Z życia wzięte - prawdziwa historia o początkach miłości

Z życia wzięte fot. Fotolia
Nigdy nie lubiłem hałaśliwych i zbyt pewnych siebie ludzi. Nic dziwnego, że nowa sąsiadka tak mnie irytowała
/ 07.08.2015 09:21
Z życia wzięte fot. Fotolia

Pracuję jako strażak i przed robotą muszę się porządnie wyspać. Idę na 48-godzinną służbę i nigdy nie wiem, co się wydarzy. Może się okazać, że trzeba jechać na akcję zaraz po przyjściu do pracy
i nie ma ani chwili na dodatkową drzemkę. Albo, co gorsza, roboty jest tyle, że człowiek zasuwa bez chwili przerwy.
Z tego właśnie powodu nowa sąsiadka, która latem wprowadziła się do mieszkania tuż nade mną, nie wzbudziła mojej sympatii. Cóż to była za dziewczyna? Rodzaj imprezowej, pewnej siebie księżniczki. Zdecydowanie działającej mi na nerwy.

Pierwszy raz spotkałem ją na schodach i już wtedy wiedziałem, że będą kłopoty. Sam nie należę do rozrywkowych osób. Lubię sport, swoją pracę i sen. No i jestem raczej typem samotnika. Ludzie często mnie drażnią swoim rozgadaniem. Paplają o niczym, a ja przez tę paplaninę nie mogę się zrelaksować. Albo wyspać. Bo kiedy spotkałem nową sąsiadkę, właśnie szedłem położyć się spać. Nie pozwoliła mi na to. Zatrzymała mnie na klatce.
– Dzień dobry. Jestem Iza! – przedstawiła się, posyłając mi zalotny uśmiech.
Na mnie takie rzeczy nigdy nie robiły wrażenia. Kobiety, które pierwsze podrywają mężczyzn, wydawały mi się puste.
– Dzień dobry – mruknąłem niechętnie.
– Nie dosłyszałam imienia…? – ani trochę nie zraziła jej moja posępna mina.
– Janek.
– O! Jak klasycznie! – zawoła uradowana. – Pan z takim imieniem i taką sylwetką musi pracować w służbach mundurowych.
– Strażak… – burknąłem, zastanawiając się, jak jej nie wstyd tak ze mną flirtować.
– Widzi pan, zgadłam! – zaszczebiotała.
– Nie zgadła pani, tylko widziała mnie z hełmem pod pachą – stwierdziłem.
– Owszem. Wczoraj wieczorem – przyznała. – A czemu pan z nim chodził po pracy? Wolno wam je z jednostki zabierać?
– Wolno, nie wolno. Nie pani sprawa. Do widzenia – skończyłem tę głupią rozmowę i poszedłem do swojego mieszkania.

Czy wolno nam zabierać sprzęt do domu? Też mi pytanie! Jasne, że nie powinniśmy, ale akurat musiałem, bo mi się paski przerwały i trzeba było przed następną służbą zreperować. „Wścibska kózka” – pomyślałem o niej z niechęcią i poszedłem się umyć, a potem położyć spać. Już zamykałem oczy, już miałem zasypiać, kiedy obudziło mnie pukanie. „Kogo to niesie?” – burknąłem do siebie w myślach i niechętnie poszedłem do drzwi.
Stała w nich nowa sąsiadka. Cała rozpromieniona zapytała, czy mam pożyczyć sól. Wkurzyła mnie tym, więc warknąłem tylko, że nie, i zatrzasnąłem drzwi.
Już szedłem w kierunku łóżka, kiedy znów rozległo się pukanie. Wiedziałem, że to ona. Otworzyłem drzwi jeszcze raz i zmierzyłem ją wściekłym wzrokiem, a ona wytrajkotała, że na fundamentach takich spojrzeń nie zbudujemy sąsiedzkiej zażyłości. Myślałem, że padnę. Westchnąłem ciężko, przeprosiłem, powiedziałem, że soli nie używam i muszę natychmiast iść spać. Zaraz się rozchmurzyła i coś tam jeszcze zaczęła paplać, ale jej nie słuchałem. W końcu sobie poszła. „Co za baba!” – pomyślałem, zasypiając.

