„Mój syn nie poznaje własnej matki, bo odeszła od nas i 3 lata się nim nie interesowała. Teraz próbuje mi go odebrać”

Samotny ojciec fot. Adobe Stock
To chore, że Aga ma takie same prawa do naszego synka jak ja, choć przez trzy lata w ogóle się nim nie interesowała
/ 21.01.2021 11:02
Samotny ojciec fot. Adobe Stock

Agnieszka była miłością mojego życia. Poznałem ją u znajomych i od razu wiedziałem, że to ta jedyna. Kiedy pół roku później braliśmy ślub, myślałem, że będziemy razem po kres naszych dni. Niestety trzy lata temu porzuciła nas i moje marzenia o rodzinnym szczęściu prysły jak mydlana bańka. A teraz, kiedy już odnalazłem się w nowej sytuacji, chce zadać mi kolejny cios.

Nie wiem dokładnie, kiedy w naszym małżeństwie coś zaczęło się psuć. Chyba niedługo po narodzinach Maciusia. Aga bardzo się zmieniła. Przedtem była radosna, pogodna, pełna życia. A kiedy synek pojawił się na świecie, stała się zgorzkniała, rozżalona, wiecznie z czegoś niezadowolona. Jakby się jej nagle jakaś wielka krzywda stała. Chodziła po mieszkaniu i ciskała gromy. Czepiała się o wszystko. Bez przerwy słyszałem, że jej nie pomagam, nie doceniam, nigdy mnie nie ma, że cały dom jest na jej głowie. Ona sprząta, gotuje, pierze, prasuje, zajmuje się dzieckiem, a ja sobie chodzę do firmy, potem baluję i mam wszystko w dupie. Szlag mnie trafiał, gdy tak mówiła, bo przecież ktoś musiał zarabiać na rodzinę. Kiedy planowaliśmy dziecko, ustaliliśmy wspólnie, że to będę ja.

Wiem, wiem, co teraz powiecie… Że każdy facet się w ten sposób rozgrzesza, że to bardzo wygodna wymówka, aby po powrocie do domu móc bezkarnie walnąć się przed telewizorem z butelką piwa w ręku, pod hasłem: „Ależ jestem zmęczony! Muszę odpocząć”. Ze mną było jednak inaczej. Owszem, dużo pracowałem, ale potem od razu wracałem do domu i pomagałem żonie przy synku. Uwielbiałem się nim opiekować, kąpać go, usypiać. Nawet w nocy do niego wstawałem, kiedy płakał, chociaż wiedziałem, że czeka mnie trudny dzień. A Agnieszka jakby tego nie zauważała. Wiecznie miała o coś pretensje, wiecznie ciosała mi kołki na głowie.

Mimo to przez długi czas milczałem. Nie chciałem kłótni. Kochałem żonę. Tłumaczyłem sobie, że zachowuje się w ten sposób przez hormony, że to tylko chwilowy kryzys, który wkrótce minie. Niestety, zamiast lepiej, było coraz gorzej. Doszło do tego, że rzeczywiście specjalnie zostawałem dłużej w pracy, by spędzać w domu jak najmniej czasu. To oczywiście doprowadzało do jeszcze większych awantur. Aga ubzdurała sobie, że ją zdradzam. Zaczęła przeszukiwać mi kieszenie, sprawdzać moją pocztę mailową, czytać SMS-y. I gdy tylko znalazła coś, jej zdaniem, podejrzanego, wpadała w furię. Groziła, że odejdzie i zabierze ze sobą Maćka, że nigdy go już nie zobaczę.

