„Matka zniszczyła mi życie. Miałam 32 lata, a ona decydowała jak mam się ubrać, co obejrzeć i o której iść spać”

mam 32 lata i matka mną manipuluje fot. Adobe Stock
Najpierw próbowała stłamsić mojego ojca, ale on odszedł. Potem latami wmawiała mi, że był złym człowiekiem, a ja mam się nią opiekować. Nie miałam szans na męża, dzieci, bo trzeba było zajmować się NIĄ. I pewnie tkwiłabym w tym moim więzieniu, gdyby nie przypadek. W wieku 32 lat, czułam się jak zmęczona życiem staruszka. Nawet z koleżanką zerwałam kontakt...
/ 12.12.2020 06:48
mam 32 lata i matka mną manipuluje fot. Adobe Stock

Pewnego upalnego dnia czekałam na przystanku autobusowym, gdy pojawiły się dwie kobiety. Rozmawiały na tyle głośno, że słyszałam ich słowa. Jedna mówiła do drugiej:

– Jesteś naprawdę wiele warta. Musisz w to w końcu uwierzyć. Powiedz mu wreszcie „Dość”! Uderz, do cholery, pięścią w stół! Inaczej nic już w życiu nie osiągniesz.

Przyjechał autobus, kobiety do niego wsiadły, a ja zostałam sama. Zadygotałam. Słowa tej starszej były jakby skierowane do mnie! Dlaczego do tej pory nie słuchałam przyjaciół, którzy mówili mi to samo od lat? Najwidoczniej sygnał musiał przyjść z zewnątrz, a ja musiałam dojrzeć do tej decyzji i wreszcie zrozumieć, że „inaczej nic już w życiu nie osiągnę”…

Wychowała mnie mama. Ojciec odszedł, gdy miałam dziesięć lat

Stałam wówczas przy uchylonych drzwiach, które prowadziły do dużego pokoju. Rodzice rozmawiali ze sobą podniesionymi głosami. Tata mówił, że ma już dosyć i nie jest w stanie dłużej znosić tego, że matka stale nim kieruje, coś mu nakazuje, czegoś zabrania i za niego podejmuje decyzje. Matka broniła się, usprawiedliwiała. Obiecywała i zaklinała się, że już nigdy, że już więcej… Wtedy ojciec odpowiedział, że taką samą rozmowę prowadzili przed rokiem, trzema laty i rok po ślubie.

– Ty nie potrafisz być inna – stwierdził na koniec tata. – A ja już nie potrafię dłużej tolerować twojego notorycznego ingerowania w moje życie. Mam prawo do prywatności, mam prawo lubić coś, co tobie się nie podoba, słuchać muzyki, która dla ciebie jest nic niewarta i w ogóle nie być twoją kopią.

Wtedy matka zagroziła, że jeśli tata odejdzie, to ona zrobi wszystko, żebym ja o nim zapomniała. Ojciec tylko roześmiał się na te groźbę, wziął do ręki walizkę, wyszedł z domu i już więcej do niego nie wrócił.

Mama rzeczywiście starała się, jak mogła, aby ojciec jawił się w mojej głowie jako ktoś, kto nas skrzywdził. Z czasem w opowieściach matki, której jedynym celem było zohydzenie mi obrazu ojca, pojawił się alkohol. Najpierw ojciec rzekomo pił po kryjomu. Potem, gdy matka odkryła, że
z domu znikają pieniądze, poddał się terapii. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że kiedy pił, to ją zdradzał.

Natomiast ostateczna wersja brzmiała tak, że ojciec odszedł do jakiejś kobiety, z którą jakoby żyje na kocią łapę, i oboje są alkoholikami.

