. Że pracuję za długo, że nie ma mnie w domu, a gdy przestałem pracować w weekendy, to z kolei, że nie pracuję i nie zarabiam odpowiednio dużo. O to, że ona jest moją służącą, pierze, gotuje, zajmuje się dzieckiem, a ja ma wszystko w d...

Tłumaczyłem to zmęczeniem, hormonami. Wierzyłem, że wszystko minie. Niestety, było coraz gorzej. Marzena codziennie robiła awantury. Traktowała mnie jak śmiecia. Prowokowała mnie wymyślając sobie przeróżne historie, o moich zdradach, alkoholizmie, wydawaniu pieniędzy na dziwki. W tej agresji dochodziło do rękoczynów z jej strony, rzucania we mnie ciężkimi przedmiotami. Awantura zazwyczaj kończyła się na szantażu emocjonalnym, że mnie zniszczy, że już nigdy nie zobaczę córki.

Ta farsa trwa ponad rok. A ja tkwię w tym z nadzieją, że to się zmieni, że to tylko chwilowy kryzys. Kocham ją bardzo, bez pamięci kocham nasze dziecko. Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Namawiałem niejednokrotnie na wspólną wizytę u psychologa, co oczywiście odbierane jest jako atak. Wszelkimi sposobami próbowałem ratować ten chory związek. Codziennie wracając z pracy modlę się do Boga, by dziś miała dobry humor. A gdy okazuje się, że jest inaczej, to żyję nadzieją, że to już ostatni raz, że ona się poprawi, że pewnie czymś ją zdenerwowałem.

Z dnia na dzień mam mniej sił, jestem wyczerpany psychicznie. Czasami mam ochotę jej oddać. Tak porządnie, by zrozumiała jaką krzywdę mi robi, ale nie jestem damskim bokserem. Nie jestem karkiem z siłowni, tylko inteligentnym, wykształconym facetem. Gdybym ją skrzywdził nie mógłbym sobie chyba spojrzeć w oczy.

Pewnie większość z was teraz się dziwi i zastanawia „co ty facet jeszcze tu robisz???”. Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu, że widzi to nasze dziecko i jak ta chora sytuacja może wpłynąć na jej życie. Wiem też, że tak jak długo będę nadstawiać drugi policzek, tak długo sytuacja się nie zmieni. Ale jednak tkwię w tym nadal. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego, że jestem z tym sam? O swojej sytuacji nie mówiłem nikomu. Krzywdzona kobieta budzi współczucie i chęć pomocy, maltretowani mężczyźni to temat tabu. Oni nie wzywają policji, bo jeszcze większym upokorzeniem byłoby powiedzieć funkcjonariuszowi, że żona ich bije.

Najgorsze jest chyba to, że z dnia na dzień tracę szacunek do własnej osoby. Chciałbym przestać się wstydzić, pokonać to nędzne uczucie zażenowania, porażki. Chciałbym zrozumieć, że to nie ja jestem przegrany, że to właśnie ja powinienem iść z podniesioną głową. Iść dalej, do przodu, jak najdalej od przeszłości...

Redakcja poleca

REKLAMA