„Michał nie mógł poradzić sobie ze swoją depresją. Żeby ze sobą skończyć, wynajął bandytów, którzy mieli go zabić”

Zmagania z depresją fot. Adobe Stock
Bo szczęście to coś, czego nie można dostać w prezencie. Trzeba na nie samemu zapracować.
/ 02.01.2021 10:58
Zmagania z depresją fot. Adobe Stock

Brak pieniędzy to nieszczęście. Wszyscy widzimy, jak rozpadają się przez to małżeństwa, ludzie popadają w alkoholizm, są nieszczęśliwi, sfrustrowani, źli. Zdawałam sobie z tego sprawę i ja. Nie wiedziałam natomiast, że także nadmiar pieniędzy może unieszczęśliwiać i odbierać ochotę do życia. A przywrócić do żywych mogą… kalectwo, problemy z prawem, cierpienie i ciężka praca.

Michał miał wszystko, a jakby nie miał nic 

Kiedy olśniło mnie to życiowe odkrycie, pracowałam jako sprzątaczka i kucharka w domu bardzo bogatych ludzi. Mieli wszystko. Samochody, komputery, telewizory (co tam telewizory – prawdziwe domowe kino w piwnicy!), działkę za miastem, dom nad morzem, pełną lodówkę i tylko jedno dziecko.

Ja wychowałam trójkę, więc jak tylko ich poznałam, to pomyślałam, że to grzech tak skończyć na jednym, gdy pieniędzy wystarczyłoby na utrzymanie całej drużyny piłkarskiej. No i może rzeczywiście Pan Bóg uznał to za grzech, bo z Michałem – a chłopak miał wtedy już prawie dwadzieścia lat – było mnóstwo problemów.

Jednak nie dlatego, że był jakimś łobuzem czy leniem, tylko dlatego, że chorował na depresję. Dziwiłam się na początku tej chorobie. Myślałam, że to jakieś wymysły bogatych, uczona nazwa na stare jak świat „w głowie mu się poprzewracało”. Ale nie – po jakimś czasie sama zobaczyłam, że chłopak jest naprawdę chory. W czym się to przejawiało? W minie skrzywionej, jakby ocet siedmiu złodziei wypił; w płaczu bez powodu, w całkowitej bierności i niemożności podjęcia najprostszych decyzji.

„Chcesz kawę czy herbatę?” – pytałam przy śniadaniu, a on odpowiadał: „Nie wiem”. Albo nic nie odpowiadał. Bywało, że całymi dniami leżał w swoim pokoju i nie wychodził nawet na obiad. Kiedy pukałam z pytaniem, czy czegoś mu trzeba, to takim ochrypłym głosem odpowiadał, że nie, żeby mu dać spokój.

Słychać było w tym głosie straszny ból, jakby rzeczywiście trapiły chłopaka wszystkie problemy tego świata. A przecież nie dolegało mu nic. Był zdrowy, silny, przystojny i bogaty. Inni tryskaliby szczęściem na jego miejscu. A on – nie. Miał wszystko, a niczego nie chciał.

Nic go nie cieszyło. Ani stojący na biurku komputer, ponoć najlepszy, ani lśniący czerwienią motocykl w garażu, ani wakacje w ciepłych krajach. Niczego nie chciał, nic go nie interesowało. Na studiach też mu nie szło, bo nie widział sensu w nauce... Często widywałam, jak jego mama, a moja pracodawczyni, popłakuje po kątach.

Kiedy już się tam trochę zadomowiłam i lepiej się poznałyśmy, to czasem mi się zwierzała:
– Pani Lidziu, ja tak bardzo chciałabym zrozumieć, dlaczego on taki jest, dlaczego tak mu źle na tym świecie... I nie rozumiem!

Była ode mnie młodsza o dziesięć lat. Zadbana, ładna, sympatyczna. Dobra matka, bez dwóch zdań. Nie ten typ, co to poświęca dom dla kariery. Przeciwnie – całe swoje życie podporządkowała rodzinie. Skąd więc taki problem u chłopaka?

Myślałam, że to jego wymysły

Nie mówiłam tego głośno, ale uważałam, że Michał po prostu ma za dużo. Za dużo i w dodatku za darmo. O nic się w życiu nie musiał starać, o nic nie walczył, niczego nie pragnął, o niczym nie marzył. Bo zanim pomyślał, że czegoś mógłby chcieć – już to miał. A przecież, jak to mówią, nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale by gonić go.

Ja może i jestem prostą sprzątaczką, jednak swoje o życiu wiem. No i okazało się, że w tej mojej życiowej mądrości mam rację. Ale zanim do tego doszło, młody, czyli Michał, przeżył koszmar. Koszmar, który – ku zaskoczeniu wszystkich – zakończył okres choroby w jego życiu i właściwie stworzył go jako człowieka na nowo.

A wszystko zaczęło się od pobicia. Tamtego wieczoru Michał został napadnięty podczas powrotu z uczelni. Tak go urządzili, że wylądował na intensywnej terapii z bardzo niepewnymi rokowaniami. Jego rodzice oszaleli z rozpaczy i gniewu.