Na szczęście się wyspałem, bo służba była ciężka. Mieliśmy pożar w kamienicy i śmiertelny wypadek z pasażerem uwięzionym w częściowo zmiażdżonym aucie. Po 48 godzinach pracy wróciłem wykończony. Wszedłem do domu, umyłem się, otworzyłem piwo i padłem na fotel. Nastawiłem mecz i zaraz przymknęły mi się oczy. Obudziło mnie pukanie do drzwi.
– Czemu pani nie używa dzwonka? – zapytałem moją nową sąsiadkę, bo to oczywiście ona znów stała w drzwiach.
– Są takie bezduszne! A tak po sposobie pukania od razu wiesz, kto idzie…
– A my jesteśmy na ty? – zdziwiłem się.
– Będziemy, jak przyjdziesz dziś na moją imprezę – wyszczerzyła zęby.
– Co? – wybałuszyłem na nią oczy.
– No, przyjęcie. O dziewiątej zaczynamy.
– Dziękuję, ale o dziewiątej już śpię.

Poszła do siebie bez śladu rozczarowania czy zakłopotania na twarzy. Co za baba! Niewysoka, szczuplutka brunetka z nosem zadartym lekko do góry, jakby na znak przepełniającej ją pewności siebie. Zamknąłem za nią drzwi i wróciłem na mecz. Tego mi było trzeba. Oglądałem go jeszcze godzinę i tak jak zadeklarowałem mojej sąsiadce, jeszcze przed dziewiątą poszedłem spać. Lubiłem to i wcale się tego nie wstydziłem. Nie każdy kawaler musi prowadzić imprezowe życie. Ja, jak już wspominałem, wolałem sport, pracę i sen.
Jednak tamtej nocy sen nie był mi dany. Impreza u sąsiadki zaczęła się później niż o dziewiątej. Pewnie jej znajomi nie znają pojęcia punktualności i dlatego się wszyscy spóźnili. Hałasy, śmiechy, tańce i dzikie imprezowe krzyki zaczęły się koło godziny jedenastej i oczywiście mnie rozbudziły. Jakąś godzinę przewracałem się w łóżku z nadzieją, że uda mi się ponownie zasnąć. Nic z tego jednak nie wyszło. W końcu doszedłem do wniosku, że szkoda tracić czasu. Wstałem, ubrałem się w ciuchy sportowe i poszedłem biegać. Tak już mam, że nie lubię siedzieć bezczynnie.

Biegałem grubo ponad godzinę i wróciłem z płonną nadzieją, że już po imprezie, ale ta dopiero się rozkręciła. Do tego stopnia, że goście sąsiadki wyleźli na klatkę schodową i tam głośno gadali, śmiali się i palili papierosy. W rozbawionym tłumku zobaczyłem kilka młodych osób mieszkających w naszym bloku. „Niewiarygodne’ – pomyślałem i skręciłem do siebie.
– Halo, Janek! – usłyszałem jeszcze za sobą głos Izy, ale się nie zatrzymałem. Z głośnym hukiem zamknąłem za sobą drzwi. Byłem wściekły. Jaki trzeba mieć tupet, żeby w zwykłym bloku, gdzie przez cienkie ściany wszystko słychać, robić takie imprezy?! I to wtedy, gdy normalni ludzie chcą spać, bo jutro idą do roboty!
Widocznie nie tylko ja się wkurzyłem, bo kiedy wyszedłem spod prysznica, zaskoczyła mnie nagła cisza. Z klatki dobiegał tylko głos mojej sąsiadki i jeszcze jeden – męski, silny i donośny. Domyśliłem się, że ktoś zadzwonił na policję. Wyjrzałem przez okno: pod blokiem stał radiowóz. Balanga nieco przycichła, więc nabrałem nadziei, że goście zaraz się rozejdą. Ale kiedy policjanci odjechali, ta moja nadzieja legły w gruzach. Śmiechy i wrzaski zaczęły się na nowo, tyle że imprezowicze wrócili z klatki do mieszkania sąsiadki. Westchnąłem ciężko i postanowiłem sprawę przeczekać. Usiadłem więc w fotelu, otworzyłem piwo i włączyłem kino nocne.

