„W ostatniej chwili uniknęłam ślubu z maminsynkiem. Po zerwaniu zabrał mi pierścionek i podarował go… własnej matce”

oświadczyny od maminsynka fot. Adobe Stock
„Na początku myślałam, że jego bliska relacja z matką świadczy o dobrym sercu. Pani Jadzia jednak wcale nie potrzebowała pomocy – to był diabeł w ludzkiej skórze. Nie mogła znieść, że syn chce wylecieć z gniazda, więc z całej siły trzymała go za pióra”.
/ 04.11.2021 12:50
oświadczyny od maminsynka fot. Adobe Stock

Gdy ktoś pyta mnie i Roberta, jak się poznaliśmy, uśmiechamy się do siebie znacząco i odpowiadamy, zgodnie z prawdą, że podczas poszukiwań pierścionka zaręczynowego. I chociaż brzmi to tak, jakbyśmy byli jakimś aranżowanym małżeństwem, nasza historia jest całkiem inna…

A wszystko zaczęło się od tego, że rzuciłam swojego poprzedniego narzeczonego, Krzyśka. Na pierwszy rzut oka nie można było mu nic zarzucić: chłopak przystojny, niegłupi, na niezłym stanowisku i z perspektywami awansu… A do tego byłam pewna, że naprawdę mnie kochał. Czego więcej chciałam? Ano tego, żeby jego mamusia wypuściła go w końcu spod swoich opiekuńczych skrzydeł.

Był w pakiecie z mamusią

Właściwie, od samego początku wiedziałam, że z nią mieszka. Poznaliśmy się w sklepie. Kupowałam pomidory. Siatka nie wytrzymała i warzywa wylądowały na ziemi, turlając się we wszystkich kierunkach. Krzysiek ofiarnie ruszył mi z pomocą. A potem, jakoś tak wyszło, że wyszliśmy razem ze sklepu i on odprowadził mnie do domu. Kiedy zagadnęłam go o jego ciężkie siatki (bo wyglądało jakby robił zakupy dla całej rodziny), powiedział, że mamusia obiecała mu na kolację gołąbki, i że właśnie kupił wszystkie potrzebne składniki. Trochę mnie zdziwiło, że w tym wieku wciąż mieszka z mamą, ale wytłumaczyłam to sobie tym, że może chce jej pomóc, bo nie domaga czy jest chora. W każdym razie, wtedy świadczyło to tylko o jego dobrym sercu.

Kiedy poznałam panią Jadzię z piekła rodem, szybko zmieniłam zdanie. Ta kobieta nie potrzebowała niczyjej pomocy. Sama była jak huragan. Pracowała na pół etatu w osiedlowym sklepie. Podejrzewam, że głównie po to, żeby być na bieżąco z plotkami. Do tego zasiadała we wszystkich możliwych komitetach i radach. Nie robiła tego z dobrego serca, ot, taki z niej typ kobiety, który wszystko wie najlepiej i musi wszystkim zarządzać. Można by pomyśleć, że w tym natłoku obowiązków choć na chwilę spuści syna z oka. Ale nie. To nie było w jej stylu.

Codziennie po pracy czekał na mojego ukochanego świeżo ugotowany dwudaniowy obiad z deserem, a wieczorami często zasiadali razem przed telewizorem z butelką wina. Kiedy Krzysiek zaczął się ze mną spotykać, siłą rzeczy te ich pogaduszki zostały ograniczone, co się pani Jadzi nie spodobało! Nie powiem, zapraszała mnie na niedzielne obiady, była miła, słodka jak miód, ale ja dobrze wiedziałam, że to tylko pozory, bo tak naprawdę nie może się pogodzić z tym, że w życiu jej synka jest inna kobieta. Krzysiek, oczywiście, tego nie widział, i cieszył się, że dwie jego ukochane kobiety dobrze się dogadują.