Chciałem odejść. Niejeden raz. Spakować walizki i uciec od tych ciągłych pretensji i krzyków. Ale nie potrafiłem. Poważnie traktowałem przysięgę małżeńską, nie mogłem zostawić rodziny. I bez pamięci kochałem syna. Nie wyobrażałem sobie bez niego życia. Wszelkimi sposobami próbowałem więc ratować nasz związek. Rozmawiałem z Agnieszką, namawiałem ją na wspólną wizytę u psychologa. Przekonywałem, że razem przejdziemy przez ten trudny okres, że jej pomogę. Odbierała to jako kolejny atak. Wrzeszczała, że nie jest żadną wariatką, że to ja powinienem się leczyć. Bo niczego nie rozumiem, nic do mnie nie dociera. Nie wiedziałem, co robić. Czułem się tak, jakbym zapadał się w czarną otchłań…

Trzy lata temu Agnieszka nagle zniknęła. Ot tak, bez żadnych ostrzeżeń. Gdy wychodziłem do pracy, kręciła się po kuchni i przygotowywała jedzenie dla rocznego wtedy Maciusia. Była wyjątkowo spokojna. Nie ciskała się, nie awanturowała. Nawet dała mi buziaka na pożegnanie. To było takie miłe... Przypomniałem sobie wtedy, że kiedyś codziennie mnie tak żegnała, a w drodze do firmy przyszło mi nawet do głowy, że może wreszcie kryzys mija, że teraz będzie już tylko lepiej. Ucieszyłem się, bo to by oznaczało, że zbliżające się święta będą naprawdę świąteczne, rodzinne i spokojne.
Ale po powrocie z pracy zastałem dom pusty. Na stole w kuchni leżał list. Aga napisała w nim, że ma już dosyć takiego życia, że się dusi. I musi odpocząć, oderwać się od szarej codzienności, kieratu, wszystko przemyśleć.

Zszokowany zadzwoniłem do teściowej.
– Czy jest u ciebie Maciek?! – wykrzyczałem jej w słuchawkę bez słowa przywitania, kiedy tylko odebrała telefon.
– Jest. Aga zostawiła go u mnie w drodze do fryzjera i kosmetyczki. Ale dlaczego pytasz? Czy coś się stało? – zaniepokoiła się.
– Kiedy to było? – pytałem dalej.
– Kilka godzin temu. O, właściwie to powinna już wrócić – zreflektowała się. – Mów wreszcie, o co chodzi. Coś się stało? Miała wypadek? – w jej głosie zabrzmiał strach.
– Nie, o ile wiem, jest cała i zdrowa – odparłem, osuwając się bezwładnie na krzesło. W tamtej chwili nie czułem złości, tylko ulgę, że nie zabrała ze sobą naszego synka. – Po prostu od nas odeszła – powiedziałem. – Zaraz przyjadę po Maćka.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale nie szukałem Agnieszki. Gdy zrozumiałem, że jej ucieczka to nie okrutny żart, coś we mnie pękło. Przez całą noc analizowałem ostatni rok naszego małżeństwa. Każdą awanturę, każdą obelgę, każdy wyrzut. I nad ranem doszedłem do wniosku, że dobrze się stało. Maciek nie powinien wychowywać się w takiej atmosferze. Od razu zrobiło mi się lżej.

Rodzina i przyjaciele bali się, że wpadnę w rozpacz, że nie poradzę sobie z nowymi obowiązkami. Ale jakoś to wszystko ogarnąłem. Wbrew temu, co wygadywała moja żona, nie byłem przecież tylko niedzielnym tatusiem. Wiedziałem, jak zmienić pieluchę, jaką kaszkę Maciuś lubi, a jakiej nie. Poza tym trochę pomagała mi mama, jednak przede wszystkim teściowa. Trzeba przyznać, zachowała się wspaniale. Nie winiła mnie za ucieczkę córki, nie robiła wyrzutów. Przeciwnie, wspierała mnie z całych sił. Opiekowała się małym, gdy szedłem do pracy, uczyła mnie gotować przecierane zupki. Jakby chciała mi wynagrodzić to, co zrobiła Agnieszka.

Mijały kolejne miesiące. Maciek rósł jak na drożdżach, a ja coraz pewniej czułem się w roli samotnego ojca. Żona rzadko się odzywała. Wiedziałem tylko, że jest w Londynie, u jakiejś koleżanki. Czasem przysyłała krótkie maile. Pisała, że świetnie się bawi, że wreszcie czuje się wolna; dopiero teraz wie, jak wygląda prawdziwe życie. I dołączała zdjęcia: ona przy barze z drinkiem w ręku, ona wśród grupy na wpół roznegliżowanych facetów, ona wisząca na jakimś ciemnoskórym kolesiu albo siedząca na kolanach czerwonego na gębie Anglika. Nie wiem, po co mi je przysyłała. Może chciała mnie wkurzyć? Albo wzbudzić we mnie zazdrość? A może liczyła na to, że zacznę ją błagać o powrót?