Matka dniem i nocą siedziała przy łóżku syna, ojciec z biznesmena stał się prokuratorem. Najpierw poruszył niebo i ziemię, żeby Michał miał jak najlepszą opiekę medyczną, a potem szukał znajomości i powiązań ze służbami powołanymi do ścigania, żeby znaleźć ludzi sprawców pobicia. Wynajął nawet dwóch prywatnych detektywów!

Na szczęście Michał doszedł do siebie. Nie od razu, oczywiście, bo w wypadku tak ciężkich obrażeń nie było mowy o szybkiej rekonwalescencji. Ale po pół roku już chodził o własnych siłach. Długa (i bardzo kosztowna) rehabilitacja spowodowała, że wstał z wózka.

I choć lekarze powiedzieli, że do końca życia będzie lekko utykał, to jego życiu i zdrowiu nic już nie groziło. No i zauważyłam, że ta rehabilitacja – ta walka o to, żeby stanąć na nogi – trochę go zmieniła. Coraz rzadziej zdarzały mu się stany apatii, a jeśli płakał, to raczej ze złości, że czegoś jeszcze nie udaje mu się zrobić. Zauważyłam też, że zaczął czytać książki, co szybko przełożyło się na wyniki w nauce.

Za nic jednak nie potrafił sobie przypomnieć napastników ani żadnych szczegółów związanych z tamtym dniem. Co więcej, pytany o te sprawy, natychmiast się bardzo denerwował, a potem wracał do tych swoich depresyjnych nastrojów. Dlatego rodzice szybko poniechali dalszego wypytywania.

– Wie pani co, pani Lidziu? Myśmy doszli do wniosku, że to nieważne, kto mu to zrobił – powiedziała mi któregoś dnia jego mama. – Ważne, że Michaś żyje, i jest w znacznie lepszej formie psychicznej niż przed tym pobiciem. Raz się nawet uśmiechnął… Wytłumaczyłam mężowi, że szukając tych ludzi, robimy mu więcej złego niż dobrego.
– I co, mąż odpuścił?
– No, na początku nie chciał – przyznała – ale w końcu nie miał wyjścia, pani rozumie – uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo, jak kobieta do kobiety.

Pomyślałam wtedy, że dawno nie widziałam jej uśmiechniętej. Nie miała, biedna, pojęcia (ja zresztą też nie), że to nie koniec ich kłopotów. Bo policja szukała dalej – i w końcu znalazła…

Co też on wymyślił!

Nikt w domu nie uznał tego za dobrą wiadomość. Wszyscy myśleli, że całą sprawę mają już za sobą. A teraz koszmar powrócił… Szczególnie nerwowy zrobił się Michał – i trudno było mu się dziwić. Kto na jego miejscu chciałby przeżywać to wszystko jeszcze raz? Jednak bomba wybuchła zupełnie nie z tej strony, z której się spodziewaliśmy. Pewnego zimowego popołudnia zjawiło się u nas dwóch policjantów z... nakazem aresztowania Michała. Jego mama omal nie zemdlała, a ojciec się wściekł nie na żarty.

– Mój syn jest ofiarą pobicia, nie sprawcą! – krzyczał. – Od kiedy to policja aresztuje ofiary?
Mundurowi byli jednak nieugięci. Michał jest pełnoletni, powiedzieli, i sam za siebie odpowiada. Rodzice, jeśli chcą, mogą przyjechać do komendy z adwokatem.

Gdy następnego ranka przyszłam do pracy, zastałam wszystkich w komplecie, z nosami na kwintę. O nic nie pytałam, nie jestem wścibska. Ale gdy szef pojechał do pracy, a szefowa położyła się do łóżka z migreną, zapukałam do pokoju Michała.

– Michaś, mogę? – zapytałam, lekko uchylając drzwi.
– Proszę, niech pani wejdzie – odparł.
Lubił mnie, bo wiedział, że o niego dbam, i że może może polegać na mojej dyskrecji.
– Co się stało? Powiesz mi? – zapytałam, siadając na krześle stojącym obok jego łóżka. – Bo się okropnie denerwuję.
– Och, pani Lidziu… – jęknął. – Co ja najlepszego narobiłem…

Uniosłam brwi.
– Ty, Michasiu?
Bo, wie pani, to… to ja ich wynająłem… – wyszeptał. – Tych, co mnie pobili.
– Bój się Boga, chłopcze! – aż się przeżegnałam. – Co ty mówisz?! Po co?!
Zapłaciłem im, żeby mnie zabili – wykrzyknął, a mnie dreszcz przeleciał po krzyżu.
– Nie chciałem dłużej żyć, a sam nie potrafiłem się zabić, więc… Sama pani widziała, pani Lidziu, jak ze mną wtedy było…

Ano widziałam.
– Ale teraz chcę – ciągnął Michał z energią. – Chcę żyć normalnie. Tylko nie wiem, czy będę mógł, bo za to, co zrobiłem, mogą wsadzić mnie do więzienia. Ironia losu, prawda? – uśmiechnął się gorzko.
– Naprawdę możesz zostać za to skazany? Ty, ofiara? – nie mogłam uwierzyć.
– Tak. Z artykułu osiemnastego, paragrafu drugiego: podżeganie do zbrodni.

