Nasza mała codzienność

Z życia wzięte fot. Fotolia
Nagle poczułam dotyk jego wielkich rąk na swoich łydkach.
/ 03.12.2013 10:28
Z życia wzięte fot. Fotolia

Masował je delikatnie, a ja znowu poczułam się beznadziejnie samotna, nie mając kogo objąć, nie mając do kogo się przytulić…Usiadłam więc, nachyliłam się nad nim i złapałam obiema rękami za twarz, chcąc sprawdzić, jak ciepła jest ona teraz. Kiedy ją tak trzymałam, wydawała mi się twarzą małego dziecka: niebieskie oczy pełne nadziei, krzywy nos, pełne usta…Jedynie zarost dodawał mu lat. Przejechałam palcem po wargach. Najpierw po górnej, następnie po dolnej. Delikatnie, jakbym chciała zapamiętać ich fakturę, miękkość, ciepło. Następnie powoli potarłam swoim policzkiem o jego, po czym zaczęłam wędrować rękami pod jego bluzą. Kiedy mu ją zdejmowałam, on całował moje włosy, dotykał moich nagich nóg. W końcu położył się na mnie cały, a ja poczułam, że tutaj jest jego miejsce. Chciałam go pocałować ale przytrzymał moją głowę i wpatrywał się przenikliwie. Patrzył tak, jak nigdy tego nie robił, a mi nagle zrobiło się tak bardzo przykro, że ja w ten sposób na niego nigdy nie umiałam spojrzeć.

W tej jednej chwili zapragnęłam dać mu wszystko w podzięce za te jedno spojrzenie, te jedno zdanie niewypowiedziane, które mi przekazywał. Zaczęłam go pieścić, gładzić, mruczeć. Robiłam wszystko, żeby czuł się wyjątkowo, to, czego nigdy dla niego bym nie zrobiła – dawałam mu siebie całą, nie tylko fizycznie; dawałam mu każdy mój zmysł, każdą myśl, każde uczucie, jakie kiedykolwiek w sobie miałam. Podzieliłam się dla niego, żeby mógł mnie wziąć kawałek po kawałku i złożyć z powrotem. Tej nocy oboje krzyczeliśmy. Oboje szczerze. Kiedy zasypiałam, widziałam jego oczy patrzące na mnie i czułam ciepło ciała, które mnie obejmowało. Byłam w miarę szczęśliwa. Kiedy się obudziłam, spał, a mój zły nastrój wrócił. Przytuliłam się do niego bardziej i przyjęłam pozycję embrionalną. Strasznie nie chciałam nigdzie wychodzić, stawiać czoła zmorom kolejnego ranka. Chyba zasnęłam znów, bo nagle zdałam sobie sprawę, że ktoś mnie głaszcze po głowie, ramionach, czułam ciepły oddech na nosie, drapiącą brodę na czole. Nie mogłam mu dać poznać po sobie, że jest mi źle, więc przybrałam zwykły wyraz twarzy, pocałowałam go w policzek na dzień dobry i poszłam robić herbatę. Szybko wyskoczyłam z łóżka, jednak nie na tyle szybko by nie widzieć jego skrzywdzonych oczu. Weź się w garść – przeszło mi przez głowę. Dziesięć minut później doszłam już do siebie, wlewając wrzątek do dwóch kubków.

-Czego ty ode mnie chcesz? – usłyszałam za plecami. – Czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz? – wyszeptał mi prosto do ucha.
- Jak to? – udawałam zdziwioną. – Przecież wiesz.
- Właśnie nie wiem. Myślałem, że wczoraj… wczoraj coś się zmieniło. Myślałem, że się zmieniłaś – powiedział z wyrzutem.
- Przestań! Ja się nie zmieniam. Zasady także. Wszystko jest, było i będzie po staremu – powiedziałam, chcąc przejść pod okno, bowiem czułam się przygnieciona jego ciałem, nachylającym się nade mną w kącie kuchni. On jednak nie chciał mnie przepuścić. Starałam się go odepchnąć, jednak chwycił mnie za nadgarstki.
- Jesteś pewna? Jesteś pewna, że jest po staremu? Wczoraj też było po staremu?
- Puść mnie - wysyczałam cicho – puszczaj natychmiast – powiedziałam patrząc mu w oczy. Widząc, że nie chce mnie puścić, zaczęłam się z nim mocować, a im mocniej to robiłam i im mocniej on mnie trzymał, tym bardziej moje ciało reagowało na tę bliskość. W końcu nie wytrzymałam i drapieżnie wpiłam się w jego wargi, przygryzając je mocno.
- Nie – powiedział i puścił mnie od razu, odstawiając na bok. – Nie – powtórzył i, łapiąc za ramiona, zaczął potrząsać. – Nie rozumiesz, że nie tak ma być?
- A jak? – nie wytrzymałam. – Mam cię kochać, być ci oddana, wierna, prać ci i gotować, czekać na każdy telefon, każdy sygnał życia, martwić się o ciebie i płakać jeśli coś ci się stanie? Tego chcesz?! To ja ci mogę od razu powiedzieć, że tak nie będzie! Wiesz czemu? Chcesz to usłyszeć? Bo cię nie kocham! Nie potrzebuję! Bo jestem z tobą z wygody! Bo do ciebie przywykłam. Bo… - przytulił mnie tak nagle, że nie zdążyłam dokończyć zdania.
– Puszczaj… – zdołałam wydusić w jego ramię, tak mocno mnie trzymał. – Puszczaj…- zaczęłam nagle czuć, że zaraz zacznę płakać. Łzy spadały jedna po drugiej, najpierw po prawym, później po lewym policzku. Nagle, nie wiadomo kiedy zaczęłam zanosić się płaczem, zaczęłam łkać jak mała dziewczynka, której zabrano w piaskownicy zabawkę.
- Ja cię kocham – powiedział, znów głaszcząc. – Nie zostawię cię. Wiem, że tego boisz się najbardziej, ale ja cię nie zostawię, nigdy. – powiedział łagodnie i podniósł moją opuchniętą i wykrzywioną grymasem bólu twarz do swojej.
Zaprowadził mnie do łóżka, rozebrał, nakrył kołdrą i poszedł do kuchni. Zapadłam w głęboki sen. Otworzywszy oczy, dostrzegłam, że siedzi w fotelu obok i patrzy wprost na mnie.
- Co teraz będzie? – spytałam zamiast powitania.
- Ty mi powiedz – odpowiedział ciepło.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy, po czym chwyciłam za brzeg kołdry i, odchyliwszy ją, zrobiłam dla niego miejsce obok siebie.

Autorka jest laureatka konkursu literackiego "Chwile uniesienia"

Redakcja poleca

REKLAMA