Nigdy na żaden nie odpowiedziałem. Z czasem przestałem je nawet czytać, od razu wyrzucałem do kosza. Bo po co miałem do nich zaglądać? Dawno już pogodziłem się z tym, że jesteśmy z Maćkiem sami. Chciałem, żeby została sobie w tym Londynie do końca życia i dała nam święty spokój. Niestety wkrótce miało się okazać, że ma zupełnie inne plany.

To było w piątek, dwa tygodnie temu. Odebrałem synka z przedszkola. Małemu przez całą drogę buzia się nie zamykała. Z przejęciem opowiadał o nowych kolegach, o pani, o karuzeli na placu zabaw. Cieszyłem się, że tak świetnie odnalazł się w grupie rówieśników.
– Jak jutro będzie ładna pogoda, to pójdziemy do zoo – obiecałem, gdy wchodziliśmy już do bloku. – Podobno urodziły się małe małpki, więc będziesz miał o czym opowiadać przyjaciołom.
Właśnie miałem włożyć klucz do zamka, gdy nagle drzwi się otworzyły i w progu stanęła… Agnieszka.
– Cześć, chłopaki. – przywitała nas radośnie, jak gdyby nigdy nic. – Widziałam was przez okno.

Nogi się pode mną ugięły. Gdybym nie oparł się o framugę, chybabym się przewrócił. Uświadomiłem sobie poniewczasie, że po odejściu żony nie wymieniłem zamków w drzwiach. Nawet miałem taki zamiar, ale w natłoku obowiązków zupełnie o tym zapomniałem… No i teraz stałem na przeciwko Agnieszki, bezczelnie uśmiechniętej, jakbyśmy się nie widzieli kilka godzin, a nie lat!
– Tatusiu, co to za pani? Znasz ją? – odezwał się Maciek, zanim ja zdołałem wykrztusić choć słowo.
Oprzytomniałem momentalnie. Postąpiłem krok naprzód, własnym ciałem odgradzając synka od Agnieszki, i rzuciłem do Maćka:
– Potem ci powiem. Na razie zdejmij kurteczkę i idź do siebie. Tatuś puści ci bajeczkę – wepchnąłem go do pokoju i błyskawicznie włączyłem telewizor.

Niestety, choć nastawiony dość głośno, nie zagłuszył szczebiotu za naszymi plecami:
– Maciusiu, nie poznajesz mnie? Naprawdę? Przecież jestem twoją mamą. Tak dawno cię nie widziałam. Urosłeś, zmężniałeś… – tokowała Agnieszka. – Zobacz, mam dla ciebie prezent. Ślicznego misia.
Synek spojrzał na mnie niepewnie. Odwróciłem się w stronę żony.
– Jak się natychmiast nie zamkniesz, to cię zabiję – syknąłem. – Odpuść. On cię nawet nie pamięta. Chcesz go drugi raz skrzywdzić?
Zamykając za małym drzwi do jego pokoju, miałem w oczach żądzę mordu.

Pewnie się domyślacie, co było potem. Awantura. Tyle że tym razem to nie Agnieszka krzyczała, tylko ja. Że nie chcę jej więcej widzieć. Nikomu nie jest tu potrzebna. Nie pozwolę, by znowu zrujnowała nasz spokój. Coś tam mętnie tłumaczyła. Usprawiedliwiała się depresją. Mówiła, że potrzebowała czasu, by się odnaleźć, ale teraz wszystko jest już w porządku. I chce naprawić dawne błędy. Im dłużej gadała te bzdury, tym bardziej robiłem się wściekły. Prawdę mówiąc, miałem gdzieś, co ona czuje i czego chce.
– Myślisz, że możesz tak sobie przyjść i wszystko naprawić? Jednym uśmiechem? Słowem? Nic z tego. Wynoś się i zabieraj ze sobą tego ohydnego miśka. Jakbyś znała Maćka, tobyś wiedziała, że nie bawi się już pluszakami, woli samochody. – krzyknąłem i rzuciłem w nią zabawką.

