„Przeprosiłem, że zmarnowałem jej 2 lata życia i odszedłem. Tyle znaczył dla niej nasz związek”

Rozwód fot. Adobe Stock
„– To już naprawdę koniec? – pytam. – Ostatecznie i bez przebaczenia? Nie odpowiadasz. Nie musisz. Oboje wiemy, że nie będzie odwołania. Nie tym razem. Masz już dość kolejnych prób i oczekiwania, że będzie lepiej. Jeśli mam być szczery, ja również przestałem w to wierzyć”.
/ 23.10.2021 19:04
Rozwód fot. Adobe Stock

Siedzimy naprzeciw siebie. Powiedz, jak to jest, że stół, który jeszcze niedawno nas łączył, teraz zaczął dzielić? No tak, kiedyś bardzo często zdarzało się, że stało na nim wino, świece i coś pysznego do jedzenia. Kolacja przy świecach – motyw banalny, ograny do bólu, a przy tym zawsze przyjemny i podniecający. To jak z pięknym zachodem słońca. Człowiek ogląda go po raz tysięczny w życiu, ale nieodmiennie czuje zachwyt.
Musimy ustalić, jak mam spłacić twój wkład w to wszystko – mówisz i robisz krótki ruch ręką obejmujący dom, podwórze i samochód na podjeździe. Proste słowa, jasny komunikat. Powinienem się przecież ich spodziewać, a jednak sprawiają, że czuję ból.
– Mam to gdzieś – odpowiadam z goryczą. – Nie zależy mi na tym.
– Ale mnie zależy, żeby być w porządku – mówisz tak jakoś dziwnie obojętnie, jakbym był domokrążcą, od którego kupiłaś kiepski towar, ale mimo wszystko czujesz się w obowiązku zapłacić, a potem po prostu zapomnieć, że dałaś się naciągnąć.

Wzruszem ramionami tym samym gestem, który tak cię irytuje i lekko wykrzywiam wargi w grymasie, którego tak nie cierpisz. Nie myśl sobie, że jedynie ty potrafisz człowiekowi dogryźć tonem głosu czy mimiką. Też cię potrafię tak ukąsić. Tylko po co to w ogóle robię? Żeby się lepiej poczuć? Żeby – jako to mówią – „nie dać się”? Nie czuję ani trochę satysfakcji na widok niechętnego, gniewnego błysku w twoich oczach. Nie uważam też, żebym cokolwiek udowodnił tymi gestami.
– Zależy mi na tym, żeby być względem ciebie w porządku, rozumiesz? – powtarzasz to zdanie jak mantrę od chwili, kiedy oznajmiłaś mi, że musimy się rozstać. Słowem – nasz związek się nie sprawdził, chociaż na początku wydawało się, że będzie idealnie. Pamiętasz to jeszcze?

Wpadliśmy na siebie przypadkiem, jak to w życiu bywa. Portal randkowy, ale nie z tych, które można nazwać dość wulgarnie „dla napalonych”. Porządny, z autentycznymi zdjęciami, wyraźne adresowany do tych, którzy szukają drugiej połówki. Miałem już za sobą nieudany związek, ale chciałem jeszcze w życiu poznać kogoś – na dłużej, może nawet na stałe. A na portal zawiodła mnie raczej ciekawość niż przekonanie, że to się uda. I rzeczywiście, po kilkunastu rozmowach rozczarowałem się. Chociaż miało to być miejsce kulturalnych spotkań i tak zbyt często natykałem się na puste lale szukające tylko przygody albo wręcz sponsoringu. Ale kiedy już miałem zlikwidować konto, pojawiłaś się ty. Wyszukiwarka, ta automatyczna, kojarząca pary na podstawie zainteresowań, miejsca zamieszkania i takich tam, wyrzuciła mi ciebie. Bez sensu. Przecież mieszkaliśmy od siebie o ponad pięćset kilometrów, system nie powinien nas łączyć. A jednak stało się.

Pierwsze zdania wymieniliśmy niezobowiązująco, obojętnie. Choć na zdjęciach ujrzałem piękną kobietę, to myśl, że musiałbym całkowicie zmieniać swoje życie, żeby się związać z kimś na drugim końcu Polski, wydała mi się niedorzeczna. Lecz ta rozmowa sprawiła, że zostałem na portalu. Zresztą ty także miałaś już z niego zrezygnować, kiedy się poznaliśmy. A przynajmniej tak mówiłaś.

Co poszło nie tak? Zadaję sobie to pytanie, patrząc prosto w twoją urodziwą twarz. Śliczne rysy, głęboki błękit oczu okolonych długimi rzęsami… One teraz nie patrzą na mnie z tą delikatnością i czułością jak niegdyś. Zaraz, ale dlaczego udaję sam przed sobą, że nie wiem, co się z nami stało? Wiem przecież doskonale, że to w dużej mierze moja wina. I przyznaję się do tego.
– Przepraszam – mruczę. Po prostu czuję, że muszę to powiedzieć.
– Za co niby? – stajesz się nagle czujna, jakbyś wietrzyła w tym podstęp.
– Za to, że zmarnowałem ponad dwa lata twojego życia – odpowiadam i odwracam na chwilę wzrok, bo nie chcę, żebyś widziała, jak bardzo mnie to boli. – Właściwie, prawie trzy, jeśli dobrze policzyć…
– Nie wygłupiaj się! – prychasz niczym rozzłoszczona kotka. – Równie dobrze ja powinnam cię przeprosić.

Bo powinnaś! Mam ochotę to wykrzyczeć, ale milczę. Nie chcę zaogniać sytuacji. Przecież i tak jestem już na wylocie, po co dodatkowo wywoływać konflikty.