Jako mała dziewczynka najpierw bardzo tęskniłam za tatą

Potem brak ojca zaczęły mi wytykać dzieci na podwórku i w szkole (jak wiadomo, w tym wieku potrafią być okrutne). Wtedy ostatecznie mój tata stał się dla mnie czarnym charakterem, przez którego cierpiałam i byłam szykanowana. W szkole średniej i na studiach zupełnie przestałam o nim myśleć. Pierwszy raz od lat przypomniała mi o nim matka, gdy miałam zamiar zamieszkać w wynajętej kawalerce i zacząć życie na własny rachunek.

Matka zaczęła biadolić, że zostanie sama, a przecież oddała mi wszystko. W przeszłości kilku facetów starało się o jej rękę, ona jednak odtrąciła ich, poświęciła się dla mnie, żeby mi niczego nie brakowało, a teraz ja chcę odejść! Co więcej, jej ciało pustoszą liczne choroby, które – jeśli jej nie będę doglądać – z pewnością zakończą się śmiertelnymi powikłaniami, więc powinnam zacząć przygotowywać się na jej pogrzeb!

Kiedy teraz patrzę na to wszystko z boku, widzę, że matka była doskonałą manipulantką. Wiedziała, w jaką strunę uderzyć, żeby osiągnąć zamierzony efekt, choć przy tym nie robiła tego ani celowo, ani świadomie. Kiedyś ojcu udało się wyzwolić od jej ciągłego prania mózgu. Niestety ja, poddawana temu od najmłodszych lat, uznałam, że nie mogę odejść od chorej matki, która złożyła swoje życie mnie w ofierze.

Rok później poznałam pewnego mężczyznę

Chyba do siebie pasowaliśmy, a przynajmniej przez czas narzeczeństwa było nam ze sobą bardzo dobrze. Matce jednak nie mieściło się w głowie, żeby pod jej dachem nocował jakiś obcy facet. Nie chciała się też zgodzić, żebym się z nim spotykała i „puszczała się” gdzieś poza domem.

Użyła właśnie takich słów. I cóż ja wtedy mogłam zrobić? Nikt nigdy nie nauczył mnie, że powinnam walczyć o swoje szczęście, przekonania i marzenia. O wszystkim decydowała matka. Nie musiałam wiedzieć, co lubię, gdyż matka doskonale wiedziała to za mnie. Jeśli zaś nie lubiłam czegoś, co ona uznawała za dobre, tak długo mnie namawiała i przekonywała, aż w końcu uznawałam, że na przykład uwielbiam czekoladowe pralinki, chociaż żołądek aż przewracał się we mnie na samo wspomnienie ich smaku.

– Czemu jej na to pozwalasz? – spytała mnie kiedyś Kaśka, moja przyjaciółka.

Właśnie była świadkiem tego, jak matka wmówiła mi, że w niebieskim jest mi do twarzy, gdyż dla niej był to najpiękniejszy kolor na świecie. Jak łatwo się domyślić, ja wyglądałam w nim okropnie.

– Ona chce dla mnie jak najlepiej – odpowiedziałam wtedy, nie bardzo rozumiejąc, o co Kaśce chodzi.

– Nie wątpię, że cię kocha. Co nie oznacza, że powinna ograniczać twoją wolność i narzucać ci własny styl i wolę. To jest nie w porządku. Każdy ma prawo ubierać się tak, jak mu odpowiada, i postępować zgodnie z własnymi przekonaniami.

– Mam takie same przekonania jak mama – stwierdziłam szybko w nadziei, że w ten sposób utnę rozmowę. Jednak Kaśka nie ustępowała.

– Ale nie masz 65 lat, nie jesteś na emeryturze i nie rozstajesz się z tym światem. No właśnie, odkąd do ciebie przychodzę, twoja mama stale umiera. Nie sądzisz, że ten stan konania trwa już odrobinę za długo?

Nie powinna była tak mówić. Przez następne pół roku unikałam Kaśki i wymawiałam się od spotkań brakiem czasu. Wkrótce potem skończyłam 32 lata i uznałam, że jestem już na tyle stara,
że nikt nie zechce spojrzeć w moją stronę.