Pogadaliśmy sobie jeszcze dłuższą chwilę. Michał opowiedział mi wszystko ze szczegółami, a potem powtórzył, że boi się więzienia, a poza tym wróciła mu chęć do życia. Bo po wszystkim, co się stało, zmieniło się jego podejście do świata. Kiedy leżał w szpitalu na granicy śmierci – właśnie wtedy poczuł, jak wiele ma do stracenia. A rehabilitacja pokazała mu, że trzeba walczyć o siebie
i warto się starać, że należy wyznaczyć sobie jakiś cel i do niego dążyć. Dziękuje Bogu, że ci, co go mieli zabić, spartolili robotę.
– Amatorzy! – podsumował, a kąciki jego ust uniosły się w półuśmiechu.
Bo sprawa miała też aspekt ciut humorystyczny.

Okazało się, że nie sposób wynająć zawodowca, nie mając odpowiednich kontaktów. A skąd niby Michał miałby je mieć? On, chłopiec z dobrego domu, który półświatek znał jedynie z filmów kryminalnych lub książek? Wynajął więc zwykłych ulicznych łobuzów, którzy nie mieli pojęcia, jak trudno jest zabić człowieka. Nie wiedzieli, jak bardzo wszyscy trzymamy się życia – zarówno psychicznie, jak i fizycznie.

Dlatego zostawili go, gdy myśleli, że już po nim. Ale całą tę akcję widział jakiś przechodzień, który nie zdobył się na odwagę, żeby chłopaka bronić, ale znalazł w sobie dość inicjatywy i rozumu, żeby zadzwonić na pogotowie. Jemu właśnie Michał zawdzięczał życie.

Pamiętam dzień, w którym rodzina jechała na ogłoszenie wyroku. Nigdy nie widziałam ich bardziej roztrzęsionych, ale też jednocześnie bardziej ze sobą związanych i przekonanych, że cokolwiek się stanie, mogą na siebie liczyć. Widać było, że wszyscy marzą tylko o tym, żeby móc nadal wieść normalne życie. Tylko tyle i aż tyle.

Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Sąd uznał chorobę Michała za okoliczność łagodzącą i wydał wyrok w zawieszeniu. Równie życzliwie sprawę chłopaka potraktowali na uczelni. Co prawda, pojawiły się głosy, żeby Michała wyrzucić, ale wydaje mi się, że bardzo pomogły pozycja społeczna taty i jego znajomości. Jedyną karą, którą zasądził sąd, a Michał rzeczywiście odczuł, były prace społeczne. Ale te akurat wyszły mu tylko na dobre.

Przydzielono go do ekipy remontującej przedszkole. Jak się okazało – bardzo solidnej ekipy. Przez trzy miesiące Michał wychodził z domu o siódmej rano i wracał o siódmej wieczorem – złachany jak pies, brudny i... szczęśliwy. Robiłam mu wtedy jajecznicę na boczku, sadzałam w kuchni i zamieniałam się w słuch. A on między jednym łapczywym kęsem a drugim nawijał jak nakręcony.
– Pani Lidziu, trudno to wytłumaczyć, ale kiedy ja tam walę tym młotkiem, rozwalam coś breszką…
– Czym?
– No breszką… łomem. Tak się mówi na budowie. No więc kiedy to robię, kiedy maluję, przybijam, piłuję, to czuję, że to ma sens. Że to jest taka robota, z której coś zostanie, że to się komuś przyda…
– Tu masz akurat rację – zgodziłam się bez oporów. – Dlatego ja lubię sprzątać i gotować, bo od razu efekt widać i wszyscy są zadowoleni. No chyba że coś przypalę – zażartowałam.
– To nie są żadne śmichy-chichy, pani Lidziu – spojrzał na mnie poważnie. – Ja serio myślę, żeby się tym zająć.
– Czym?
– No budowlanką!

I tak właśnie zrobił. Rzucił dotychczasowe studia i przeniósł się na budownictwo. Najpierw rodzice zaprotestowali, ale przeszło im, gdy okazało się, że jest w tym naprawdę dobry, a co najważniejsze – on to uwielbia. Po obronie pracy magisterskiej  z pomocą ojca założył własną firmę. I choć jest jej prezesem, haruje na równi ze swoimi pracownikami. Bo – jak mówi – nie chodzi o to, by złowić króliczka, ale by gonić go.

Więcej prawdziwych historii:
„Twój narzeczony to ideał? Lepiej weź go w podróż przedślubną, bo możesz się rozczarować jak ja...”
„Mąż dla pieniędzy poświęciłby wszystko – nawet rodzinę. Prosiłam, żeby odpuścił, ale w końcu przestałam go poznawać”
„Narzeczona chciała, bym dla niej sprzedał firmę i wziął kredyt na 50 tys. złotych. Gdy odmówiłem, rzuciła mnie”
„Związałam się z bufonem, który na siłę chciał mnie zmienić, bo nie pasowałam do jego »luksusowego« towarzystwa”

Redakcja poleca

REKLAMA