Pierwsze spotkanie było niczym błysk. Piękny czerwiec, poznański dworzec w trakcie rozbudowy, ja na peronie czekający niecierpliwie, ciekawy i podniecony. Gdy wysiadłaś z wagonu, nogi się pode mną ugięły. Byłaś jak spełnienie marzeń, mój kanon piękna. Po prostu idealna. Spędziliśmy razem cudowny dzień, a potem jeszcze lepszą noc.
– Jesteśmy przecież dorośli. – roześmiałaś się, kiedy napomknąłem, że zamówiłem hotel i nie wiedziałem, czy się nie obrazisz.
– Oczywiście – odpowiedziałem z ulgą.
– Oboje wiemy, czego chcemy od życia.
Doświadczenie nauczyło mnie, że pierwsze intymne zbliżenia bywają z reguły mniej udane, niż się tego oczekuje. Często zbyt wielka motywacja kończy się nawet totalnym niepowodzeniem. W naszym wypadku było jednak zupełnie inaczej. Bez przerwy miałem ochotę mruczeć niczym zadowolony niedźwiedź, który dobiera się do słodkiego miodu. Potem, kiedy ci o tym powiedziałem, roześmiałaś się na cały głos.
– Przecież mruczałeś, kochanie! Mruczałeś naprawdę jak jakiś miś. To było słodkie.

Już po tym pierwszym spotkaniu wiedziałem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. I że zrobię wszystko, aby z tobą być. Pamiętasz, jak powiedziałem: „Jesteś kobietą, przy której chcę się zestarzeć”? Byłaś wtedy zachwycona. Stwierdziłaś, że to największy komplement, jaki mogłaś usłyszeć.

Zacząłem do ciebie przyjeżdżać. Najpierw raz na dwa tygodnie na weekendy, a potem nawet co tydzień. Ślub był dla mnie pewnym zaskoczeniem. Dla ciebie chyba też. Pobraliśmy się przecież po siedmiu miesiącach znajomości. Byłem przekonany, że wreszcie znalazłem swoje miejsce w życiu. Twoja córka mnie zaakceptowała, przyszłość rysowała się jasna i piękna. Znalazłem nową pracę, zerwałem z całym poprzednim życiem. Dla ciebie…
– Pamiętasz pierwszy rok po ślubie? – pytam. – Był jak jeden długi miesiąc miodowy.
– Pamiętam – odpowiadasz. – Tylko co z tego? Potem zaczęło się psuć.
– I nie zrobiliśmy nic, żeby to naprawić… – wzdycham ciężko na to wspomnienie.
– Po co w ogóle się ze mną żeniłeś?
Który raz już o to pytasz? Pięćdziesiąty, setny? Tysięczny? Doskonale wiesz, że to strasznie irytujące. Odpowiedź jest prosta – kochałem cię… Nie, źle, przecież cały czas cię kocham. To, że się rozstajemy, nie jest przecież moim pomysłem.
– Kiedy zacząłem do ciebie przyjeżdżać, tutaj, do Ustki, wydawało mi się za każdym razem, że wracam do domu. Że tu jest moje miejsce, z którego odszedłem dawno temu, żeby wreszcie znów w nim zamieszkać.
– I co? – pytasz, wydymając lekko wargi. – Przestałeś mieć takie wrażenie?
– Jeszcze pytasz?! – wybucham krótkim śmiechem, pozbawionym śladu wesołości. – Wiele zrobiłaś, żebym stracił to poczucie. Co, nie pamiętasz jak przy każdym nieporozumieniu sugerowałaś, że jeśli się nie uspokoję, mogę stąd prędko wylecieć?
– Dobrze wiesz, nie mówiłam poważnie.
– Jakoś nie odbierałem tego w formie żartu – przerywam ci. – Poza tym wałkowaliśmy już ten temat miliony razy. Tak się nigdy nie mówi, nawet w żartach.

Tak, narastające we mnie poczucie tymczasowości też miało swój wkład w to, że w pewnym okresie zrobiłem się bardziej nerwowy. Kłopoty w nowej pracy, problemy finansowe, bo przecież twój były mąż zostawił cię z całkiem sporymi długami, które trzeba było wciąż spłacać. Tak, brakowało mi chwilami cierpliwości. Owszem, parę razy zdarzyło mi się niepotrzebnie warczeć na twoją córkę. Za każdym razem przysięgałem sobie potem, że więcej nie będę się wtrącał w jej wychowanie, ale czasem naprawdę trudno utrzymać nerwy na wodzy. Nie chciałaś wiedzieć o moich problemach. Miało być cudownie, miałem nie być ciężarem pod żadnym względem. A kiedy chciałem upomnieć się o swoje, potrafiłaś tylko zapytać, po co się z tobą ożeniłem.
– To już naprawdę koniec? – pytam. – Ostatecznie i bez przebaczenia?

Nie odpowiadasz. Nie musisz. Oboje wiemy, że nie będzie odwołania. Nie tym razem. Masz już dość kolejnych prób i oczekiwania, że będzie lepiej. Jeśli mam być szczery, ja również przestałem w to wierzyć. Nie sprawdziłem się w małżeństwie, nie poradziłem sobie z tym wszystkim.
– Ustalmy wreszcie, ile chcesz dostać ode mnie zwrotu za swoje inwestycje w ten dom – mówisz całkowicie spokojnie.
– Nic. Nie potrzebuję twoich pieniędzy!
– Akurat tu chodzi o TWOJE pieniądze. Poniosłeś pewne nakłady, które…
– Wiesz co, kochanie? – przerywam jej mocno już zirytowany. – Idź do diabła!
Wstaję i wychodzę. Pieniądze? Weź sobie. Właśnie zawalił się mój świat. Muszę się teraz zastanowić, co mam ze sobą zrobić.

Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”

Redakcja poleca

REKLAMA