No, może przesadziłam ze zwrotem „ja uznałam”. O swej starości i innych sprawach codziennie dowiadywałam się od matki, która kropelka po kropelce i dzień po dniu wmawiała mi coś, co oczywiście nie było prawdą. Moje życie było okropne.

Szłam do pracy, potem biegłam po zakupy dla matki, gotowałam dla niej obiad, następnie brałam do ręki podsunięty przez nią romans, „który koniecznie musiałam przeczytać”. Na koniec oglądałyśmy razem jakiś film w telewizji (oczywiście wybrany przez matkę) i o 22.00 obie szłyśmy spać, „bo przecież później niezdrowo się kłaść”.

Zupełnie odechciewało się żyć

Zapewne rozmowa tych dwóch kobiet na przystanku autobusowym nie odegrałaby w moim życiu aż tak wielkiej roli, gdyby nie frustracja, która rosła we mnie od dawna. Chyba od czasu, gdy uświadomiłam sobie, że ludzie w moim wieku mają już własne rodziny, kupione albo choć wynajmowane mieszkania, swoje własne sprawy. I słowa tamtych kobiet były kolejną kroplą, która zwyczajnie przelała czarę goryczy. Siedziałam na przystanku autobusowym i czułam, jak coś we mnie pęka.

– Mam już dość – powiedziałam na tyle głośno, że aż obejrzał się na mnie jakiś mężczyzna, który przechodził obok.

Przejrzałam się w szybie, za którą wisiała jakaś reklama. Gdyby nie moja twarz, byłabym pewna, że widzę w odbiciu własną matkę. Spoglądała na mnie smutna kobieta, ubrana w szare, niemodne ciuchy, owinięta szalem w okropnym sinoniebieskim kolorze. Przygarbiona, zmęczona, zmarnowana, niezadowolona z życia. Tylko że ja miałam 32 lata, a ona niedawno skończyła 65. Zadzwoniłam do Kaśki.

– Chciałam cię przeprosić, że tak długo się nie odzywałam… – zaczęłam.
– Nic się nie stało – odparła. – Najważniejsze, że z tobą wszystko w porządku.

– Nie bardzo – stwierdziłam cierpko – ale zamierzam to zmienić. Jakiś czas temu mówiłaś, że masz koleżankę w biurze wynajmu mieszkań. Potrzebuję szybko kawalerki. A zanim to się stanie, może mogłabym chwilowo zamieszkać u ciebie?

Kaśka się zgodziła, a ja popędziłam do domu się pakować. Skąd ten nagły przypływ odwagi? Cóż, matka wyjechała na trzy tygodnie do sanatorium. I już po kilku dniach odpoczynku od niej – odżyłam.
Spakowałam się i wyniosłam do Kasi.

Nim zamknęłam za sobą drzwi, napisałam na kartce, dlaczego odchodzę: że mam już dosyć i nie mogę znieść tego, że matka stale mną kieruje, coś nakazuje, czegoś zabrania i za mnie podejmuje decyzje. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że używam tych samych argumentów, co niegdyś mój ojciec. Co się z nim teraz dzieje? Kończąc list, podjęłam decyzję, że muszę go odnaleźć.

Kilka dni później Kasia zaprowadziła mnie do psychologa

Zaczęłam terapię. Po roku wreszcie zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do matki. Mój telefon przyjęła chłodno. Podczas rozmowy znowu próbowała się skarżyć, że to może ostatnie jej dni na tym świecie. Kiedy stwierdziłam, że na pewno godnie ją pochowam, już nie wróciła do tematu. Umówiłyśmy się na kawę na mieście. Na jej pytanie: „Dlaczego nie w domu?” odparłam, że… taką podjęłam decyzję.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Sypiałam z chłopakiem własnej siostry
Były mąż mnie prześladował, bo nie mógł mnie mieć
Zostałam starą panną z wyboru
Mam romans z kochankiem mojej szefowej
Mąż ukrywał, że jest aseksualny

Redakcja poleca

REKLAMA