Jednak ja bez problemu dostrzegałam drobne szpileczki, jakie mi wbijała, przytyki, aluzje… Nie przejmowałam się tym jednak zbytnio. Myślałam, że Krzysiek niedługo przeprowadzi się do mnie i zaczniemy wspólne życie, z dala od mamusi, która ewentualnie od czasu do czasu wpadnie do nas na obiad, a i to nie co tydzień.

Nie doceniłam jednak pani Jadzi, a może kawalerskich nawyków i wygodnictwa Krzyśka… Nie spieszno mu było do przeprowadzki. Tyle że zostawił u mnie trochę swoich rzeczy i od czasu do czasu zostawał na noc. Oczywiście zawsze wtedy dzwoniła pani Jadzia. Wieczorem, żeby zapytać, czy wszystko w porządku i z samego rana, by się upewnić, czy Krzysiek wstał do pracy… Kiedy zaczęłam naciskać na niego, żeby w końcu zdecydował się przeciąć pępowinę i zamieszkać ze mną, ten zamiast pakować walizki, poprosił mnie o rękę!
– To żebyś wiedziała, że myślę o tobie poważnie – oznajmił mi, kiedy powiedziałam już „tak” i oglądałam piękny pierścionek, który mi ofiarował. – Po prostu musimy dać mamie czas na przyzwyczajenie się do sytuacji…

Moim zdaniem nie było na to szans, ale pierścionek coś znaczy, no nie? Dlatego cieszyłam się narzeczeństwem, chociaż dalej byliśmy parą z doskoku, zamiast dzielić ze sobą codzienne obowiązki i radości. Wydawało mi się, że mimo oświadczyn, to mama jest cały czas najważniejszą osobą w życiu mojego narzeczonego, tym bardziej że to z nią, a nie ze mną wybrał się na urlop… Krzysiek twierdził natomiast, że jego matka zaczyna się przyzwyczajać do myśli, że jej jedynak opuści gniazdo i zostanie sama. Może i tak by się nawet stało, ale ja nie chciałam czekać w nieskończoność. Pani Jadzia była niezłą manipulantką… I w końcu przelała się czara goryczy.

Pewnego dnia, późnym wieczorem wracałam ze szkolenia z sąsiedniego miasta. Pech chciał, że zapomniałam zatankować i w bardzo podejrzanej okolicy samochód po prostu odmówił dalszej współpracy. Rozejrzałam się wokoło, nie dostrzegłam w pobliżu żadnej stacji benzynowej, a bałam się wysiąść i szwendać po osiedlu. Z daleka widziałam nawet jakąś grupę dresiarzy, którzy okupowali ławki i klęli, aż uszy więdły. Zadzwoniłam do narzeczonego.
– Sorry, kotek, ale mama coś zaniemogła – tłumaczył mi się szeptem. – Nie mogę jej zostawić. Weź taksówkę…

„A co, mamusia zadławiła się własnym jadem?” – miałam zapytać złośliwie, ale ugryzłam się w język. Zamiast tego poradziłam, żeby Krzysiek poprosił o pomoc sąsiadkę, którą jego mama dość lubiła, a sam przyjechał do mnie. Odmówił, argumentując, że mamusia się zmartwi, jeśli się obudzi, a jego nie będzie w domu!
Nie to nie, sama sobie dam radę! – krzyknęłam, nie hamując złości.

