„Nigdy sobie nie wybaczę, że nie pogodziłam się z mężem przed jego śmiercią. Cały czas uważam, że ja go zabiłam”

Kobieta w żałobie fot. Adobe Stock
„– Gbur – prychnęłam. – Krowa. Dobrze, że sobie jadę. Nie będę musiał na ciebie patrzeć. Coraz mniej mam na to ochotę. To były jego ostatnie słowa. Ja też już nic nie mówiłam. Byłam wściekła i chciałam, żeby w końcu pojechał. Nawet nie patrzyłam, jak spakował resztę gratów, klnąc pod nosem”.
/ 14.01.2022 13:40
Kobieta w żałobie fot. Adobe Stock

„Nie mogę już z nim wytrzymać” – takie słowa powtarzałam w myślach za każdym razem, kiedy mój mąż zaczynał się gniewać. A zdarzało się to bardzo często, bo Janusz miał naprawdę trudny charakter. Był dobrym człowiekiem, bardzo nas kochał i dbał o rodzinę, ale potrafił obrazić się o drobiazg i nie odzywać potem przez kilka dni. Nigdy też pierwszy nie wyciągał ręki na zgodę.

Lubił się obrażać na mnie i dzieci

O co się gniewał? Na przykład nie wolno było żartować z jego tuszy. Mąż uwielbiał jeść i gotować, co w krótkim czasie doprowadziło do tego, że stracił młodzieńczą figurę. Wraz z każdym kolejnym kilogramem coraz gorzej znosił żarty na swój temat i robił się coraz bardziej obrażalski. W ogóle miał zresztą bzika na punkcie należnego mu szacunku. Domagał się go ode mnie i dzieci.

W nieposłuszeństwie, w żartach, w każdym naszym drobnym „przewinieniu” doszukiwał się braku poszanowania. Każdy konflikt uważał za zamach na jego autorytet. Trudno było z nim dyskutować. Na szczęście przez te wspólne lata nauczyłam się z nim żyć – brać go pod włos, pewne rzeczy ukrywać, nie ze wszystkimi się ujawniać i po cichu stawiać na swoim. W ten sposób nasze małżeństwo jakoś działało. Kochałam tego dobrodusznego uparciucha, więc starałam się, żeby zawsze  między nami było dobrze.

Oczywiście zdarzały się też sytuacje, w których moje metody zawodziły i dochodziło do kłótni. Nauczyłam się więc cierpliwie czekać, aż mężowi przejdzie, i wtedy proponować zgodę. Bo tylko wtedy miało to sens. Ale po jednej z naszych sprzeczek nigdy nie doszło do pogodzenia. O niej właśnie chciałam opowiedzieć.

Mieliśmy małą chatkę nad jeziorem. Dzieliło nas od niej 100 kilometrów i służyła nam przede wszystkim w wakacje. Jednak mąż jeździł tam częściej, bo był zapalonym wędkarzem. Nie brał ze sobą nikogo. Siedział w chatce cały weekend sam – tylko spał i łowił. Wszyscy się dziwiliśmy, że nikogo przez tak długi czas nie potrzebuje, ale on był w swoim żywiole.

Awanturował się, że nie zrobiłam przeglądu auta

Tamtego dnia właśnie pakował się na taki samotny wypad. To był piątek, a on wziął wolny poniedziałek w pracy, bo szykował się na dłuższe połowy. Jak zwykle przed wyjazdem biegał po domu jak szalony, żeby niczego nie zapomnieć. Był rozdrażniony. Czepiał się, że nie wyprałam mu spodni, nie pomagam w pakowaniu i nie zrobiłam jedzenia na wyjazd.

Napięcie między nami rosło z minuty na minutę. Było już bardzo źle, gdy nagle Janusz przypomniał sobie, że powinniśmy byli zrobić przegląd techniczny samochodu. Zerknął w dowód rejestracyjny i wkurzył się na całego.
– No szlag mnie trafi. Trzy dni po terminie. Gośka. – ryknął do mnie.
– Co chcesz? – burknęłam.
– Dlaczego przeglądu nie zrobiłaś!?
– Ja!? Przecież to twoja sprawa, nie moja – żachnęłam się.
– Ale to ty cały tydzień jeździłaś. – krzyczał coraz głośniej.

Miał trochę racji: w tym tygodniu faktycznie ja brałam samochód, bo miałam drugą zmianę i nie chciałam wracać po nocach sama tramwajem. Nie uważałam jednak, żeby to przerzucało na mnie obowiązek pilnowania przeglądu. Bo z jakiej racji?
– No i?! Ty o tym zawsze pamiętasz.
No jasne! Wszystko w tym domu jest na mojej głowie. Do cholery. No i jak ja mam teraz jechać? Jak?!
– Zrób przegląd teraz.
– A gdzie niby!? Przecież jest już 20. – lamentował.
– Coś znajdziesz…
– To ty powinnaś szukać. – wrzeszczał. – Co za baba!? Nie dostaniesz więcej samochodu, zobaczysz.
– To jest też moje auto.
– Gdybyś sobie zarobiła, byłoby twoje. Ale masz taką pensję, że muszę cię utrzymywać. – warczał dalej.
– Gbur. – prychnęłam.
– Krowa. Dobrze, że sobie jadę. Nie będę musiał na ciebie patrzeć. Coraz mniej mam na to ochotę.
To były jego ostatnie słowa. Ja też już nic nie mówiłam. Byłam wściekła i chciałam, żeby w końcu pojechał. Nawet nie patrzyłam, jak spakował resztę gratów, klnąc pod nosem.