Bez słowa ruszyła do wyjścia.
– Może jak już ochłoniesz, to porozmawiamy spokojnie – rzuciła lodowatym tonem, odwracając się w progu. – Jest do omówienia kilka ważnych spraw. Wolałabym załatwić je po dobroci...
– Nie mamy o czym rozmawiać! – wrzasnąłem. – I zostaw klucze. To już nie jest twój dom. Nie życzę sobie, żebyś nas nachodziła.
Uśmiechnęła się krzywo.
– Ależ jest. – odparła. – Nie jesteśmy przecież po rozwodzie. Wystarczy jeden telefon na policję i natychmiast mnie tu wprowadzą. Nawet jeśli zmienisz zamki. I nie zapominaj, że Maciek jest także moim synem. Mam do niego takie same prawa jak ty. Lepiej więc przemyśl wszystko i do mnie zadzwoń. Zatrzymam się u mamy. Tylko nie zwlekaj za długo… Wiesz, że jestem niecierpliwa – wycedziła i trzasnęła drzwiami.

Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Siedziałem w internecie, przeszukując fora prawne i dyskutując z innymi ojcami w podobnej sytuacji. Gdy skończyłem, byłem załamany. Okazało się, że Agnieszka miała rację. Ciągle jesteśmy małżeństwem i mamy takie same prawa do opieki nad dzieckiem. Żona może więc w każdej chwili odebrać Maćka z przedszkola i pójść z nim, dokąd chce, a ja nie mogę jej tego zabronić. Mimo że przez tyle lat nawet o niego nie zapytała!

Jak się twoja druga połówka uprze, to naprawdę może wam życie zatruć. Bez jej zgody syn nie dostanie paszportu, nawet do szkoły go nie zapiszesz. Trzeba było się od razu rozwieść i przejąć opiekę, teraz będzie to znacznie trudniejsze. Nasze sądy kochają skruszone mamusie. Popłacze taka, pokaja się, powie, że kocha dziecko nad życie, i ani się nie obejrzysz, jak synek wyląduje pod jej skrzydełkami. – napisał mi na czacie jeden z ojców.

Nie zamierzam oczywiście się poddać. Rano, gdy odwiozłem Maćka do przedszkola, natychmiast poszedłem do adwokata. Powiedział, że sprawa rozwodowa jest absolutnie do wygrania. Jednak kwestia opieki nad Maćkiem już nie. Oczywiście on napisze odpowiednie wnioski, wszystkim się zajmie, ale to nie będzie proste. I potrwa. Kilka miesięcy, a może nawet lat.
– Może żona ma jednak rację i powinniście porozmawiać? A nuż uda wam się dojść do porozumienia. Lepiej zaoszczędzić sobie i dziecku stresów. Wizyty kuratorów, badania psychologiczne, szperanie w przeszłości... To naprawdę nie jest przyjemne – poradził mi.

Nie wiem już, co robić. Agnieszka na zmianę z teściową bombardują mnie telefonami. Pierwsza grozi, druga błaga o rozsądek. A ja? Najchętniej zapakowałabym Maćka w samochód i zabrał go tam, gdzie nikt nas nie znajdzie. Nie chodzi już o to, że nie chcę, by synek spotkał się z Agnieszką. Trochę już ochłonąłem i doszedłem do wniosku, że ma prawo znać matkę. Ale nie ufam żonie. Kto mi zagwarantuje, że za miesiąc czy rok znowu nie ucieknie? Trzy lata temu Maciuś był jeszcze malutki, nie pamięta tego. Ale teraz na pewno by tęsknił i cierpiał. Nie mogę do tego dopuścić.

Więcej prawdziwych historii: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem”

Redakcja poleca

REKLAMA