Czekałem, aż dadzą mi wreszcie pójść spać, lecz ten moment nie nadchodził. Co więcej, nagle wszyscy naraz zaczęli się drzeć. Pomyślałem, że ktoś powiedział jakiś kawał albo upił się do nieprzytomności i padł, co spowodowało salwę głupkowatego śmiechu. Jednak to nie było to. Spośród krzyków wyłowiłem znajome: „Pali się!” i natychmiast poderwałem się z fotela. Dopadłem do drzwi. Z mieszkania uciekali ludzie i czuć było spaleniznę.
Wpadłem z powrotem do mieszkania, złapałem gaśnicę, którą oczywiście miałem w domu, i pobiegłem na górę. Bez żadnych ceregieli przepchałem się przez częściowo pijany, a częściowo przestraszony tłumek i wpadłem do salonu Izy.
Od razu zrozumiałem, co się stało. Od jednej ze świeczek zajęła się firanka, a od firanki kanapa. Szybko zerwałem zawleczkę i skierowałem gaśnicę prosto w ogień. Chwilę później było po wszystkim. Odwróciłem się w stronę ludzi, wściekły jak osa. Stali z głupkowatymi minami.
– Koniec imprezy! – wrzasnąłem, a oni zaczęli spoglądać na gospodynię.
– Racja. Chyba już nam wystarczy – przyznała skruszona, więc goście zaczęli zbierać swoje rzeczy i wychodzić.

Pierwsi wymknęli się mieszkańcy naszego bloku. Ci byli najbardziej zawstydzeni, bo przecież narazili na niebezpieczeństwo miejsce, w którym mieszkają. Przynajmniej mam nadzieję, że to do nich dotarło.
– Dziękuję, mój bohaterze… – Iza zażartowała sobie, jakby nic się nie stało. Była nietrzeźwa i dziwnie zadowolona.
– Chyba sobie kpisz! Żeby mi to było ostatni raz – naskoczyłem na nią. – Bo jak nie, to inaczej załatwimy tę sprawę!
– Niby jak? – też się zezłościła, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Co za tupet!
– Przekonasz się! – syknąłem i wyszedłem, nie bacząc na jej nadąsaną minę.

Następnego dnia był spokój. Pewnie moja sąsiadka odsypiała zarwaną noc. Musiała też posprzątać po imprezie i pożarze. Rano poszedłem na siłownię, a jak wracałem, spotkałem kilkoro sąsiadów, którzy nie brali udziału w przyjęciu. Były to w większości osoby starsze lub ludzie w średnim wieku, z rodzinami, czyli tacy, którzy mieli już nieco więcej oleju w głowie. Wszyscy narzekali na to, co wydarzyło się w nocy. Odgrażali się też, że postawią sprawę na następnym zebraniu wspólnoty.
Ja sam nie miałem zamiaru zgłaszać sprawy na zebraniu. Postanowiłem, że załatwię ją po swojemu, jeśli nasza nowa sąsiadeczka znów zrobi taką imprezę. Po swojemu, czyli twardą ręką.

Kiedy usłyszałem pukanie do drzwi, krew mnie zalała. Pomyślałem, że ta wariatka znów chce mnie zapraszać na imprezę. Znów przyszła prowokować.
– Czego? – rzuciłem niegrzecznie, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
– A nic. Chciałam ci podziękować za pomoc – nie uśmiechała się już zaczepnie, ale nie wyglądała też na specjalnie skruszoną.
– Przeprosiłaś wczoraj – mruknąłem.
– Jednak w nie najlepszym stylu. Tym razem przepraszam na serio i w ramach przeprosin zapraszam cię na kolację.
– Taką jak wczoraj, dla trzydziestu osób?
– Nie, tylko my dwoje.
Gdy powiedziała „my dwoje”, poczułem się dziwnie i przyjemnie zarazem i natychmiast zezłościłem się sam na siebie.