Odetchnęłam z ulgą, gdy trzasnął za sobą drzwiami. Otworzyłam dla relaksu butelkę wina i siadłam przed telewizorem. Potem wróciły dzieci, które były u sąsiadów, a ja umyłam się i obejrzałam jeszcze dobry film. Przez cały ten czas miałam jednak telefon przy sobie. Myślałam, że może jak mąż dojedzie na miejsce i się uspokoi, wtedy zadzwoni, przeprosi… Ale się nie odezwał. Poszłam więc spać. Następnego dnia wstałam wcześnie rano, bo umówiłam się z koleżanką. Przez cały ranek i południe buszowałyśmy wśród stoisk z ciuchami, a potem poszłyśmy razem na obiad.

Do domu wróciłam około 15. Dopiero wtedy przypomniał mi się Janusz i pomyślałam, że mimo wszystko do niego zadzwonię. Spróbowałam dwa razy. Nie odbierał.
– Co z uparty osioł. – powiedziałam do siebie i przypomniało mi się, co powiedział na pożegnanie.
Od razu pożałowałam, że zadzwoniłam pierwsza i dałam mu satysfakcję. Na pewno ze złośliwym uśmieszkiem wpatrywał się, jak w telefonie mruga mu połączenie od żony.

Zajęłam się sprzątaniem. Krzątałam się, coś pichciłam i czas leciał. Telefon milczał. Wieczorem zaczęłam się martwić. W końcu przyszło mi do głowy, że może coś się stało, może nie dojechał Dlatego zadzwoniłam do zaprzyjaźnionych sąsiadów. Mieszkali w wiosce, w której stał nasz domek, i pod naszą nieobecność go doglądali.

Wyjaśniłam mojej przyjaciółce Teresie, jak wygląda sytuacja: martwię się o mojego burczymuchę, ale nie chcę, by wiedział, że dzwoniłam. Choć śmiała się ze mnie, obiecała sprawdzić, czy mąż dojechał.
– Nawet nie wchodź do domku. Zerknij tylko proszę, czy samochód stoi, dobrze? – powiedziałam.
Teresa poszła, sprawdziła i oddzwoniła, że auto jest i nie mam się co martwić, więc w spokoju zasnęłam.

Niedzielę, mimo wszystko, miałam nie za wesołą. Trochę się już na te humory męża uodporniłam, ale przecież zawsze lepiej żyć w zgodzie. Dlatego przez cały dzień chodziłam rozdrażniona. Denerwowałam się na dzieci, nie mogłam znaleźć sobie miejsca i dwa razy do niego zadzwoniłam.
Nie odbierał. To było bardzo dziwne. Zwykle nie boczył się tak długo. Zresztą pokłóciliśmy się o bzdurę.

Niech jeszcze raz sprawdzi, czy wszystko w porządku

Pod wieczór nie wytrzymałam. Wstałam z fotela, poszłam do syna i poprosiłam, żeby to on do ojca zadzwonił. Mariusz wykręcił numer; czekałam, aż Janusz odbierze. Płynęły sekundy, a ja z każdą kolejną chwilą czułam, jak narasta we mnie napięcie.
– Nie odbiera – powiedział syn, a ja zbladłam. – Spokojnie, może poszedł na pomost i zostawił telefon w domu.

Wróciłam do swojego pokoju i znów zadzwoniłam do Teresy. Roztrzęsionym głosem poprosiłam ją, żeby poszła do męża, ale tym razem zapukała. Sprawdziła, czy wszystko u niego w porządku. Oddzwoniła dziesięć minut później i powiedziała, że go nie ma, że nie otwiera.
– Weź klucze i zajrzyj do domku.
– Poważnie? Nie chciałabym… Wiesz, jaki jest Janusz…
– Proszę cię. Boję się, że stało się coś złego. – prawie płakałam.

Tym razem czekałam na telefon od Teresy 15 minut. Siedziałam, jak na szpilkach, a gdy usłyszałam dzwonek telefonu, natychmiast odebrałam. Teresa westchnęła i ugięły się pode mną nogi. Już wiedziałam…

Janusz dojechał bezpiecznie do domku, ale dostał tam wylewu. Nawet nie zdążył się rozpakować. Jego ciało leżało na podłodze. Lekarze nie podali przyczyny, ale ja wiem, że zabiły go nerwy. To na pewno nasza ostatnia kłótnia się do tego przyczyniła. Choć nie do końca rozumiałam, co się stało, musiałam zostawić wystraszone dzieci i jechać tam, do niego…

Zawiózł mnie brat. Na miejscu była policja i prokurator. Odpowiadałam na mnóstwo pytań. Tej samej nocy wróciłam do domu i powiedziałam dzieciom. Potem był pogrzeb, żałoba i miesiące wyrzutów sumienia.

Od śmierci Janusza minął rok, a ja żyję z poczuciem winy. Cały czas zarzucam sobie, że ja go zabiłam. Gdyby nie nasza kłótnia, ciągle byłby z nami. Poza tym wspominam ostatnie słowa, które ze sobą zamieniliśmy. Wyzwiska, pretensje, przekleństwa…

Czytaj także: „Mój ojciec ma 51 lat i romans z dziewczyną, która ma 21 lat. A moja biedna mama niczego się nie domyśla”„Poślubiłam wdowca z dwiema córkami i... wredną matką zmarłej żony, która buntuje przeciwko mnie dzieci”„Moja żona jest w ciąży, ale nie ja jestem ojcem. Nie sypiam z nią od 2 lat”

Redakcja poleca

REKLAMA