Na szczęście dresiarze okazali się bardzo mili i nalali mi benzyny do baku, nie chcąc nawet za to zapłaty. Ta sytuacja dała mi jednak do myślenia. Zrozumiałam, że na Krzyśka nie mogę liczyć! A co, jeśli to nasze dziecko zachorowałoby w środku nocy? Też mamusia byłaby ważniejsza? Podjęłam decyzję i po powrocie do domu… zerwałam zaręczyny. Krzysiek bardzo się tym przejął. Wstyd się przyznać, ale nawet się rozpłakał. Ja jednak nie miałam wątpliwości, że mamusia szybko wytłumaczy mu, że wszystko się ułoży. W jednej sprawie zachował się honorowo: nie chciał z powrotem pierścionka.
– To prezent dla ciebie – powiedział patetycznie. – Zachowaj go na pamiątkę po mnie!
Jakbyśmy się co najmniej nie widywali prawie codziennie na osiedlu…

Nie nosiłam tego pierścionka, bo to jakoś tak głupio. Leżał na dnie szuflady, gdzie pewnego dnia znalazła go moja przyjaciółka.
– Nie mów, że to ten stary pierścionek od Krzyśka? – zdziwiła się. – Nie trzyma się takich rzeczy, to przynosi pecha! Dlatego nie możesz znaleźć nikogo nowego!
Trochę racji miała, bo rzeczywiście, od zerwania zaręczyn wydawało mi się, że wszyscy porządni mężczyźni jakby zniknęli z powierzchni ziemi, albo kiedy ja byłam zaręczona, pożenili się…
– Wierzysz w takie przesądy? – zapytałam z powątpiewaniem.
– No pewnie – przysięgała Zuźka.
– Tylko spróbuj, a zobaczysz, że zadziała!

Kiedy wieczorem wyszłam na spacer nad rzekę, wzięłam ze sobą pierścionek. „A co tam, i tak go nie noszę, co mi szkodzi się go pozbyć” – myślałam. Rzeczka co prawda nie jest imponująca, ma może z metr głębokości, ale liczyłam, że zabierze ze sobą pierścionek i mojego pecha. Wykonałam właśnie rzut pierścionkiem do wody, gdy zadzwonił mój telefon.
– Magda? – usłyszałam głos Krzyśka.
– Bo ja w takiej delikatnej sprawie… Słuchaj, możesz oddać mi pierścionek?
– Co?! – wrzasnęłam.
– Wiesz, mama dowiedziała się, że go od ciebie nie odebrałem, i stwierdziła, że może jeszcze kiedyś mi się przyda… To co, dogadamy się?
– Oddzwonię do ciebie później – rzuciłam do słuchawki. A potem błyskawicznie zdjęłam buty, podwinęłam spodnie i weszłam do wody. Miałam nadzieję, że prąd rzeki jeszcze go nie porwał!

– Życie pani niemiłe? – usłyszałam nagle głos z brzegu. Jakiś mężczyzna z psem patrzył na mnie jak na głupią. – Tu i tak jest za płytko, żeby się utopić…
Pierścionka szukam! – odparłam. – Zaręczynowego!
Facet nie miał najszczęśliwszej miny, ale pomógł mi w poszukiwaniach. Nie wiem, jakim cudem, ale udało mu się wyłowić nieszczęsny pierścionek!

Już w kawiarni, gdzie zaprosiłam go w ramach podziękowań, zdrowo uśmialiśmy się z Robertem z całej tej sytuacji. I tak to się zaczęło… Teraz noszę pierścionek od Roberta, i ani myślę go kiedykolwiek zdejmować! A ostatnio w sklepie spotkałam panią Jadzię, z moim zaręczynowym pierścionkiem na palcu. To pewnie dlatego chciała, żebym go zwróciła…

Więcej prawdziwych historii:
„Moja matka musi mi pomóc przy dziecku! Przecież jest na emeryturze, więc czasu ma pod dostatkiem”
„Kupiłam magiczne tabletki na odchudzanie, bo chciałam zrzucić parę kilo. Zamiast tego musiałam walczyć o życie...”
„Mój syn prawie stracił rękę przez durną zabawę z fajerwerkami. Nie mogłam wybaczyć mężowi, że na to pozwolił...”
„Mam stanąć przed ołtarzem z mężczyzną, którego nie kocham. A nagle odezwała się do mnie moja pierwsza miłość...”

Redakcja poleca

REKLAMA