Powiedziałem jej, że przeprosiny przyjmuję, ale o żadnej kolacji nie ma mowy, bo nie mam czasu. Jeszcze chciała coś dodać, lecz wszedłem jej w słowo i zdecydowanie dodałem, że jestem zajęty, i znów zamknąłem drzwi. „My dwoje”, też coś!
Myślałem, że mam ją z głowy. Nic bardziej mylnego. Zaskoczyła mnie, gdy pojawiła się w mojej jednostce w czasie następnej służby. Chłopaki śmiali się pod nosem, poklepywali mnie po plecach, a ją nazwali ją „niezłą laseczką”.
Mieli rację, była niezła, jednak z tym swoim charakterkiem zupełnie nie w moim typie. Ja przecież lubiłem dziewczyny zrównoważone, rozsądne i spokojne. No i takie, które nie narzucają się facetom. Tymczasem ona przyszła do mojej jednostki, żeby mnie… szantażować! Stała, bezczelnie patrzyła mi w oczy i przekonywała, że jeśli nie przyjdę do niej na kolację, to będzie mnie nachodzić na każdej służbie.

Nie mam w zwyczaju odpuszczać ani pękać, ale pomyślałem, że z tą wariatką nie wygram. Zgodziłem się dla świętego spokoju. Obiecałem sobie też, że uduszę sąsiada, który jej powiedział, gdzie pracuję.
Wróciłem do domu po służbie, umyłem się i dla relaksu przed kolacją, która – jak się spodziewałem – miała mnie mocno wyprowadzić z równowagi, usiadłem sobie na balkonie z książką. Był bardzo ładny
i ciepły wieczór, a do godziny dwudziestej, bo na tę godzinę zaprosiła mnie Iza, zostało jeszcze trochę czasu. Siedziałem tak i siedziałem, aż w końcu zasnąłem.
Nie spałem długo. Obudził mnie znajomy zapach, który stawiał na nogi w kilka sekund. Poderwałem się z krzesła i od razu zobaczyłem, że z okna nade mną wydobywają się smugi dymu. Zakląłem pod nosem i pognałem po gaśnicę.

„No bez przesady! Znowu?!” – myślałem, biegnąc po schodach. Nawet nie pukałem, ta wariatka nie miała zwyczaju zamykać drzwi. Wpadłem do środka i popędziłem do kuchni, bo stamtąd wydobywał się swąd. W pomieszczeniu było aż czarno od dymu. Szarpnąłem zawleczkę i już miałem odpalać gaśnicę, gdy usłyszałem głośne: „Nie!”. Krzyknęła Iza. Dopiero wtedy oprzytomniałem, bo ciągle jeszcze byłem trochę ogłupiały przez sen.
Dotarło do mnie, że ta scena kuchenna z udziałem mojej szalonej sąsiadki nie była tak tragiczna, jak mi się wydawało. Dym wydobywał się z piekarnika, w który leżało coś, co kiedyś było daniem, ale teraz kupką węgla. Po twarzy Izy od gryzącego dymu płynęły łzy, więc jej makijaż spłynął z rzęs i powiek prawie po brodę. Stała pośrodku ze strachem w oczach i z dłońmi ubrudzonymi sadzą. W tej jej bezradności było tyle uroku, że pierwszy raz poczułem do niej sympatię. Swoją drogą nie przypuszczałem nawet, że można aż tak coś przypalić!
– Przysnęłam… – pisnęła.
– Ja też – przyznałem, a ona zaczęła się śmiać, więc i ja się uśmiechnąłem.
– To co? Przekładamy kolację? – spytałem pierwszy raz normalnym tonem.
– Nie, dlaczego? – wzruszyła ramionami. – Po prostu coś zamówimy.
No tak – tej dziewczyny chyba nic nie było w stanie odwieść od raz podjętego postanowienia!
– Ale jak to? Tutaj, do ciebie? – pociągnąłem znacząco nosem, a ona rozejrzała się dookoła, marszcząc zabawnie czoło.
– No chyba nie! – znów się zaśmiała i ja razem z nią parsknąłem śmiechem.
Tak się zaczęła nasza pierwsza randka. Potem była druga, trzecia, i kolejne. I tak krok po kroku… zostaliśmy razem.

To się zdarzyło dwa lata temu. A wspominam to akurat teraz, bo poprosiłem Izę o rękę. Ślub planujemy w święta i jak ją znam, na pewno moja narzeczona zmaluje coś szalonego. Już udało jej się poprzekręcać część nazwisk na zaproszeniach i zamówić kwiaciarkę do kościoła nie na ten dzień. Taka już jest. I co dziwne, właśnie za to ją kocham. Ja, ten spokojny gość, co kiedyś uznawał tylko sen, pracę i sport…

Więcej prawdziwych historii:

Redakcja poleca

REKLAMA